10 marca 1906 w Courrières – największa katastrofa górnicza w dziejach Europy
Ilustracja z "Le Petit Journal" przedstawiająca katastrofę w kopalni Courrières, fot. wikimedia (domena publiczna) oraz Pixabay.com
10 marca 1906 to bez wątpienia data szczególna w historii górnictwa, nie tylko tego francuskiego. Ogromna tragedia jaka wtedy miała miejsce w dużej mierze przyczyniła się do powstania profesjonalnego ratownictwa górniczego. Tamto tragiczne wydarzenie pochłonęło życie blisko 1100 górników. Aż do kwietnia 1942 r. była to największa katastrofa w całej historii górnictwa. Zdarzyło się też wtedy coś, co trudno po ludzku wyjaśnić.
6 marca 1906 r., a więc kilka dni przed feralnym dniem katastrofy, w kopalni znajdującej się w Courrières (region Hauts-de-France, departament Pas-de-Calais) doszło do pożaru. Jego gaszenie było procesem żmudnym i długotrwałym. Mimo ciągle jeszcze niepewnej sytuacji 10 marca rano podjęto decyzję o wznowieniu prac w kopalni. Z takim podejściem do sprawy nie zgadzało się wielu górników, ale musieli powrócić do wydobycia. Konie pracujące w kopalni zdradzały dziwne zaniepokojenie. Nieco ponad pół godziny później w jednym z szybów miał miejsce wybuch pyłu węglowego, na skutek którego w bardzo szybkim tempie kula ognia zajęła wiele chodników górniczych. Ogółem fatalne skutki wspomnianego wybuchu (jego bezpośrednią przyczyną były płomienie lamp naftowych) rozciągały się na znacznej przestrzeni.
Początek XX w. to czas, kiedy ratownictwo górnicze przypominało raczej wielką improwizację niż w pełni zorganizowany ciąg działań. Jako pierwsi do akcji wkroczyli strażacy z Paryża i Zagłębia Ruhry. Górnicy, którzy w momencie katastrofy znajdowali się najbliżej wyjścia, czym prędzej opuszczali kopalnię. Jednym z podstawowych błędów, jakie już na wstępie popełnili ratownicy, było fałszywe założenie, że na terenie objętym wybuchem nikt nie mógł przeżyć. W tym przekonaniu utwierdzali ich ci, którzy uszli z życiem. Oprócz tego dyrekcja kopalni opowiadała się raczej za przerwaniem akcji ratunkowej, co wielu odczytywało jako wyraz troski o kopalnię, a nie górników. To jeszcze potęgowało rozpacz i wściekłość członków rodzin poszkodowanych. Przedstawiciele dyrekcji kopalni oraz wielu ratowników nie wierzyło, że ktoś mógł przeżyć znajdując się w centrum tego istnego piekła. Działania, które miały spowodować przewietrzenie kopalni, w konsekwencji doprowadziły do jej zadymienia. Na dodatek szczelnie zamknięto dwa szyby. Łatwo się domyślić, że z powodu tych fatalnych posunięć wielu górników, którzy mieli jeszcze jakieś szanse na ratunek, zginęło. Niektórzy członkowie rodzin poszkodowanych zamierzali podjąć jakieś działania na własną rękę.
12 lub 13 marca na miejsce tragedii przybyli ratownicy z Niemiec. Posiadali lepsze wyposażenie. Szczególnie przydatne były maski tlenowe, które umożliwiały zejście do rejonów zakażonych. 13 marca zorganizowano masowy pogrzeb. Uczestniczył w nim oczywiście naczelny inżynier kopalni, który został wygwizdany. Ludziom coraz bardziej nie podobał się sposób prowadzenia akcji ratunkowej.
Podczas gdy wielu ratowników już dawno skreśliło szanse górników na przeżycie, ok. 20 dni po wybuchu grupa 13 ludzi o własnych siłach wyszła na powierzchnię, a 4 kwietnia dołączyła do nich jeszcze jedna osoba! Okazało się, że życie zawdzięczali mięsu zabitego przez wybuch konia. Dodatkowo posilali się owsem, a nawet połykali kawałki drewna. Jeden z ocalałych zjadł kołnierz koszuli. Zlizywali szczątkowe ilości wody ze ścian i pili… mocz. Wspomnianego 4 kwietnia w jednym z podziemnych chodników ratownicy dostrzegli jakiś ruch: ich oczom ukazał się ledwo żywy, ale jednak żywy, górnik. A zatem ostatnią osobą, która po ponad trzech tygodniach błądzenia w ciemnościach po tunelach kopalni ostała się przy życiu, był niejaki Auguste Berton.
Generalnie rzecz ujmując tamta tragedia przyczyniła się do śmierci prawie 1100 osób (spośród 1800 pracujących), w tym kobiet i dzieci, gdyż skutki wybuchu dotarły także na powierzchnię. Ciał ponad 250 górników nigdy nie udało się zidentyfikować.
Jak wspomniano we wstępie, tragedia w Courrières uświadomiła przedstawicielom świata górniczego, że trzeba raz na zawsze skończyć z amatorszczyzną w obszarze ratownictwa. Za zupełnie nieprofesjonalne należy uznać także niektóre praktyki stosowane dotychczas w kopalniach, np. wykorzystywanie lamp bez zabezpieczonego płomienia, brak dbałości o polewanie pyłu wodą czy wreszcie brak jakichkolwiek zabezpieczeń osobistych.
Górnicy z rejonu Nord-Pas-de-Calais zorganizowali wielki strajk, w który zaangażowało się ok. 60 tys. ludzi. Głównymi jej owocami były podwyżki dla górników oraz zapewnienie o wprowadzeniu profesjonalnego ratownictwa. Warto dodać, że już w 1907 r. (lub 1908) powstała pierwsza centralna, profesjonalna jednostka ratownicza w górnictwie. Mamy tu polski wątek: wspomniana jednostka objęła swoim zasięgiem także Górny Śląsk, a jej siedziba znajdowała się w Bytomiu; i znajduje się tam do dziś.
Ówczesna opinia publiczna była bardzo poruszona wydarzeniami z 1906 r. Zorganizowano nawet zbiórki, dzięki którym wielu poszkodowanych mogło ponownie stanąć na nogi. W ramach ciekawostki dodajmy, że w czasie katastrofy ministrem spraw wewnętrznych Francji był Georges Clemenceau, znany nam bardziej jako późniejszy premier, m.in. pod koniec I wojny światowej.
Zwłaszcza przy okazji zeszłorocznej 100 rocznicy przybycia Polaków na północ Francji dużo mówiło się o pracy naszych rodaków we francuskich kopalniach. Katastrofa, która miała miejsce właściwie 13 lat przed pamiętnym rokiem 1919, rzuca jeszcze inne światło na trudności i ryzyko z jakim musieli mierzyć się Polacy przybywający do Nord-Pas-de-Calais. Choć na przestrzeni tych 13 lat dokonały się już pewne zmiany w górnictwie to jednak widmo wydarzeń z 1906 r. ciążyło na górnikach i poniekąd ciąży do dziś, pomimo znaczących zmian technologicznych i wielu usprawnień.
Do największej katastrofy górniczej w dziejach doszło 26 kwietnia 1942 r. w kopalni Benxihu (Honkeiko), która znajdowała się w Mandżurii okupowanej przez Japonię. Wybuch pyłu węglowego i jego skutki zabiły prawdopodobnie 1572 górników (niektóre źródła podają nieznacznie mniejszą liczbę), którzy pracowali w niegodziwych warunkach. Inne wielkie tragedie dokonywały się też w Walii (1913), RPA (1960) oraz Japonii (1963), a w XXI w. m.in. w Turcji (2014). Także w Polsce dochodziło do znaczących tragedii jak choćby w kopalniach Halemba (2006) i Wujek-Ruch Śląski (2009).
Tego typu zdarzenia na płaszczyźnie metafizycznej przypominają o kruchości życia ludzkiego, a w ujęciu bardziej przyziemnym o potrzebie podjęcia wszelkich kroków zmierzających do podniesienia poziomu bezpieczeństwa pracujących górników.
Wywiad z Panią Eugenią – przedstawicielką Polaków z północy Francji >>>
Katastrofy lotnicze na francuskiej ziemi >>> oraz >>>
Źródła informacji: nettg.pl, tvp.info, csrg.bytom.pl, malygosc.pl
Dodaj komentarz