Można było na nią liczyć w 100 proc.
Alina Janowska podczas obchodów 66. rocznicy wybuchu powstania warszawskiego (2010), fot. Autorstwa Cezary Piwowarski - Praca własna, CC BY 3.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=11060106; Grób Aliny Janowskiej i Wojciecha Zabłockiego w Alei Zasłużonych na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach w Warszawie, fot. Autorstwa Mateusz Opasiński - Praca własna, CC BY-SA 4.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=112345538
„Setka”, czyli ta, na którą podczas powstania w Warszawie latem 1944 r. można było liczyć w 100 proc. Alina Janowska, bo o niej mowa, była nie tylko popularną aktorką filmową i telewizyjną, ale także niezawodną łączniczką Batalionu AK „Kiliński” – formacji, która utrzymała się na zdobytych pozycjach do końca powstania. 13 listopada 2021 r. obchodziłaby 98-lecie swoich urodzin.
Wojenne losy Aliny Janowskiej, która przyszła na świat 16 kwietnia 1923 r., można poznać dzięki ciekawemu przedsięwzięciu Muzeum Powstania Warszawskiego, gromadzącego od wielu lat relacje powstańców z Polski i z zagranicy. To Archiwum Historii Mówionej, w którym dziś znajduje się już kilka tysięcy rozmów z dawnymi żołnierzami Armii Krajowej – świadectw ich walki z hitlerowskim okupantem. Wśród nich jest i opowieść „Setki”.
Nr legitymacji AK: 16452
„Pseudonim: +Alina+ – funkcja: łączniczka – stopień: strzelec – nr legitymacji AK: 16452 – oddział: Armia Krajowa, Batalion +Kiliński+, 8. kompania (włączona 3.08.1944 – dawny Kedyw +Kolegium C+) – III pluton kpr. pchor. +Różyca+ (Jerzy Rusecki), ochotniczka, w plutonie od 1.08.1944 r. – szlak bojowy: Śródmieście Północ – kwatery m.in na ul. Widok 19” – garść tego rodzaju podstawowych informacji uzupełnia wywiad Janowskiej o jej najtrudniejszych chwilach podczas okupacji w Warszawie.
Przyszła aktorka pochodziła z rodziny ziemiańskiej – była córką Stanisława Janowskiego z wykształcenia inżyniera rolnika, który był adiutantem gen. Józefa Dowbor-Muśnickiego. „To tata mnie uczył od dziecka, że mamy się myć rano zimną wodą, bo mamy mieć sprawność fizyczną, mamy składać swoje ubranie przed snem w kostkę przy łóżku, bo nie wiadomo, kiedy zatrąbi trąbka do apelu” – wspominała ojca Alina, która zamiłowanie do sztuki odziedziczyła po matce Marcelinie Rymkiewicz – śpiewaczce operetkowej, która karierę porzuciła dla męża i rodziny.
Godz. „W” 1 sierpnia 1944 r. zastała ją w sklepie na Marszałkowskiej. „Do godziny piątej byłam w sklepie, w którym pracowałam – papeteria, dobry gatunek papieru, bardzo dobre pióra Pelikan. To leżało na wierzchu, a pod spodem bywały rozmaite rzeczy. Zdarzały się i granaty, i gazetki” – wspominała Janowska, wówczas zaledwie 21-letnia dziewczyna. „Byłam w sklepie. Wiedziałam, że godzina rozpoczęcia powstania to piąta po południu, ale nie miałam tego w głowie tak szalenie, bo był ruch i trzeba było obsługiwać klientów. W momencie kiedy dochodziła godzina w pół do piątej, zaczęłam być lekko czujna. O godzinie piątej z niemieckiego czołgu, który stał po drugiej stronie ulicy – nie ma możliwości, żeby źródło dźwięku pochodziło z innego miejsca – posłyszałam wystrzał armatni (…). Wiedziałam, że to jest sygnał początku Powstania” – dodała.
Pomoc Sowietów – „bujda z chrzanem”
Walkę z Niemcami żołnierze Batalionu „Kiliński” rozpoczęli na pl. Napoleona (dziś to pl. Powstańców Warszawy) w pobliżu najwyższego budynku ówczesnej stolicy – Prudentialu. Kompanie tej formacji jeszcze przed 1 sierpnia miały ściśle określone zadania. Poza zdobyciem Poczty Głównej i Prudentialu powstańcy z „Kilińskiego” mieli za zadanie opanować m.in. budynki Polskiego Radia przy ul. Zielnej 25, PKO przy ul. Świętokrzyskiej i szkoły przy ul. Górskiego. W pierwszych dniach powstania dużym sukcesem okazało się właśnie zdobycie Poczty Głównej, ponieważ załogę w niej tworzyli dobrze wyposażeni żołnierze SS i Wehrmachtu.
„Była taka formacja, ni to straż ogniowa, ni to… Chyba granatowy mundur ze złotymi guzikami. To było za czasów okupacji chyba dopuszczalne, że jeżeli gasił pożary… Może jakiś ważny człowiek, w każdym razie ktoś z tej straży ogniowej, tak mi się wydawało. Wysoki, przystojny facet, który powiedział, że jakiś porucznik się mną zainteresował i pyta się, gdzie mogę działać, jeżeli chcę. To był porucznik +Wojtek+, mój późniejszy dowódca w naszym Batalionie +Kiliński+. Zjawił się zaraz potem i zapytał, czy chcę z nimi pracować. Powiedziałam, że oczywiście” – tak o przystąpieniu do batalionu opowiadała Janowska.
Powstańcy szybko zrozumieli, że spodziewana pomoc ze strony Armii Czerwonej, której oddziały stały po drugiej stronie Wisły, nie nadejdzie.
„Myśmy cały czas czekali na to, bo wszyscy byli pewni, że powstanie będzie trwało kilka dni czy najwyżej tydzień i że przyjdzie rosyjska armia plus polskie wojsko, które było razem z nimi. Wtedy my się włączymy w tamtą akcję, oni w naszą i pójdziemy, będziemy gonić Niemców. Tak każdemu się wydawało, ale jak posłyszeliśmy, że się zatrzymała i w jakim celu, i że to jest po prostu wykręt i bujda z chrzanem, to ja osobiście wtedy dopiero zrozumiałam, że to już jest wszystko na naszych ramionach, na naszych barkach i że teraz trzeba stawać na wysokości zadań, które się człowiekowi po drodze napatoczą” – opowiadała.
Piwnice, meldunki i ranni
Powstańcza Warszawa dla ludności cywilnej to przede wszystkim, co świetnie opisał Miron Białoszewski w “Pamiętniku z powstania warszawskiego”, doświadczenie ukrywania się w piwnicach. Alina Janowska, której w batalionie powierzono funkcję łączniczki musiała przechodzić właśnie piwnicami (powstańcy przebijając ściany łączyli je w podziemną siatkę przejść). „Chodzenie piwnicami było bardzo specyficzne. Powiedzmy sobie, żeby nie przeceniać swoich krecich zdolności, [że] nauczyłam się chodzenia piwnicami. Przysporzyło mi to tyle trudu, że jak już wyszłam z powstania, po wszystkim, żywa jeszcze, to śniłam tylko o piwnicach. Byłam cały czas pod spodem, pod ziemią” – mówiła.
Pytana zaś o typowy dzień łączniczki i swoje powstańcze obowiązki bohaterka z „Kilińskiego” mówiła, że wszystko zależało od biegu zdarzeń. „Myśmy same sobie ustanawiały swój rytm działania, ale to było uzależnione od tego, kiedy jest akcja i gdzie. Czasem trzeba było pomóc siostrom, które przychodziły z noszami do bardzo ostrych wypadków i nie dało się inaczej, jak tylko wynieść na noszach. Musiałyśmy im pomagać. Czasem mogłyśmy coś zrobić same” – wspominała.
Pomagała też powstańcom, czasem bardzo ciężko rannym. „Urodziła się córka jednemu z kolegów i pamiętam, że jak on był w akcji, to ona się rodziła. Jak się urodziła, był już ranny. Potem go do szpitala między innymi i ja pomagałam donieść na noszach, na ulicę Chmielną, co było wysiłkiem dla mnie podwójnym, dlatego że była taka sytuacja, że on był ranny w brzuch i trzeba było to wszystko rękoma z powrotem jakoś włożyć i trzymać, żeby doktor znalazł jeszcze jakąś szansę zaszycia, nie wiem jak” – dodała.
PAST-a i smaczna kasza… z piachem
Wielkim tryumfem Batalionu „Kilińskiego” okazało się zdobycie 20 sierpnia PAST-y, czyli gmachu Polskiej Akcyjnej Spółki Telefonicznej, który od początku powstania był jednym z budynków najpilniej strzeżonych przez Niemców. Dzięki niemu okupanci nie tylko górowali nad okolicą (był drugim po Prudentialu najwyższym budynkiem w stolicy), ale również utrzymywali łączność między Berlinem a frontem wschodnim.
„Najpierw, nim się zdobyło PAST-ę, trzeba było donosić jedzenie, ale nie miałam zielonego pojęcia, co to jest PAST-a i jak daleko jest od nas, tylko miałam rozkaz, by razem z +Lilką+ zanieść okrągły gar jedzenia na ulicę Królewską (…). Jak zobaczyli jedzenie – całą dobę nie mieli niczego w ustach – to od razu otworzyli naszą pokrywę, wiatr powiał i cały piach z worków na jedzenie. Nasz wysiłek do niczego, myślimy sobie: +Jezus Maria, przecież to trzeba…+. Mówię: +Będziemy to łyżką odrzucać powoli, powoli…+ A oni: +Nie!+. Łyżkę wyrwali, jedną, drugą, trzecią. Zaczęli jeść z piachem razem, chrzęściło im w zębach i byli zachwyceni. Śmieję się, że potem, jak wyżyli i wrócili do żon, to pewnie żonom kazali tylko z piachem gotować kaszę, że inaczej im nie smakowała” – mówiła ze śmiechem Janowska.
Z czasem do „Aliny” przylgnął inny pseudonim – „Setka”. Dlaczego? „Że niby na sto procent mogą na mnie liczyć, takie dyrdymały opowiadali” – odpowiadała skromnie. Pytana zaś, czy wzięłaby jeszcze raz udział w powstaniu odpowiedziała, że „chyba tak, mimo że bym wiedziała, że to wielkiego sensu nie ma”. „To była oczywistość” – stwierdziła.
czytaj też:
„Wolność nie jest dana nam raz na zawsze” >>>
Dodaj komentarz