szukaj
Wyszukaj w serwisie

“Panie Batory, widzę, że oboje jesteśmy optymistami” – Michał Batory o życiu plakacisty w Paryżu

Alicja Rekść / 07.11.2018
CC Woytek Konarzewski
CC Woytek Konarzewski

Reprezentuję kulturę polską i francuską. W Japonii biorą mnie za Polaka, w Niemczech za Francuza. Jestem poniekąd ambasadorem dwóch kultur – mówi portalowi polskiFR Michał Batrory – uznany grafik, od ponad trzydziestu lat tworzący plakaty dla najważniejszych paryskich spektakli teatralnych. Autor rozpoznawalnych w Polsce okładek książek wydawanych przez Wydawnictwo Babel.
Jego wystawa otworzy się dziś, 7 listopada o godzinie 18 w Théâtre et Cinéma Jacques Prévert w Aulnay-suous-Bois, w ramach Tygodnia Polsko-Francuskiego.


Alicja Rekść: Jak znalazł się Pan we Francji?

Michał Batory: Mieszkam tu już 31 lat. Wyjechałem z Polski jak miałem 28 lat, było to we wrześniu 1987 roku. Mieszkam więc we Francji dłużej, niż w Polsce. Przyjechałem tu dwa lata po ukończeniu dyplomu w pracowni plakatu u wspaniałego profesora Bogusława Balickiego.
Miałem kilka powodów do wyjazdu. Mój ojciec zmarł, gdy miałem 20 lat, mama, gdy ukończyłem lat 25. Jedyną moją rodziną była siostra, która mieszkała w Paryżu. Poza tym w tym okresie w Łodzi, z której pochodzę, nie było żadnych perspektyw rozwojowych, żadnych zamówień. Nie działo się tam nic. Było szaro, depresyjnie, wręcz makabrycznie. Mój dyplom zdobył wyróżnienie od Ministerstwa Kultury, miałem więc trochę pieniędzy, by przeżyć. Ale perspektyw wówczas naprawdę próżno było szukać.  Ludzie robili co najwyżej szyldy do myjni samochodowych. A ja chciałem robić plakaty. Skoczyłem więc na głęboką wodę, nie znając słowa po francusku. Chyba John Coltrane powiedział, że jak się ktoś urodzi w małym miasteczku i ma jakiekolwiek ambicje, musi z niego wyjechać.

Przybył Pan do Paryża, w którym już święcił tryumfy inny polski plakacista – Roman Cieślewicz

Miałem wystawę w tym samym miejscu w Musée des Arts Decoratifs, gdzie niedawno odbyła się wystawa Romana Cieślewicza. Cieślewicz był moim père spirituel. Cała polska szkoła plakatu malowanego raczej do mnie nie przemawiała – nie chciałem powielać ich stylistyki. Cieślewicz miał inne spojrzenie. Urodził się we Lwowie, podobnie zresztą jak moi dziadkowie. Był konstruktywistą, w swoich plakatach inspirował się twórczością Aleksandra Rodczenki, poszedł w kierunku kolaży. Mi była zaś bliska fotografia, postanowiłem to na jej podstawie tworzyć plakaty, co nie było wówczas szczególnie popularne. Prace Cieślewicza dodały mi odwagi, swoimi działaniami udowadniał, że można z powodzeniem przełamywać konwencję. Był to artysta genialny, jego styl był jednocześnie bardzo współczesny, ale i bardzo przełomowy.

W 1992 roku miałem swoją pierwszą wystawę w Paryżu. Na wernisażu pojawił się Cieślewicz, był już wówczas bardzo chory. Powiedział mi wtedy “panie Batory, widzę, że oboje jesteśmy optymistami”.

Jak się Panu udało osiągnąć sukces?

Tylko i wyłącznie poprzez konkursy. Nie znałem tu nikogo z branży. Pracowałem na początku dla agencji reklamowej, szybko zrozumiałem jednak, że nie mogę pracować pod czyjeś dyktando, nie mogę mieć szefa. Zostałem wolnym strzelcem. Jakoś w 1994 roku udało mi się nawiązać współpracę z Théâtre national de la Colline, gdzie dyrektorem był Jorge Lavelli, który był bliskim przyjacielem Witolda Gombrowicza. Był on niejako odpowiedzialny za rozpowszechnienie jego dzieł literackich we Francji. Być może przez to, że był rozkochany w kulturze polskiej, pozwoliło mi zostać jego grafikiem. To był mój pierwszy Rubikon, pierwsze poważne wejście w rolę plakacisty. To jest teatr bardzo współczesny, podejmujący ryzykowne wyzwania, adaptujący dramaty często młodych pisarzy. Szalenie mi to odpowiadało. Od tego momentu zaczęła się moja realna kariera jako plakacisty. Moje prace zaczęły być widoczne w całym Paryżu. Pracowałem tam cztery lata, potem niestety Lavelli musiał udać się na emeryturę.
Następnie przez sześć lat opracowywałem całą identyfikację wizualną dla IRCAM i Centre Pompidou. W 2001 roku zrobiłem pierwszy plakat dla Théâtre national de Chaillot – to było Buenos Aires Tango – trwające miesiąc wydarzenie z największymi gwiazdami muzyki i najlepszymi tancerzami tango. Tak zaczęła się moja dziewięcioletnia współpraca z największym teatrem w Paryżu – są tu bowiem trzy sale, odbywa się około dwudziestu ośmiu, czy trzydziestu spektakli rocznie. Codziennie mijałem swój plakat w metrze. To było niezwykłe.

Jak Pan się przygotowuje do tworzenia plakatu?

Bardzo rzetelnie. Robię to co Pani. Wykonuję pracę dziennikarską. Czytam, spotykam się z ludźmi, zadaje pytania, żeby wiedzieć, o co chodzi, jaki jest kontekst, jaki jest cel. W teatrze współczesnym trzeba wiedzieć jedną rzecz: gdy się robi Szekspira, to nie koniecznie będzie to Szekspir. Przykładem może być Irina Brook, córka Petera Brooke’a, która zrobiła “Juliette et Roméo” – specjalnie zmieniając tytuł, tak by szekspirowski kontekst był tylko pretekstem do spektaklu breakdance. Musiałem się wówczas dowiedzieć, o co jej chodzi, gdyż szekspirowskie elementy w tym wypadku zostały w dużej części odrzucone. Breakdance był stylem w tamtym czasie bardzo modnym, a jej przyświecał imperatyw zrobienia czegoś współczesnego. Dlatego też przy pracy z tego typu wydarzeniami nie jest aż tak ważny skrypt, czy tekst a to, do czego dąży reżyser. Trzeba się z nim spotkać, porozmawiać. Zdarzało się tak, że idea reżysera była jedyną podpowiedzią, gdyż plakat musiał być gotowy przed castingami, scenografią, czy projektami kostiumów. Ta praca bywa bardzo trudna – to taka maszyna, która trzeba umieć kontrolować, by doprowadzić do pewnej synergii.

Ile potrzebuje Pan czasu na to, by przygotować plakat?

Między dwoma dniami i tygodniem, nie wliczając w to kwerendy. Zdarzało się tak, że robiłem osiem plakatów i każdy był odrzucany: “ten jest bardzo piękny, ale to nie to”. Ale na pytanie “czego pani oczekuje” padała odpowiedź “nie wiem”. A takie spowolnienie pracy sprawia, że traci się rezerwację miejsc reklamowych w  środkach komunikacji, czyli najlepszą formę dystrybucji plakatów. Dlatego trzeba mieć mocne nerwy. Jak się pracuje w teatrze, to jest się w trupie – godziny pracy są niestandardowe, czasem nie ma weekendów, wakacji. Trzeba działać doraźnie, wraz z presją czasu.

Co będzie można zobaczyć na Pana wystawie w Aulnay-sous-Bois?

Zaplanowaliśmy, z panią Elisabeth Dudą, która mnie zaprosiła do tego projektu,  że wystawimy tylko i wyłącznie polskie plakaty, stworzone, między innymi, dla opery w Bydgoszczy, Opery Wrocławskiej, Teatru Polskiego w Poznaniu. Są to prace, których Francuzi, czy Polacy mieszkający we Francji raczej nie znają. Chciałem też podkreślić to, że nadal pracuję dla Polski. Od dwudziestu pięciu lat pracuję dla wydawnictwa Drzewo Babel, pokażę więc też parę okładek, które są też plakatami. Będzie więc można zobaczyć około dwudziestu plakatów polskich.

CC Michał Batory

Jakie jest Pana spojrzenie na rocznicę stulecia odzyskania niepodległości przez Polskę, czym jest dla Pana współczesny patriotyzm?

To jest bardzo trudne pytanie. Patriotyzm obecnie często się łączy z czymś negatywnym – z nacjonalizmem, z zamknięciem się na innych. U Polaków jest dużo dobrego patriotyzmu. Szkoda, że czasem zapomina się, że dzięki Ignacemu Paderewskiemu Polska istnieje w takim, a nie innym kształcie, że złożyły się na to także negocjacje i gotowość ze stron uczestniczących w podpisywaniu Traktatu Wersalskiego. Polska nie była nigdy sama. Zresztą poza Polską teraz inne kraje obchodzą swoje stulecia. To był taki burzliwy okres, pełen ogromnych zmian i ogromnych dramatów światowych.
Trzeba bardzo uważać ze słowem “patriotyzm”, na przykład jedna frakcja Front National nazywa się patriotami. Wiele grup o skrajnych poglądach szafuje tym terminem, że często nie wiadomo, czego się spodziewać po wydarzeniach pod tym hasłem. Dlatego przedsięwzięcie pani Elisabeth Dudy ma wielką wartość, bo promuje tylko polską kulturę. To bardzo inteligentne, ponieważ patriotyzm jest schowany w naszej kulturze.

Sam reprezentuję kulturę polską i francuską. W Japonii biorą mnie za Polaka, w Niemczech za Francuza. Jestem poniekąd ambasadorem dwóch kultur. Czuję się zarówno Polakiem, jak i Francuzem, dla mnie więc patriotyzm będzie bardziej filozoficznym pojęciem, które mówi o walczeniu o konkretne reguły, które są korzystne dla ogółu, a nie podporządkowana interesom ugrupowania politycznego. Wystawa w Aulnay-sous-Bois nie ma żadnych konotacji politycznych, ma mówić o tym, co rodzi się w polskiej kulturze i to wystarczy.

 

 

 


2024-03-29 00:15:11