Kock 1939 – ostatni bój w obronie Polski
Spieszona polska kawaleria w czasie bitwy pod Kockiem, fot. wikimedia (domena publiczna)
Kiedy pod Kockiem na Lubelszczyźnie Samodzielna Grupa Operacyjna „Polesie” gen. Franciszka Kleeberga starła się z przeważającymi siłami Wehrmachtu, tragiczny los Polski był przesądzony. Wiedząc o tym gen. Kleeberg świadomie wydał bitwę Niemcom, zadając im spore straty.
Zacięte walki z nieprzyjacielem przerwała dopiero decyzja gen. Kleeberga o kapitulacji, podjęta 5 października 1939 roku. Z taktycznego punktu widzenia ostatni bój kampanii 1939 r. nie był przegrany, jednak dowódca SGO „Polesie” – wobec beznadziejnej sytuacji spowodowanej brakiem amunicji – nie chciał szafować krwią swych żołnierzy.
Pod Kockiem Niemcy spodziewali się zastać zdziesiątkowane oddziały polskiej armii, które określano jako „większą grupę rozbitków”. Tymczasem rzeczywiste polskie siły skoncentrowane w tym rejonie obejmowały 17–18 tys. żołnierzy (50 Dywizja Piechoty, 60 Dywizji Piechoty, Dywizja Kawalerii „Zaza”, Podlaska Brygada Kawalerii i 13 Eskadra Lotnicza).
Ostatnia bitwa kampanii 1939 r. rozegrała się w dniach 2-5 października w rejonie wielu miejscowości – poza obszarem Kocka walki toczyły się m.in. pod Serokomlą, Krzywdą, Wojcieszkowem, Adamowem, Radoryżem Kościelnym, Helenowem i Wolą Gułowską.
SGO „Polesie” nie tylko skutecznie odpierała, ale i atakowała przeważające siły niemieckie złożone z 13 Dywizji Piechoty Zmotoryzowanej, dowodzonej przez gen. Paula von Otto oraz 29 Dywizji Piechoty Zmotoryzowanej gen. Joachima von Lemelsena (od 4 października). Obie nieprzyjacielskie dywizje walczyły w składzie XIV Korpusu Zmotoryzowanego gen. Gustava von Wietersheima.
Niemcy, świadomi trudności, jakie napotkali ze strony armii gen. Kleeberga, alarmowali wieczorem 3 października w jednym z komunikatów: „XIV Korpus i 13 Dywizja Piechoty Zmotoryzowanej odbija głównymi siłami natarcie polskie związku wszystkich rodzajów broni pod Kockiem i na północny zachód od tegoż. Walki jeszcze nie zakończone”.
W drugiej fazie bitwy pod Kockiem, począwszy od 4 października, najcięższe walki toczono o opanowanie Adamowa, Krzywdy oraz Woli Gułowskiej – ta ostatnia miejscowość kilkukrotnie przechodziła z rąk do rąk. Ostatniego dnia walk – 5 października – Polacy brawurowym atakiem zdobyli silnie broniony przez Niemców rejon miejscowego kościoła (Kościół Nawiedzenia NMP wraz z zespołem klasztornym karmelitów trzewiczkowych) oraz wyparli wroga z lokalnego cmentarza.
Tego samego dnia, po południu, wobec bezcelowości dalszych walk, przebywający w leśniczówce Hordzieszka gen. Kleeberg samodzielnie zdecydował o kapitulacji. „Stary wytrawny żołnierz miał łzy w oku” – wspominał wieczorną naradę oficerską, ostatnią przed złożeniem broni, płk Tadeusz Falewicz z 9 Pułku Strzelców Konnych.
W pożegnalnym rozkazie do żołnierzy dowódca SGO „Polesie” napisał: „Z dalekiego Polesia, znad Narwi, z jednostek, które się oparły w Kowlu demoralizacji — zebrałem Was pod swoją komendę, by walczyć do końca. Chciałem iść najpierw na południe; gdy to się stało niemożliwe — nieść pomoc Warszawie. Warszawa padła, nim doszliśmy. Mimo to nie straciliśmy nadziei i walczyliśmy dalej, najpierw z bolszewikami, następnie w bitwie pod Serokomlą z Niemcami. Wykazaliście hart i odwagę w czasie zwątpień i dochowaliście wierności Ojczyźnie do końca. Dziś jesteśmy otoczeni, a amunicja i żywność są na wyczerpaniu. Dalsza walka nie rokuje nadziei, a tylko rozleje krew żołnierską, która jeszcze przydać się może. Przywilejem dowódcy jest brać odpowiedzialność na siebie. Dziś biorę ją w tej najcięższej chwili — każąc zaprzestać dalszej bezcelowej walki, by nie przelewać krwi żołnierskiej nadaremnie. Dziękuję Wam za Wasze męstwo i Waszą karność – wiem, że staniecie, gdy będzie trzeba. Jeszcze Polska nie zginęła. I nie zginie!”.
Nazajutrz, 6 października, przed Pałacem Jabłonowskich w Kocku gen. Kleeberg złożył kapitulację na ręce gen. Wietersheima. Żołnierze SGO „Polesie” składali broń (część udało się zniszczyć lub ukryć przed wrogiem) w Woli Gułowskiej, dworze Gułów i Woli Burzeckiej. Niemcy zagwarantowali im prawa przysługujące jeńcom wojennym.
Widok poddających się współtowarzyszy broni, maszerujących przez Wolę Gułowską do jenieckich punktów zbornych, tak zapamiętał Stefan Ziemski, żołnierz 183 Pułku Strzelców Poleskich 60 DP: „Na poboczach drogi leżało dużo sprzętu wojennego, zabitych koni. Dymiły jeszcze spalone zabudowania. W pobliżu klasztoru, po lewej stronie gościńca, stała grupa ciekawie przyglądających się nam oficerów niemieckich. Długie skórzane płaszcze, lornetki na piersiach, cygara w zębach. Butna postawa i pycha (…). Kiedy tak szliśmy przez Wolę Gułowską, po obu stronach drogi stało mnóstwo ludzi. Mężczyźni patrzyli na nas jakoś obojętnie. Dzieci bardzo ciekawie, a kobiety chyba wszystkie płakały. Żołnierze rozdawali z wozów zapasy cukru, kawy w kostkach oraz ręczniki i koce. Poza wsią czekali na nas żołnierze niemieccy, przyglądali się nam, jakbyśmy przybyli z innego świata. Nie – którzy proponowali „na migi”, żeby im oddać orzełek za garść papierosów. Jakoś nie zauważyłem, żeby który z naszych na to poszedł. Kiedy mijaliśmy okopy niemieckie, obsługi cekaemów leżały przy karabinach, gotowe do akcji. Czyżby jeszcze się nas obawiali?”.Moment kapitulacji utkwił także w pamięci płk. Adama Eplera, dowodzącego 60 Dywizją Piechoty: „Trupy niemieckie, niepogrzebane dotychczas wskazywały, że ciężkie boje rozgrywały się tu przed godzinami. Żołnierze szli przygnębieni, z opuszczonymi głowami, ale zdyscyplinowani, w zwartych czwórkach. Przechodzili przed dowódcą dywizji: patrzyli sobie w oczy po raz ostatni. Patrzyli bez wstydu: nic sobie nie mieli do zarzucenia”.
Ogółem do niemieckiej niewoli powędrowało 16 860 polskich żołnierzy, w tym 1255 oficerów.
***
– Co powie naród, jeśli w walce z takim wrogiem i o taką sprawę armia polska zaprzestanie oporu, nie wyczerpawszy wszystkich możliwości? – pytał generał w toku walk w obronie kraju, podejmując decyzję o nieskładaniu broni. Żołnierski los zawiódł go na Lubelszczyznę, gdzie 84 lata temu dowiódł swego bohaterstwa. Zapisał się w historii jako generał, który nie przegrał żadnej bitwy kampanii 1939 r. Był zdolnym oficerem, świetnym sztabowcem oraz niezłomnym dowódcą, który szczególnie dbał o swoich podkomendnych.
– Czym był dla nas – swych żołnierzy – śp. Generał Dywizji Franciszek Kleeberg, tego nie napisze żaden historyk wojny polsko-niemieckiej. Był dla nas zaprzeczeniem tego, że wszystko się wali, że wszystko zawodzi. (…) Był wodzem: postawił sobie cel, dążył do niego, dowodził, szedł ze swymi oddziałami zawsze do walki, nigdy od niej, albo mimo niej, nie odszedł od swych oddziałów, nie rzucił ich, chociaż mógł to uczynić choćby w ostatniej chwili, gdy wojska mu szeroką drogę do wolności otworzyły. Poszedł ze swym żołnierzem i może dlatego nie żyje. Pisał swą historię i dumną historię swego żołnierza swym drobnym, energicznym pismem. Małymi literami pisał wielkie słowa: zawsze zwycięstwo – ani jednej bitwy przegranej. Bił Niemców i bolszewików. Poszedł do niewoli i umarł jako zwycięski Wódz: czy wielu miało takie szczęście? – pisał płk Epler.
Dowódca SGO „Polesie” zmarł schorowany w Weisser Hirsch pod Dreznem 5 kwietnia 1941 r. Dopiero w 1969 r. szczątki bohatera przewieziono do Polski i pochowano na cmentarzu w Kocku, pośród jego żołnierzy.
czytaj też:
Virtuti Militari dla niezwyciężonej Warszawy >>>
Tak chyba wyglądać będzie koniec świata >>>
Zdjęcia Juliena Bryana – świadectwo, które wstrząsnęło światem >>>
Na straży wschodnich rubieży – Korpus Ochrony Pogranicza >>>
Apokalipsa ’39 – niemieckie bombardowanie Wielunia >>>
Niemiecki generał zginął od kul polskiego podziemia. Kulisy akcji >>>
„Wstrząsający obraz barbarzyństwa”. Tak Sowieci niszczyli Cmentarz Orląt >>>
Obrona Grodna – trzy dni heroicznej walki o polskość >>>
Zemsta Stalina – setki ofiar, zgliszcza i łuny pożarów nad Warszawą >>>
„Mała Polka”, która utarła nosa Hitlerowi >>>
Odegrać hejnał na Monte Cassino – ryzykowna misja Emila Czecha >>>
„Kilka razy wracali, rzucali granaty i strzelali”. Masakra na Rakowieckiej >>>
Dodaj komentarz