Guillaume de Louvencourt: babcia z Poniatowskich nauczyła mnie szacunku dla każdego człowieka
Guillaume de Louvencourt, arch. własne
Hrabia Guillaume de Louvencourt Poniatowski, po kądzieli wywodzi się w prostej linii od Kazimierza Poniatowskiego – starszego brata ostatniego króla Polski. Przez długi czas był wykładowcą sztuki dramatycznej – prowadził liczne warsztaty teatralne, także o charakterze terapeutycznym. Obecnie nagrywa audiobooki, jest też wynalazcą i osobą aktywnie zaangażowaną w działalność dobroczynną. Członek l’Association Nationale du Souvenir de la 1ère DB polonaise qui oeuvre pour les soldats du Général Mazcek en France.
Na promocji książki Jacquesa Wiacka Histoire de la 1re division blindée polonaise (1939-1945): L’odyssée du phénix opowiadał Pan o swoim wujku – bracie Pana matki – księciu Marie-André Poniatowskim, który poległ w armii generała Maczka w 1945 roku. Jaki był jego obraz w Pana rodzinie?
Dla mnie i dla całej mojej rodziny Marie-André Poniatowski był swego rodzaju wzorem prawości, szczerości. Kiedy przyjeżdżam do Polski na spotkania z uczniami, zawsze opowiadam o jego postawie, bo to znakomity przykład dla ludzi młodych. Człowiek ten wychowywał się w luksusie. Mój pradziadek André Poniatowski, który był m.in. mecenasem Debussy’ego, dorobił się fortuny w Stanach Zjednoczonych. Ożenił się tam z Amerykanką Elisabeth Sperry. Nabył dużą posiadłość we Francji, w której i ja częściowo się wychowywałem. Marie-André dorastał w dobrobycie, ze służbą, gotową na każde skinienie, z własnym szoferem. Sam nigdy nie był w Polsce, nie mówił w języku polskim (nauczył się porozumiewać po polsku, kiedy armia Maczka stacjonowała w Szkocji). Jednak w jego świadomości Polska miała ogromne znaczenie.
Zapewne nie bez wpływu na to pozostała atmosfera panująca w jego domu. Marie-André marzył o tym, by zamieszkać w Polsce. Nigdy nie zostało mu to dane. Umiera na polu bitwy w styczniu 1945 roku w Holandii.
Co po sobie zostawił?
Zostały po nim jego zapiski i osobiste notatki, które pozwalają poznać jego prawdziwy charakter, zrozumieć jego myślenie, wniknąć w jego, niekiedy mocno intymne przemyślenia.
Jak to się stało, że dołączył do armii generała Maczka?
Gdy tylko się dowiedział o jej stworzeniu, z dnia na dzień postanowił zasilić jej szeregi. W Szkocji, gdzie przeniosła się dywizja, znajdował się zamek Waltera Scotta, z którego potomkami przyjaźniła się moja rodzina [matką chrzestną Guillaume’a de Louvencorta była Jean Maxwell-Scott, potomkini słynnego pisarza – przyp. red.]. Był to jedyny zamek, który mój wujek wówczas odwiedził. Nie był zainteresowany kontynuowaniem życia arystokraty, choć mógł swobodnie wymykać się do innych zaprzyjaźnionych nobliwych rodzin. Nie życzył sobie też specjalnego traktowania, ze względu na swoje pochodzenie. Wolał pozostawać ze swoimi kompanami, jeść to, co oni, spać razem z nimi. Budziło to powszechne zdziwienie. Stanowczo też sprzeciwiał się by tytułować go księciem. Był człowiekiem prostym, hojnym, o wielkiej klasie. Zauważyłem wiele cech zbieżnych z moimi dziadkami Poniatowskimi (czyli jego rodzicami).
Jak ich Pan wspomina?
Moi dziadkowie wiedli życie bardzo luksusowe, co jednak nie przeszkadzało im pozostawać osobami bardzo otwartymi. Łączyła ich głęboka przyjaźń z ludźmi o zupełnie przeciwległym pochodzeniu. Wszystkich traktowali równo. Doskonale pamiętam, jak babcia dbała o to, żeby na każde święta, cały personel domowy dostawał prezenty, także dla ich własnych rodzin. Raz rzuciła mi się w oczy apaszka marki Hermès – były więc to raczej szczodre podarunki.
Ta część rodziny zawsze wydawała mi się szczególna. Dlatego wydaje mi się niezmiernie ważnym pielęgnowanie pamięci i historii, zwłaszcza o postaciach tak niezwykłych, jak mój wujek. Chcę dbać o pamięć o weteranach, stąd włączyłem się w produkcję filmu dokumentalnego „Sylwester” o weteranie wojennym Sylwestrze Bardzińskim, szoferze mojego wujka, który walczył w Normandii. To bardzo pouczający film, cieszę się, że mogłem osobiście przyczynić się do jego powstania.
Chciałam zapytać się o Pana dzieciństwo – w jakiej atmosferze Pan dorastał, jacy byli Pana bliscy?
Miałem raczej szczęśliwe dzieciństwo, choć bywały pewne ciemniejsze strony – tu raczej z rodziny de Louvencourt. To była rodzina raczej surowa, starodawna. Moi dziadkowie ze strony ojca jednak bardzo szybko odeszli. Z kolei dziadkowie ze strony matki – Poniatowscy żyli dłużej i to właśnie z nimi byłem szczególnie związany. Proszę mi wierzyć, to byli ludzie naprawdę niezwykli, szalenie tolerancyjni, otwarci. Moja babcia przyjaźniła się z wszystkimi – w jej domu bywały osoby ze wszystkich warstw społecznych. Pośród jej bliskich znajomych byli politycy – jej gościem często był prezydent Valéry Giscard d’Estaing – oczywiście jako dziecko zupełnie nie zdawałem sobie sprawy, kim był. Moją babcię cechowała wyjątkowa otwartość ducha, obce były jej rasizm, czy homofobia. W jej domu bywały, między innymi pary gejów, a w jej basenie bawiły się czarnoskóre dzieci z okolicy. Moja babka nauczyła mnie szacunku do ludzi.
Babcia kochała też zwierzęta. Otaczało ją całe stado psów. Podobno, kiedy się urodziłem, przemyciła jednego psa do kliniki w swoim futrze. Kiedy ten zaczął szczekać, moja matka próbowała zagłuszyć dźwięki, mówiąc bardzo głośno. Bała się, że zrobi się z tego awantura. Babcia słynęła z miłości do zwierząt – gdy znalazła jakieś zagubione stworzenie – czy to psa, czy kota, zabierała je do siebie. Ludzie wiedzieli, że gdy zginął im ich pupil, odnajdzie się najpewniej u księżnej albo w schronisku.
Gdzie Pana dziadkowie mieszkali?
Mieli rezydencję w Mougins, niedaleko Cannes. To była jedna z wielu posiadłości, które nabył mój pradziadek. Moi dziadkowie mieli też hôtel particulier w Paryżu. Jego utrzymanie było bardzo kosztowne i w pewnym momencie zdecydowali się go sprzedać. Znajdowała się tam bardzo dobrze wyposażona w znakomite wina piwniczka, służąca też za schron podczas wojny. Dziadkowie ukrywali tam także Żydów. Mieli przez to spore nieprzyjemności.
Czy wie Pan co się stało z tymi ludźmi?
Niestety nie wiem, wiem zaś, że mój dziadek współpracował z Amerykanami i miał kontakty z generałem Eisenhowerem. Wiedział o lądowaniu w Normandii.
Miał Pan okazję mieszkać w tym miejscu?
Tak, wiąże się z tym zabawna anegdota. W momencie, kiedy dziadkowie podjęli decyzję o sprzedaży domu, pracowałem w szpitalu jako animator. Miałem znajomych wywodzących się z wszystkich warstw społecznych i wykonujących bardzo różne zawody, był pośród nich pisarz, ale i też śmieciarz. Babcia poprosiła mnie, żebym opróżnił piwniczkę. A były tam prawdziwe skarby, jeśli chodzi o wina! Uznałem, że zaproszę moich znajomych. Było ich 5-6 osób, przybył też mój przyjaciel śmieciarz, który schował za chińskim parawanem swoje robocze ubranie, sam przybywszy elegancko ubrany, pod muszką. Kolacja była uroczysta i obfita, do tego wino, które pewnie wówczas mogło kosztować jakieś tysiąc euro. Około piątej rano ów kolega dyskretnie wymknął się, oznajmiając, że musi iść do pracy. Jeden z zaproszonych gości, syn księcia zapytał się go, gdzie pracuje. Ten odpowiedział: „drogi przyjacielu, tak się składa, że opróżniam wasze śmieci”. Wzbudziło to pewną konsternację i było to dość surrealistyczne. Ale uważam, że nie ma w tym nic dziwnego, czy niestosownego – tego nauczyła mnie babcia.
Czuje się Pan zainspirowany owymi rodzinnymi historiami?
W pewien sposób oczywiście. Wiodę bardzo proste życie, choć dobrze wiem, czym jest luksus. Wychowałem się w okazałej posiadłości w Paryżu. Jest z tym związanych szereg anegdot. Jak miałem 19 lat, pracowałem jako animator w szpitalu. Pewnego razu zaprosiłem jedną z pielęgniarek na kolację do siebie do domu. Kiedy się pojawiła, byłem sam w swoim wielkim domu, wraz z pracującym dla nas kucharzem. Gdy zadzwoniła, spytała się niepewnie, na które piętro ma się wspiąć. Była kompletnie zbita z tropu, gdy zorientowała się, że cała kamienica należy do mojej rodziny. Spodziewała się studia na poddaszu. Generalnie, ludzie, którzy mnie nie znają, są bardzo zdumieni, gdy dowiadują się z jakiej rodziny się wywodzę. Staram się żyć skromnie; moja wspaniała żona, z którą jestem po ślubie już od 22 lat podziela moją wizję.
*
Koniec pierwszej części wywiadu. W drugiej części Guillaume de Louvencourt opowie o swoich działaniach zawodowych i charytatywnych.
Dodaj komentarz