szukaj
Wyszukaj w serwisie


#niekościółkowo. Obraz Boga

Kamil Biernat / 10.05.2020
Pixabay
Pixabay

Naiwny jest ten, komu wydaje się, że świat jest taki, jak obserwujemy zmysłami. Im lepiej znamy fizykę, tym jaśniejsze dla nas się staje, że mikroskopy i badania naukowe odkrywają przed nami fascynującą krainę drobnych cząstek, z których atomy, protony czy elektrony wcale nie są najmniejsze. Tak samo jest z psychologią – wprowadza nas między innymi w tajemniczą sferę mechanizmów obronnych, które w dużej mierze nieświadomie wpływają na nasze wybory i codzienne życie.


Podobnie może być w życiu wiary. Wiele rzeczy intuicyjnie rozumiemy, ale próba wejścia w głąb, bliższego poznania Boga i siebie odkrywa przed nami nowy, nieznany dotąd świat. Każdy przeżywa go i doświadcza inaczej. Spróbujmy w niego wejść, ale powoli, małymi krokami… Niech pierwszym pojęciem, które w nim poznamy, stanie się termin znany w psychologii religii: „obraz Boga”.

Na podstawie badań i przeprowadzonych terapii naukowcy odkrywają, że na nasze zachowanie, sposób funkcjonowania, wypowiadania się, temperament i upodobania w dużej mierze wpływa wczesne dzieciństwo, a nawet okres prenatalny. Wielką rolę odgrywają relacje z najbliższymi, szczególnie z rodzicami. Jedną z rzeczy, które „otrzymujemy w pakiecie” razem z wychowaniem, jest obraz Boga. Banalnym wydaje się stwierdzenie, że nie widzimy Pana Boga i w związku z tym musimy go sobie jakoś wyobrażać. Ale tak właśnie jest – i bardzo często wchodzimy w dorosłość z obrazem Boga, który trwale odcisnął się w nas we wczesnym dzieciństwie.

Karl Frielingsdorf, niemiecki jezuita i psycholog, który poświęcił temu zagadnieniu lata pracy jako terapeuta, ilustrował swoje odkrycia m. in. następującymi przypadkami. Wiele dzieci, których ojcowie zginęli w wojnie i przez to wychowywały się tylko z matkami, postrzegało Pana Boga jako nieobecnego, obcego, obojętnego na ich potrzeby. Inni rodzice, chcąc zapewnić sobie chwilę świętego spokoju, puentowali zachowanie dzieci uwagami w stylu: „nie rób tak, bo bozia cię ukaże”. Natomiast jego praca z osobami duchownymi ujawniła, że czasem niechciane lub któreś z kolei dziecko w religijnej rodzinie bywało poświęcane Bogu, od małego przeznaczane do kapłaństwa lub zakonu. No bo przecież zabójstwo dziecka to grzech. Więc wykorzystywano inny sposób „pozbycia się niechcianego prezentu”. Taka pozłacana aborcja.

Kolega opowiadał mi ostatnio o swojej znajomej – młodej kobiecie, która nie tak dawno została matką. Dziecko urodziło się niepełnosprawne. W międzyczasie ktoś jej wmówił, że cierpienie i taka forma choroby fizycznej mogą być spowodowane jej własnymi grzechami albo winą przodków z poprzednich pokoleń. Przestraszona dziewczyna przez dłuższy czas szukała „furtek”, grzesznych sytuacji, przez które zło mogło się dostać do życia jej i kilku gałęzi jej drzewa genealogicznego. Tymczasem za taką postawą kryje się wiara w Boga, który nie wiedzieć czemu, karałby ludzi za błędy innych, na które oni w ogóle nie mieli wpływu. To tak jakby grozić komuś wyłączeniem prądu za to, że jego babcia po drugiej stronie miasta zalega z rachunkami.

Warto zapytać siebie samego: jakie uczucia towarzyszą mi, gdy myślę o Bogu? Wspomnijmy tylko kilka kluczowych negatywnych wyobrażeń Boga, które „wloką się” za niektórymi z nas:

  • karzący Bóg sędzia,
  • Bóg śmierci – głównie u niechcianych dzieci, które odczuwały przekaz „nie jesteś wart tego, by żyć”,
  •  Bóg księgowy, strażnik przepisów, policjant, który drobiazgowo rozlicza człowieka z każdego zachowania,
  •  Bóg osiągnięć, który wymaga od człowieka udowodnienia, że jest coś wart.

Pierwszym krokiem wychodzenia z takich destrukcyjnych schematów jest stanięcie w prawdzie – uświadomienie sobie mojego stanu, próba nazwania słowami i odegrania postawą ciała tego, jak wyobrażam sobie Boga i siebie samego w relacji do Niego. W jednym z filmów o Sherlocku Holmesie jest taka scena, w której podczas przesłuchania przez prof. Moriarty’ego główny bohater zostaje nabity pod obojczykiem na wielki, żelazny hak zwisający z sufitu. Jak ryba, która dała się złowić na haczyk. Kilkanaście minut później, gdy w innych okolicznościach dochodzi do fizycznej walki między przeciwnikami, profesor doskonale wie, gdzie uderzyć. Wystarcza mu kilka celnych ciosów w jeszcze niezagojone rany, by znokautować przeciwnika. Gdy jesteśmy świadomi tego, co w nas zranione i kruche, łatwiej jest nam zająć taką pozycję, która pozwoli skutecznie rozegrać walkę. Walkę o szczęśliwe życie!

Nieuchronnym elementem jest też skonfrontowanie się z przeszłością, dzieciństwem i postawą rodziców. Zadziwiające jest, że etapem nie do przeskoczenia, dopełnieniem uzdrawiającego procesu jest lektura Biblii, szczególnie fragmentów ukazujących ewangeliczny, właściwy obraz Boga. Przypowieść o ojcu i dwóch synach (Łk 15), przypowieść o miłosiernym Samarytaninie (Łk 10,30-37) czy psalm o Bogu – Dobrym Pasterzu (Ps 23) to tylko najbardziej popularne przykłady prawdziwych, życiodajnych obrazów kochającego Ojca.

Może pojawić się zarzut: „No dobrze, w takim razie jesteśmy zdeterminowani! Skoro wczesne dzieciństwo w różnych dziedzinach tak bardzo wpływa na nasze życie, to w zasadzie potem nie mamy wielkich możliwości decydowania o sobie”. Do pewnego stopnia tak, ale to nie może być traktowane jako pretekst do bezczynnego przeżywania dorosłości z założonymi ramionami i nosem spuszczonym na kwintę. Pomocne może być porównanie życia człowieka do naczynia powoli lepionego i kształtowanego przez różnych ludzi. Z małym zastrzeżeniem, że to naczynie nie jest z gliny – bo wtedy próba zmiany czegokolwiek poskutkowałaby tylko stłuczeniem. Budulec bardziej przypomina plastelinę – z odrobiną wysiłku, współpracy z Bogiem i pracy nad sobą da się nadać mu nowy, właściwy kształt!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Avatar użytkownika, wgrany podczas tworzenia komentarza.


2024-11-25 00:15:12