szukaj
Wyszukaj w serwisie

Marguerite-Christine Świrczewska: najważniejsza jest wiara w siebie

Alicja Rekść / 21.01.2021
fot. arch. M.-C. Świrczewskiej
fot. arch. M.-C. Świrczewskiej

W swoim życiu wiele przeszła, na emigracji w USA i we Francji poznała sławy – od Kim Novak po Richarda Nixona, czy Valéry’ego Giscarda d’Estainga. “Najważniejsza w życiu jest wiara w siebie. Jest kluczowa, by cokolwiek zrobić, ale wierzyć w siebie nie wystarcza. Trzeba przyswoić sobie i uznać  za swoje nowe wartości moralne i emocjonalne” – mówi w rozmowie z portalem Marguerite-Christine Świrczewska – pisarka, publicystka, propagatorka polskiej kultury i filantropka mieszkająca we Francji, autorka autobiograficznej książki “Ego-graphie” wydanej przez Editions Éncre Rouge. 


Co stanowi największą pułapkę w pisaniu autobiografii?

Pułapek raczej nie było. Największym wyzwaniem, było znalezienie formy, odróżniającej moją historię od wszystkich innych biografii, które się ukazują. Większość autobiografii opiera się na tym samym schemacie: „urodziłem, się, dorastałem tam i tam, żyłem tak i tak…” – niemalże do śmierci. Tę formę odrzuciłam, jako zużytą, banalną. Zdecydowałam się na tytuł „Ego-grafia” z uwagi na moje wykształcenie – jestem pedagogiem-psychologiem, dużo czasu poświęciłam na studiowanie Freuda i jego tekstów na temat ego. Ma być to więc autobiografia, ale dużo głębiej pojęta pojęta. „Grafia” odnosi się do opowieści – zależało mi na tym, żeby móc ująć pewne przykre fakty w mniej bolesny sposób.

W Pani opowieści jest to bardzo wyraźne. Niektóre wydarzenia, o których wiemy z historii, że były bardzo trudne, bolesne, są pokazywane w Pani autobiografii bez nadmiernej egzaltacji. Wyziera z tego pewna siła i optymizm.

To prawda. Wyszłam z założenia, że w życiu, jeśli będziemy lamentować nad tym, co się stało, to niczego nie osiągniemy.

Mam wrażenie, że efekty takiego podejścia są skutecznie widoczne w Pani biografii. Mimo rozczarowań i rozmaitych przykrych historii, nie poddawała się Pani i brnęła dalej z dużą odwagą. Czy to jest Pani credo?

Tak, moje credo brzmi: wszystko, co się w życiu wydarza, może być pozytywne. Albo można sprawić, że najtrudniejsze doświadczenia da się odczarować.

Skąd u Pani wzięła się taka odwaga, ciekawość świata i wielkie marzenia?

Jestem urodzoną marzycielką. Miałam szansę być wychowywana przez wspaniałą babcię, która nauczyła mnie owej determinacji i unikania zbytecznego oglądania się za siebie. Zaszczepiła we mnie optymizm i umiłowanie życia. To była osoba pochodząca z drobnej szlachty, wykształcona, dużo podróżowała. Przekazała mi ciekawość życia i świata.

W książce wspomina Pani o dziadku, który studiował w Paryżu w École Militaire. Czy to też był dla Pani jakiś trop?

Nie, a jeśli już, to zupełnie podświadomy. Francja była za to krajem, o którym opowiadała mi moja babcia. Dla niej Paryż był ósmym cudem świata. Gdy wyszłam za mąż za Francuza z Paryża, brzmiało to jak spełnienie niemalże jej marzeń.

Pani książkę otwiera słowami wstępu Guillaume de Louvencourt-Poniatowski [spokrewniony z ostatnim królem Polski Stanisławem Augustem Poniatowskim, przyp. red.]. Jak się Państwo poznaliście?

Spotkaliśmy się kiedyś na przyjęciu, mieliśmy wielu wspólnych znajomych, pan de Louvencourt bardzo interesuje się Polonią – jak jest w Polsce spotyka się z Polakami i odpowiada na ich pytania opowiadając o swojej wspaniałej rodzinie. Gdy napisałam książkę, pochwaliłam mu się, że udało mi się coś stworzyć. Wysłałam mu tekst, a on zaproponował napisanie wstępu. Ta jego inicjatywa dodala mi sily do dalszego pisania bo uwazam ja za wspaniala.

fot. arch. Marguerite-Christine Świrczewskiej

Wróćmy do początków – czy stało się coś konkretnego, co sprawiło, że zdecydowała się Pani spisać swoje życie?

Mój tata chodził do liceum z pisarzem Wojciechem Żukrowskim, który stał się przyjacielem rodziny. Bardzo mnie fascynował i od dziecka dawałam mu napisane przez siebie drobne teksty. Powtarzał mi, że mam talent i żebym go koniecznie kształciła. To była pierwsza osoba, która zwróciła mi na to uwagę. Potem moje życie toczyło się różnie i zapomniałam o tym. Chęć pisania obudziła się we mnie później, gdy musiałam przejść operację serca, a profesor, który mnie operował, powiedział mi, że jest ciekawy mojego życia. A ponieważ ów profesor mnie zauroczył, usiadłam i zaczęłam pisać. Pierwszą wersję zarzuciłam, bo była zbyt intymna. Wersja, którą można odnaleźć w książce, jest owocem współpracy z moim znajomym Francuzem, pisarzem Borisem Phillipsem, jest więc niejako przefiltrowana przez francuską mentalność. Pomógł mi bardzo w redakcji w języku francuskim, dostosował także treść, by była czytelna i zrozumiana dla Francuzów.

Książka jest napisana w języku francuskim, ma jednak fragmenty, tłumaczone w przypisach, które są zachowane w języku polskim. Zdaje się być dzięki temu napisana w swoistym metajęzyku, jest dzięki temu autentyczna.

Ten zabieg został wprowadzony dzięki wydawcy, panu André Israelowi, który chciał, żeby książka miała zachowaną, dzięki polskim wtrąceniom, ową autentyczność. 

Opisuje Pani w książce spotkania z licznymi sławami ze świata polityki, kultury, filmu czy literatury. Która z nich zrobiła na Pani największe wrażenie?

Z dużym sentymentem wspominam Kim Novak [amerykańska aktorka, gwiazda znana m.in. z „Zawrotu głowy” Alfreda Hitchcocka, przyp. red.] , która będąc ode mnie starszą, otoczyła mnie matczyną opieką. Jednak największe wrażenie zrobił na mnie George Cukor [amerykański reżyser filmowy, przyp. red.] . Żył w dużej biedzie, w okropnym mieszkaniu, a na stole stał Oscar jako dekoracja tego domu. Byłam wówczas bardzo młoda i widok ten mną wstrząsnął. Jednocześnie odkrywałam wówczas nieznany mi świat amerykańskiego kina i uświadamiałam sobie, że można w życiu zrobić wiele wspaniałych rzeczy i skończyć marnie.

W książce chciałam unikać dramatycznych scen i doszłam do wniosku, że nie szukam sensacji, a chcę przedstawić całokształt życia osoby, która rozpoczyna swoją drogę na „Zachodzie”, nie będąc do tego zupełnie przygotowaną. Bo to czego w Polsce nauczyłam się o „zachodzie” często okazywało sie fałszywe w konfrontacji z rzeczywistością, którą powoli poznawałam.

Jest w tym coś fascynującego – owo przebijanie się, bez żadnej wprawy. Co było dla Pani najtrudniejsze, czy to we Francji, czy w USA?

Moją największą ambicją było zachowanie poziomu intelektualnego, jakim byłam otoczona w Polsce. Chciałam absolutnie ochronić tę cząstkę. Miałam bowiem mnóstwo przyjaciół, czy to architektów, co zamiatali ulice, czy lekarzy, co stawali się pielęgniarzami i widziałam, jak to potwornie ich niszczyło. Postawiłam sobie za cel, że skoro już osiągnęłam pewien poziom wykształcenia w Polsce, za wszelką cenę nie obniżę lotów.

To do tej pory jest rzeczą szalenie trudną…

Nie przeczę, niektórzy nie potrafią tego zupełnie. Bo zamiast nauczyc sie „nowego” życia chcą absolutnie żyć w „gettcie” polskości. Wydaje mi się, że wynika to z braku woli walki o swoje, o swój punkt widzenia. Niektórzy za bardzo poddają się narzucanej klasyfikacji – bycia imigrantem. W moim przypadku nazywało się to byciem Polką, przybywającą z komunistycznego państwa i z tym wiązały się automatycznie bardzo przykre skojarzenia. O tym nie chciałam pisać – francuski czytelnik zapewne domyśla się w czym rzecz. Być może także w moim przypadku przyjęto mnie łagodniej, bo byłam stewardessą. I maialam przez to możliwość „oswoić sie” z panujacymi tu obyczajami. Owe stereotypy jednak na niczym nie zaważyły, robiłam wszystko aby jak najszybciej zapoznać się ze sposobem postępowania, który pomagał mi w adaptacji do nowych wartości i warunków życia; raczej ostrzegły mnie, pozwoliły unikać  pewnych porażek. W książce skupiłam się więc nie na uprzedzeniach i pułapkach, ale na elementach, które pomogły mi zaakceptować owo wybrane przez ze mnie nowe życie i ta postawa przyczyniła się realnie do ukształtowania mojej innej, niż typowo polskiej, filozofii, która także ukształtowała moją osobowość.

fot. arch. Marguerite-Christine Świrczewskiej

 Co było dla Pani najtrudniejsze w USA?

W Stanach nie miałam dużych trudności. Amerykanie są otwarci na różnorodność. We Francji żyję już pięćdziesiąt lat i dla  francuzow nadal jestem Polką, dla Amerykanów byłabym już dawno Amerykanką. W USA ludzie podają sobie ręce, pomagają sobie wzajemnie.  Przyjechałam tam z jedną walizką. Byłam młoda i pełna energii, gdy tylko ktoś wychodził z jakąś inicjatywą i propozycją, bez wahania ją przyjmowałam. I tak wchodziłam w nowy sposób  kształtowania się mojego życia. Podczas drugiego przyjazdu do Stanów miałam uczyć polskiego, tymczasem życie zadecydowało inaczej i zaczęłam roznosić ulotki, zachęcające do głosowania na Nixona pośród Polonii.  Chcąc nie chcąc uczestniczyłam w  kampanii wyborczej. Moja asymilacja z Amerykanami odbywała się zupełnie samoistnie. Pukając od drzwi do drzwi, przekonując ludzi do pewnej idei, o której sama nie miałam pojęcia, nauczylam sie „innej” polityki niż polityka królująca w moim kraju. Stopniowo zaczynałam czuć, że to miejsce jest dla mnie przyjazne.  Ze to jest filozofia życia która jest moja.

Niektórzy powiedzieliby, że miała Pani szczęście, ale tu jest dużo Pani entuzjazmu, swoistej charyzmy i odwagi. Udawało się Pani przemianować rzeczy negatywne na pozytywne.

To się wszystko wzięło z ogromnego zawodu miłosnego – poprzysięgłam sobie, że „on„ jeszcze zobaczy, jak ja świetnie sobie dam radę bez niego. To była ogromna siła i energia. Już wcześniej wszystkie moje spotkania z UB nauczyły mnie odporności, siły argumentacji, żeby się nie dać. To mnie mocno zaimpregnowało. I wiele kosztowało.

Jak się Pani wydaje, co jest najważniejsze w życiu?

Wiara w siebie. Jest kluczowa, by cokolwiek zrobić, ale wierzyć w siebie nie wystarcza. Trzeba przyswoić sobie i uznać za swoje nowe wartości moralne i emocjonalne

Często wydaje się, że osoby wychowane w Polsce, zwłaszcza w dobie komunizmu i wczesnej postkomuny, systemowo były uśredniane, zniechęcane do wyjścia przez szereg.

Tak, emigracja uczy owej wiary w siebie, ale czasem nawet tkwienie w owym uśredniającym systemie prowokuje do zastanowienia sie nad swoja uniwersalna wartoscia; zawsze wydawalo mi sie ,ze jestem „inna” Jeszcze kiedy studiowałam w Warszawie robiłam mnóstwo uników, by te studia skutecznie dokończyć. To też mnie uczyło pewnej niezgody na podporządkowanie się systemowi.

Marguerite-Christine Świrczewska wpisująca dedykację P.-L. Sulitzerowi fot. arch. Marguerite-Christine Świrczewskiej

Jak sobie Pani wyobraża idealnego czytelnika? Kto powinien sięgnąć po Pani autobiografię?

To jest bardzo trudne pytanie.  Odnoszę wrażenie, że każdy może dla siebie coś w niej znaleźć. Moim nieśmiałym celem było uzupełnienie pewnej pustki istniejącej w literaturze francuskiej pomiędzy Wielką Emigracja polskich arystokratów w XIX wieku i Polakami przybyłymi po Traktacie Wersalskim. Mało pisze się o Polakach, którzy przybyli po II wojnie światowej. Podczas czasów komunizmu do Francji przybyło mnóstwo Polaków wykształconych. Niewielu Francuzów o tym pamięta.  A przeciez przyczyniliśmy się do odbudowy francuskiej gospodarki, obok naszych uchodźcom „za chlebem”, których stulecie przyjazdu celebrowane jest od 2019 roku.

Wspomniała Pani o głosach od czytelników, czy mogłaby Pani powiedzieć o tym coś więcej?

Uradowało mnie szczególnie to, że napisali do mnie Francuzi, który dziękowali mi, że książka ta pomogła im zrozumieć, czym była dyktatura proletariatu. To w mojej autobiografii jest zaledwie tłem, nigdy nie myślałam, żeby poszerzenie horyzontów na ten temat, mogło być zaletą mojej publikacji. Tym bardziej mnie to ujęło. W innych opiniach ludzie dawali wyraz uznania dla mojej siły charakteru.

Kontaktowali się z Panią jacyś Polacy, którzy mogli mieć podobne przeżycia?

Wysłałam moją książkę do znajomych, którzy emigrowali w podobnym czasie do mnie, ale tu raczej odzewu nie było. Jedna z moich koleżanek, nieco młodszych, powiedziała, że ona akurat takiej Polski nie pamięta.

Czy książka ukaże się w języku polskim?

Książka została przetłumaczona przez Jacka Giszczaka na język polski. Teraz prowadzę rozmowy z wydawcą, żeby doszło finalnie do publikacji w Polsce.

Na „Ego-graphie” wyraźnie jest napisane, że to tom pierwszy. Proszę powiedzieć, czego będzie można się spodziewać w drugiej części Pani autobiografii?

To też będzie narracja o mojej przeszłości, jednak dla odmiany przetykana moją aktualną rzeczywistością. Będzie sporo o życiu uczuciowym, o manipulacjach sentymentalnych i refleksji na temat dzisiejszej moralności. Jestem obecnie na powolnym etapie kończenia tej książki. Nie umiem jednak, ze względu na pandemię, dokładnie sprecyzować ostatecznej daty pojawienia jej się na rynku. Prawdopodobnie będzie to druga połowa 2021 roku.

*

Książka Marguerite-Christine Świrczyńskej, wydana nakładem Editions Éncre Rouge, jest dostępna w księgarniach. Publikacja została wyróżniona Prix Paul-Loup Sulitzer 2020. 

fot. arch. Marguerite-Christine Świrczewskiej

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Avatar użytkownika, wgrany podczas tworzenia komentarza.


2024-04-19 23:15:12