Cannes | Julia Kowalski: „Bądź wola moja” to opowieść o stawaniu się sobą (wywiad)


fot. pixabay.com
„Bądź wola moja” to opowieść o stawaniu się sobą – powiedziały PAP reżyserka Julia Kowalski oraz aktorki Maria Wróbel i Roxane Mesquida. To film osobisty, lecz niesiony przez zbiorową pamięć i doświadczenie – dodała Kamila Dorbach, wiceszefowa Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, który obraz dofinansował.
„Bądź wola moja” to kolejny film Julii Kowalski pokazywany na festiwalu w Cannes. W 2015 r. reżyserka zaprezentowała w sekcji ACID (Association for the Distribution of Independent Cinema) swój pełnometrażowy debiut fabularny „Znam kogoś, kto cię szuka”. Z kolei w 2023 r. do Directors’ Fornight zakwalifikował się jej krótki metraż “Zobaczyłam twarz diabła” z Marią Wróbel w roli głównej. W najnowszym filmie Kowalski ponownie zobaczymy młodą aktorkę. Tym razem gra Nawojkę – Polkę mieszkającą z religijnym ojcem (Wojciech Skibiński) i braćmi (Przemysław Przestrzelski i Kuba Dyniewicz) na francuskiej wsi. W konserwatywnym, zdominowanym przez mężczyzn środowisku dziewczyna szuka własnej tożsamości. Pewnego dnia spotyka na swojej drodze Sandrę (Roxane Mesquida), która po długiej nieobecności wróciła do rodzinnej wioski. Dla każdej z kobiet nowa znajomość stanie się inspiracją do zmiany, wyzwolenia się spod presji społecznych oczekiwań.
PAP: Spotykamy się tuż po światowej premierze filmu „Bądź wola moja” w sekcji Directors’ Fortnight canneńskiego festiwalu. Jakie to uczucie znaleźć się tutaj po raz kolejny?
Julia Kowalski: Nigdy nie wiemy, czy nasz film zostanie przyjęty do Cannes. To bardzo selekcja jest bardzo ostra. Zakwalifikowanie się na ten festiwal jest dla mnie wielkim zaszczytem.
Roxane Mesquida: Właściwie to wiedziałam, że się tutaj dostaniemy, ponieważ jestem wiedźmą. Byłam pewna, że się uda. Mam poczucie, że zostawiłam w tym filmie cząstkę siebie. Uwielbiam go. Kocham ludzi, których spotkałam na planie. Przed premierą odczuwałam spory stres. Zastanawiałam się, czy publiczności spodoba się to, co zrobiliśmy. Jak widać, bardzo emocjonalnie podchodzę do tego obrazu.
Maria Wróbel: Marzyłam, by przyjechać tu ponownie. Dzień premiery był wyjątkowy – trochę jak święto. Jestem szczęśliwa, że mogłam ponownie spotkać się z ekipą. Praca z nimi była wielką przyjemnością, a zarazem intensywnym doświadczeniem, ponieważ po raz pierwszy grałam tak dużą rolę w filmie.
PAP: Już na planie „Zobaczyłam twarz diabła” wiedziałyście, że na tym nie zakończy się wasza współpraca?
J.K.: Tak. Spotkałyśmy się podczas castingu do krótkometrażowego filmu. Wtedy pisałam już scenariusz “Bądź wola moja”. Obsadzenie Marii w tej produkcji wydało mi się naturalnym krokiem.
PAP: Tego typu opowieści o kobiecej tożsamości są tym, co szczególnie interesuje was w kinie?
M.W.: Dla mnie zagranie Nawojki było hołdem złożonym młodszej sobie. Bardzo dobrze rozumiałam tę bohaterkę. W okresie dorastania też czułam się zagubiona, inna, nieprzystająca do otoczenia. Wspaniałe jest to, że chociaż film pokazuje kobiety w trudnych sytuacjach, nigdy nie są one ofiarami. Nawojka uważnie obserwuje środowisko, w którym żyje. Tłamszona przez męską energię pochodzącą z zewnątrz, ukrywa swoją kobiecą moc. W końcu stacza walkę o bycie sobą.
R.M.: Jestem zagorzałą kinomanką. Oglądam mnóstwo filmów. W kinie poszukuję interesujących historii. Uważam, że Julia jest wyjątkowa. Przeczytałam scenariusz, obejrzałam jej krótki metraż i od razu wiedziałam, że wspaniale byłoby z nią pracować. Miałam nadzieję, że mnie wybierze. Zaintrygowała mnie postać Sandry. To kobieta pod wieloma względami inna niż ja. Nie jestem tak pewna siebie jak ona. Ale jeśli mogę przez chwilę poudawać, że jestem, dlaczego nie spróbować?
J.K.: W moim kinie chcę opowiadać o kobietach, ponieważ sama nią jestem. “Bądź wola moja” nie jest historią autobiograficzną, ale mówi wiele o mnie, o poczuciu bycia inną, braku pewności siebie, niemożności życia zgodnie z tym, co mi w duszy gra. Jako nastolatka obserwowałam kobiety z mojego otoczenia. Pamiętam, że zazdrościłam im kobiecości. Ale tak naprawdę każda postać z tego filmu jest mi bliska. Nie tylko Nawojka czy Sandra, również mężczyźni.
PAP: Julio, wiem, że pochodzisz z rodziny silnych kobiet. Istotną rolę w twoim życiu pełni babcia. W jakim stopniu inspiruje twoją twórczość?
J.K.: Babcia jest moją wielką inspiracją. Ma 97 lat, mieszka na Dolnym Śląsku. Dwadzieścia lat temu, gdy jeszcze żył dziadek, nakręciłam o niej film. Myślę o tym, by poświęcić jej kolejny obraz. Łączy nas szczególna więź. Babcia uczy mnie wszystkiego o roślinach. Dawniej przynosiła do domu zioła. Dzisiaj nie wychodzi już sama. Jestem jej nogami. Przynoszę to, o co poprosi, np. żurawiec. Jest moim życiowym fundamentem. Bardzo ją kocham.
PAP: A jaka jest dzisiaj twoja relacja z Polską? Pytam, ponieważ w filmie można dostrzec nawiązania do dzieł polskiej kultury. Postać Sandry jest niczym Jagna z “Chłopów”, przeniesiona do współczesności. Sceny przyjęcia przywodzą na myśl film “Wesele” Wojciecha Smarzowskiego.
J.K.: Słyszałam o adaptacji “Chłopów”, ale jej nie widziałam. Nie znam też filmu Wojciecha Smarzowskiego. Moimi punktami odniesienia było kino amerykańskie lat 70., a także polskie produkcje z lat 60., 70. i 80. – filmy Jerzego Skolimowskiego, Andrzeja Żuławskiego i Krzysztofa Kieślowskiego. Niestety, nie jestem na bieżąco z polskim kinem. Chciałabym, by było inaczej, ale nie mam okazji oglądać nowych produkcji.
PAP: Nawojka początkowo podchodzi do Sandry z nieśmiałością. Jednak życie w środowisku bezwzględnym dla młodych kobiet sprawia, że szybko nawiązują porozumienie. Czy wy też wierzycie w kobiecą solidarność?
M.W.: Nie kategoryzowałabym postaci w tym filmie ze względu na płeć. Każda z nich jest złożona. Nikt nie jest idealny. Nawojka z natury niełatwo nawiązuje nowe znajomości, ale Sandra od początku wzbudza jej zainteresowanie. Łączy je więź, którą trudno wytłumaczyć. Przeglądają się w sobie nawzajem. Sandra dostrzega w Nawojce młodszą siebie. Nawojka w Sandrze – swoją mamę, kobietę, którą chce się stać. Spotykają się w momencie, w którym moja bohaterka ma szansę się uwolnić.
R.M.: Obie są outsiderkami. Czują się obco w wiosce, w której mieszkają. Mam poczucie, że kobieca solidarność stała się politycznym hasłem. Uważam, że powinniśmy skupić się na czymś większym – na ludzkości, a nie wyłącznie na byciu kobietą lub mężczyzną.
J.K.: Zgadzam się. W moim filmie mężczyźni mierzą się z podobnymi problemami, presją otoczenia. Muszą być silni, ożenić się, dbać o gospodarstwo. Weźmy choćby Bogdana. On przez cały czas naśladuje mężczyzn ze swojej rodziny, podąża ich śladem. Uważam, że ten film opowiada bardziej o stawaniu się sobą. Płeć nie ma znaczenia.
PAP: Jak wspominacie pracę we francusko-polskiej ekipie?
R.M.: Byliśmy sobą szczerze zainteresowani. Plan zdjęciowy to miejsce sprzyjające długim pogawędkom. Przebywamy w grupie, z dala od domu. Wielokrotnie zdarzało się, że czekając na moją scenę, spędzałam dwie, trzy godziny, rozmawiając z aktorami. Czasami wymienialiśmy się muzyką. Oni włączali mi polski hip-hop, ja zapoznałam ich z francuskim rapem.
M.W.: Wymiana kulturowa była niezłą zabawą. Pracowaliśmy w dużej ekipie. Wszyscy z wyjątkiem naszej czwórki byli Francuzami. Poznaliśmy wiele osób, nawiązaliśmy serdeczne relacje. Pamiętam, że kręciliśmy w listopadzie, akurat kiedy wypadają Andrzejki. Ten wieczór wróżb jest tradycją nieznaną we Francji. Tłumaczyliśmy naszym kolegom, na czym polegają zabawy andrzejkowe.
J.K.: Gdy byłam dzieckiem, rodzice rozmawiali ze mną po polsku i po francusku. Zdarzało nam się mieszać oba języki. Na planie też to robię. Zaczynam zdanie po francusku, by za chwilę przejść na polski. Czasami zwracałam się do aktorów wyłącznie po polsku. To zapewniało nam prywatność. Mogliśmy swobodnie sprzeczać się lub dyskutować. W trakcie zdjęć często nie ma czasu, by obgadać sprawy na osobności. Dlatego mnie i Marii zdarzało się to robić w obecności ekipy. Nikt się nie domyślał, że omawiamy istotne kwestie. Pracując w kilku językach, czuję się trochę jak w domu.
*
Obraz „Bądź wola moja” został zrealizowany w koprodukcji francusko-polskiej. Jego polskimi producentkami są Magdalena Zimecka i Marta Krzeptowska ze studia ORKA. Film uzyskał dofinansowanie Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej. Jak powiedziała PAP zastępca dyrektora PISF Kamila Dorbach, w ten sposób instytucja odpowiedziała na „twórczy impuls, który wykracza poza granice formalne kina, dotykając uniwersalnego doświadczenia kobiecości, tożsamości i wolności”. „Dzieło Julii Kowalski porusza się po styku mitu i rzeczywistości, ciała i ducha, przeszłości i teraźniejszości – a zarazem prowadzi widza ku pytaniu, kim jesteśmy w świecie, który próbuje nas zdefiniować zanim sami zdołamy się nazwać. Dostrzegliśmy w tym projekcie nie tylko talent reżyserki i magnetyzm młodej aktorki, ale przede wszystkim odwagę, by poprzez opowieść o jednej dziewczynie opowiedzieć o wielu kobietach, w Polsce i poza nią. To film osobisty, lecz niesiony przez zbiorową pamięć i doświadczenie. Dlatego właśnie uznaliśmy, że warto dać mu głos” – wspomniała.
„Bądź wola moja” to niejedyna polska koprodukcja pokazywana w Cannes. W programie znalazły się też chociażby „Mama” Or Sinai czy „Pejzaż w kolorze sepii” Keia Ishikawy. „Cieszę się, że polska obecność w Cannes nie sprowadza się jedynie do formalnych oznaczeń narodowych, ale objawia się przez współtworzenie, dialog i wspólną wrażliwość. W każdym z tych filmów – +Bądź wola moja+, +Mama+, +Pejzaż w kolorze sepii+ – odnajdujemy ślady polskiej obecności: w języku, dramaturgii, produkcji, emocji. Ale to, co najważniejsze, to fakt, że są to filmy odważne, wyraźne, zbudowane wokół ludzkich doświadczeń, które przekraczają granice języka i tożsamości. To powód do dumy, ale też zobowiązanie: by nadal wspierać kino, które nie boi się mówić własnym głosem – trafiającym do widza, niezależnie od miejsca na mapie” – zwróciła uwagę zastępca dyrektora PISF.
Według Dorbach, „koprodukcje to nie tylko współpraca – to spotkanie wrażliwości, języków, biografii i historii”. „W świecie, który nieustannie redefiniuje pojęcie granic – także tych kulturowych – kino koprodukcyjne pozwala nam być równocześnie gospodarzem i gościem: uczestnikiem globalnej rozmowy, który nie rezygnuje z własnego głosu. PISF nie tylko zamierza tę drogę kontynuować – postrzegamy ją jako jeden z filarów rozwoju polskiej kinematografii. Wspieranie takich projektów to także inwestycja w widzialność Polski na mapie światowego kina. Na horyzoncie widać już kolejne współprace, które budzą ogromne nadzieje artystyczne” – podkreśliła.
źródło: PAP
czytaj też: >>> Producentka: w filmie „Bądź wola moja” znajdziemy powidoki polskiej historii i literatury <<<
Dodaj komentarz