Izabela Rabehanta, autorka bloga “Moja Alzacja”: zdecydowałam się zagrać va banque
© mojaalzacja.pl, fot. Anna Dedo http://annadedo.pl.
Jest pewnym fenomenem ilość blogów, prowadzonych przez Polki we Francji. Ich różnorodność i profesjonalizm nakazują zadać pytanie: co je łączy, co sprawia, że wiele młodych kobiet decyduje się na taką formę ekspresji, przekładającą się często na zupełnie realne zarobki. “Nagle osiedlając się w Francji, okazało się, że niewiele ofert pracy było dla mnie odpowiednich. (…) Blog był czymś, co sprawiało mi więcej satysfakcji. Zdecydowałam się zagrać va banque – opowiada portalowi Polskifr.fr Izabela Rabehanta, autorka bloga “Moja Alzacja”
Alicja Rekść: Jak to się stało, że założyłaś bloga?
Izabela Rabehanta: Blog powstał tuż zaraz po tym, jak przeprowadziłam się do Francji, a nastąpiło to dwa dni po moim ślubie. Był to czas wypełniony euforią. O samej Francji marzyłam od czasów liceum o profilu francuskojęzycznym. Przez lata szukałam możliwości, otwartych drzwi, by związać się jakoś z tym krajem. Zdawałam systematycznie kolejne egzaminy DELF, wyjeżdżałam też tutaj turystycznie. Na jednym z wyjazdów poznałam mojego przyszłego męża. To było coś niesamowitego. Podczas dwóch tygodni, kiedy wówczas byłam we Francji już w zasadzie myśleliśmy o małżeństwie. Trzynaście miesięcy później, po szeregu wzajemnych wizyt, kilku godzinach dziennie spędzonych na Skype, wzięliśmy ślub.
Przyjazd do Francji był spełnienie moich marzeń – założyłam bloga, bo chciałam się podzielić swoim entuzjazmem. Trafiłam też do Alzacji – rejonu, o którym zbyt wiele wcześniej nie wiedziałam. Zachwyciłam się tym regionem od pierwszego wejrzenia. Odkrywaliśmy z mężem kolejne miejsca. Doświadczenia te postanowiłam przelać na bloga. Poniekąd też chciałam podzielić się „ciągiem dalszym” mojej historii, w którą też było zaangażowanych mnóstwo moich przyjaciół i znajomych. Nigdy jednak nie dopuściłam do tego, żeby blog stał się platformą do eksponowania bardzo prywatnego życia.
Długo myślałam o tym, jak zdefiniować mój głos blogerski.
Myślałaś o tym żeby to było narzędzie zysku?
Nie było to dla mnie oczywiste. Bardzo szybko po założeniu bloga, odkryłam Michała Szafrańskiego – finansowego publicysty, który osiągnął wielki sukces. Rzucił pracę w wieku czterdziestu lat i został profesjonalnym blogerem. Wyznacza trendy i pokazuje w bardzo transparentny sposób, jak można działać w sieci. Jego przykład bardzo mnie zainspirował.
Narzuciłaś sobie z początku jakiś reżim?
Dużo pisałam – ok. 3-4 tekstów tygodniowo. Droga mojej ścieżki zawodowej też nie pozostała na to bez wpływu. W Warszawie moje życie zawodowe było bardzo intensywne – pracowałam dla Canal + i MTV. Bardzo lubiłam swoją pracę i środowisko. Nagle osiedlając się tutaj, okazało się, że niewiele ofert pracy było dla mnie odpowiednich. Pracowałam jako asystentka handlowa – nie była to jednak praca spełniająca moje ambicje zawodowe. Blog był czymś, co sprawiało mi więcej satysfakcji. W tym momencie zdecydowałam się zagrać va banque – postawiłam na samozatrudnienie.
Żeby znaleźć we Francji dobrą pracę trzeba być ścisłym specjalistą?
W Francji już na poziomie liceum formułuje się konkretny profil. Dalsza ścieżka edukacyjna szalenie precyzuje kompetencje – w efekcie tutejszy dyplom BAC+5 daje najczęściej bardzo dobrze przygotowanego pracownika. U nas studia są bardzo ogólne, praktykę zdobywa się już później.
W Polsce jest więcej interdyscyplinarności, pracodawcy też są bardziej otwarci na doszkalanie pracowników, wprowadzanie ich w tajniki wykonywanego zawodu. Tu nie traci się na to czasu.
Czytałam w twoim newsletterze, że przygotowujesz kurs języka francuskiego on-line – jak to będzie wyglądało?
To jest bardzo świeży pomysł. Kurs będzie obejmować grupy ludzi, których wiedza plasuje się między A2 a B2. Nie jest to holistyczny kurs poświęcony gramatyce – ma na celu przede wszystkim szlifowanie słownictwa. To osiem lekcji tematycznych. Moją główną grupą docelową są turyści bądź ludzie, którzy planują wyjechać tu na stałe. Kurs przygotowuje na oswojenie się z różnicami kulturowymi, pokazuje też język, które używa się tu w rzeczywistości – nie zaś jedynie podręcznikowe zwroty, po które w praktyce sięga się znacznie rzadziej. Sama, ucząc się wiele lat języka w Polsce, byłam zdziwiona, jak w naprawdę używa się tu języka.
W chwili obecnej przygotowuję treść kursu współpracując z romanistką, która czuwa nad tym, by w materiałach nie pojawiały się najdrobniejsze choćby błędy. Zebrałam grupę ludzi na podobnym poziomie językowym, którzy w tym momencie testują projekt. Zobowiązali się do dzielenia się ze mną wszelkimi uwagami. Pierwsza edycja kursu ruszy w połowie maja, a o wszystkich szczegółach informuję na bieżąco w moim newsletterze, w którym regularnie wysyłam również garść francuskich słówek (http://eepurl.com/bQn_Dj).
W sieci istnieje cała masa blogów tworzonych przez Polki mieszkające we Francji, siłą rzeczy jesteś częścią tej społeczności. Jak Ci się wydaje, skąd ten fenomen?
Świat wirtualny daje dużo możliwości. Praca, którą tutaj wykonywałam nie sprawiała mi przyjemności – zapewne, gdyby nie miała innej możliwości, kontynuowałabym ją dalej. Dwadzieścia lat temu tak zapewne by było. Jednak obecne media i technologie pozwalają skupić się na tego typu działalności.
Nie wiem, czy to fenomen tylko francuski. Jest taka grupa „Polki na obczyźnie” (https://klubpolek.pl), zrzeszająca Polki rozproszone po całym świecie. Mnóstwo z nich prowadzi blogi. Na początku własnej działalności nie miałam bladego pojęcia, jak promować bloga, jak zaprosić innych do lektury. Szukałam sieci, do której mogłabym się podłączyć. Trafiłam na ów klub i tam poznałam setki dziewczyn w podobnej sytuacji.
Wydaje mi się, że Polki, zwłaszcza matki mają taką potrzebę dzielenia się swoimi odkryciami. Uważnie patrzą na obce kraje, w których mieszkają. Inna rzecz, że blogerzy jednoczą innych blogerów – blogosfera polskich dziewcząt staje się swego rodzaju grupą wsparcia, dynamiczną społecznością.
Dodaj komentarz