szukaj
Wyszukaj w serwisie

Wyjazdu na misje nie trzeba się bać

ks. Tomasz Sokół / AH / 28.07.2021
fot. Ks. Michał Chutkowski / Facebook
fot. Ks. Michał Chutkowski / Facebook

W styczniu br. rozmawialiśmy z ks. bpem Janem Ozgą z Kamerunu, który przyznał, że bezpośredni wpływ na jego powołanie misyjne miała osoba św. Jana Pawła II. Tym razem nasz rozmówca, ks. Michał Chutkowski – również związany z Kamerunem – opowiedział nam, że z kolei inspiracją do jego przygody misyjnej było spotkanie z innym papieżem. Zapraszamy do lektury!


*

Nazywam się Michał Chutkowski, jestem księdzem archidiecezji warszawskiej od 17 lat. Ostatnie 10 miesięcy spędziłem w Kamerunie jako misjonarz.

Wyjazd na misje

Myślę, że kluczowym było, na początku mojego kapłaństwa, spotkanie papieża Benedykta XVI z duchowieństwem warszawskim w archikatedrze warszawskiej; wtedy to papież zachęcał księży do tego, aby się nie bać i wyjechać – po prostu – na misje i oczywiście służyć swoim darem kapłaństwa. To było pierwsze moje natchnienie, które Pan Bóg włożył we mnie, w moje serce. Trochę czasu upłynęło kiedy ono rzeczywiście zaczęło się realizować.

W pewnym momencie powiedziałem sobie, że powoli mam swoje lata, więc czas w końcu zacząć jakoś działać. I tak pomyślałem wtedy, aby po prostu pojechać tam, gdzie księży jest duży brak. I to była ta zdecydowana decyzja, żeby wyjechać do Kamerunu.

Dlaczego Kamerun i Afryka?

Myślę, że skłoniło mnie to, iż akurat miałam pewne ułatwienie – znajomość z tamtejszym księdzem biskupem. Dlatego łatwiej było mi podjąć tę decyzję konkretnie, w które właśnie miejsce wyjadę.

Zostałem skierowany do Centrum Formacji Misyjnej w Warszawie, gdzie przez rok przygotowywałem się razem z innymi księżmi i siostrami zakonnymi do wyjazdu na misje. Konkretnie uczyliśmy się języków tych krajów, w których będziemy w przyszłości pracować na placówkach misyjnych.

fot. Ks. Michał Chutkowski / Facebook

Charakter miejsca i parafii

Pracuję w misji, która jest misją po ojcach spirytynach holenderskich. Jest to misja na południowym wschodzie Kamerunu, położona w lesie tropikalnym. Razem ze mną jest również kapłan z archidiecezji gnieźnieńskiej ks. Eugeniusz Bednarek, który jest tam już od 7 lat i powoli myśli o powrocie do swojej macierzystej diecezji. Na misji są także obecne siostry, które prowadzą przychodnię i szkołę.

fot. Ks. Michał Chutkowski / Facebook

Jak wygląda codzienność misjonarza?

Mój dzień codzienny wygląda inaczej od innych, ponieważ miałem pewne braki językowe i trzeba było to nadrobić. Codziennie jest sprawowana Msza św. (rano), później są różne inne zajęcia i sprawy do załatwienia, ale miałem też czas – do południa – na indywidualną naukę. Na misji wciąż jest coś do zrobienia, takie lub inne prace związane z naszym normalnym funkcjonowaniem. Ludzie przychodzą do misji, każdy coś tam potrzebuje: ma jakiś pogrzeb i  wypada to oczywiście przygotować. Na naszej misji ks. Eugeniusz prowadzi stolarnię. Generalnie buduje kościoły, rożne dachy w diecezji, więc generalne mówiąc, ciągle jest coś do zrobienia i wiele się tam dzieje.

Czy są to katolicy?

Misja jest położona we wsi, mamy pod sobą – można powiedzieć – 2 parafie. Jest to teren podzielony na 7 sektorów i 80 wiosek, ludność jest pochodzenia wiejskiego. Nie mamy miasta na naszym terenie, natomiast jest to ludność bardzo uboga, bo żyją w lesie i utrzymują się z pracy własnych rąk, z tego, co mają na swoim polu. Mało kto rzeczywiście tam posiada pracę zarobkową. Jest jakieś chińskie przedsiębiorstwo leśne, ale to niewiele tym ludziom daje zatrudnia, więc nie mają swojego dochodu stałego.

Misja tych ludzi kształtuje?

Tak pomagamy, jak możemy, na miarę naszych możliwości. Jest szkoła, którą prowadzą siostry, ona skupia dzieci, które są z tej miejscowej ludności.  Są to oczywiście biedni ludzie i często na szkołę ich nie stać, więc dzięki pomocy z zewnątrz z innych krajów te właśnie dzieci mogą się spokojnie uczyć.

fot. Ks. Michał Chutkowski / Facebook

Pomoc z zewnątrz, jak to organizujecie?

Mamy wówczas środki, które pozwolą pomóc, chociażby opłacić kameruńskim dzieciom szkołę. Oto wciąż staramy się – jak umiemy i możemy. Oczywiście, iż nie chcemy, aby było to na zasadzie, że jedynie wydajemy te zgromadzone fundusze, bo w tych ludziach rodzi się taka mentalność, że po prostu my jesteśmy biedni i nam się to należy. Więc organizujemy pewne drobne prace, które później ci właśnie ludzie zobowiązani są odpracować. Na przykład: jakieś sprzątanie misji czy jej porządkowanie. Czy teraz w wakacje rodzice przychodzą tam i jakieś drobne remonty robią, czy również drobne prace budowlane – to chyba za dużo powiedziane, ale takie rzeczy na misji wykonują.

Jeżeli chodzi o szkolnictwo  w Kamerunie: szkoła jest obowiązkowa, ale jest też płatna. I rodzina, która ma kilkoro dzieci, piątkę lub szóstkę – taka jest średnia ich liczebność – dlatego nie stać jest ich tę edukację opłacić. W mieście jest troszeczkę inaczej, jeśli dziecko nie ma zapłaconej szkoły, to uczący nauczyciel – po prostu – może na lekcje nie wpuścić tego dziecka. Tak to wygląda i taka jest tam rzeczywistość na miejscu. Staramy się pomóc tym biednym rodzicom, żeby te dzieci mogły być w pełni edukowane.

Kościół w parafii Najświętszego Sakramentu w Esseingbot w Kamerunie

Jeśli ktoś zastanawia się nad wyjazdem na misję, jak go do tego zachęcić?

Myślę, że zachęta musi być od Pana Boga – w sercu przede wszystkim. Bo to jest chyba podstawa. No cóż, po prostu nie bać się! To Pan Bóg nas powołuje i to On da łaskę potrzebną do realizacji tego misyjnego i osobistego powołania.

*

Czytaj też:

Bp Jan Ozga: powołanie misyjne zawdzięczam Janowi Pawłowi II >>> 

Ks. Marek Kapłon, przyszły misjonarz: chciałbym spróbować… >>> 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Avatar użytkownika, wgrany podczas tworzenia komentarza.


2024-05-13 23:15:13