Młodzi o Rejsie Niepodległości
Wrażeniami z Rejsu Niepodległości, który zakończył się 2,5 roku temu, podzielili się z nami młodzi ludzie – jego uczestnicy. Mieli wyjątkową okazję podróżowania po różnych zakątkach świata i poznawania nowych ludzi w ramach wyprawy na statku “Dar Młodzieży”, zorganizowanej z okazji 100. rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości. Spotkali się, żeby powspominać, 9 września br. w pallotyńskim Centrum Dialogu w Paryżu. Oto co nam powiedzieli.
Wspomnień czar: Rejs Niepodległości >>>
Adrianna Jerzyk:
– Na Rejs Niepodległości popłynęłam nie znając nikogo. Liczyłam na świetną przygodę, jednocześnie jednak nie pokładałam żadnych nadziei na zawiązanie się trwałych relacji pomiędzy jego członkami. Zadziwiło mnie, jak bardzo przyjaźnie porejsowe przerosły moje oczekiwania; zadziwienie nie ustaje po dziś dzień. Nie tylko poznałam wspaniałych ludzi z różnych kręgów kulturowych, różnych części Polski, różnych zainteresowań i wykształceń, ale również nawiązałam z nimi specjalną więź, która może powstać pomiędzy ludźmi, którzy przeżyli razem bardzo dużo emocji w bardzo krótkim czasie. Podczas rejsu byliśmy ze sobą przez dzień i noc, w pięknych portach i trudach życia na morzu, razem zachwycaliśmy się naturą oraz walczyliśmy ze słabościami. Nasze przyjaźnie zacementował czas – po rejsie spotykamy się w tym samym gronie w różnych zakątkach świata, staramy się utrzymywać żywy kontakt, dzwonimy, piszemy, tęsknimy… Wierzę, że bliskość, która zawiązała się między naszą grupą przyjaciół na morzu przetrwa jeszcze wiele lat. Rejs Niepodległości się zakończył wiosną 2019 roku, ale w nas podróż razem trwa nadal i bardzo chcę o to dbać.
– Morze rozkochało mnie w sobie od pierwszego wypłynięcia “Daru Młodzieży” ze mną na pokładzie. Kiedy po blisko dwóch miesiącach zeszłam na ląd w moim sercu narodziła się nowa tęsknota – za tym specjalnym rodzajem podróży, na morzu i wewnątrz siebie. Czas spędzony na wspólnym żeglowaniu mocno przewartościował moje życie i poszerzył moją perspektywę. Nie będzie wyolbrzymieniem, jeśli stwierdzę, że moje życie zmieniło się w piękny sposób po rejsie – poznałam podczas niego przyjaciół, którzy wciąż mi towarzyszą po trzech latach od wspólnej przygody, zobaczyłam kawałek świata i pokonałam niezliczone słabości, które pojawiły się w trakcie zmagania z żywiołem. Chociaż nie mam możliwości pływania zawodowego, marzy mi się powrót na morze w charakterze załogantki. Myślę że gdyby jeszcze raz przyszło mi zdecydować o wypłynięciu na morze jedyne pytanie, które by padło to “Kiedy?” i po czym poszłabym pakować sztormiak.
Janek Rybojad:
– Olbrzymie wrażenie zrobiło na mnie spotkanie z senegalską młodzieżą w Dakarze. Rozmawiając z nimi, przekonaliśmy się, że pomimo różnic kulturowych, ekonomicznych czy geopolitycznych, wszyscy przeżywamy te same emocje, kochamy śpiewać, tańczyć, jeść i grać w piłkę. Pomimo, a może dzięki nieformalnemu charakterowi wydarzenia, obydwie grupy chętnie poznawały podstawy swojej kultury, języka czy rytuałów życia codziennego. Myślę, że właśnie takie spotkania, budzące ciekawość co do konkretnego drugiego człowieka, powinny napędzać dialog między narodami.
– Oczywiście, bez wahania popłynąłbym ponownie! Pobyt na morzu pozwolił mi lepiej poznać siebie, swoją wytrzymałość na strach czy zmęczenie. Przede wszystkim jednak ekstremalne warunki zachęcały do budowania relacji ze współrejsowiczami. Brak zasięgu komórkowego czy Internetu był w tym przypadku zbawienny, ponieważ zmuszał do życia tu i teraz, „narażając” na nieupiększoną rzeczywistość. Każde wydarzenie przeżywaliśmy bardziej emocjonalnie, niż na lądzie, ponieważ przeżywaliśmy je wspólnie z innymi, niczym w małej, odciętej od świata wiosce.
– Wielu z nas do udziału w Rejsie zainspirowały słowa Papieża Franciszka wypowiedziane w czasie ŚDM w Krakowie w 2016 r.: „Aby pójść za Jezusem, trzeba mieć trochę odwagi, trzeba zdecydować się na zamianę kanapy na parę butów, które pomogą ci chodzić po drogach, o jakich wam się nigdy nie śniło, ani nawet o jakich nie pomyślałeś.”. Album i film z Rejsu doskonale oddają przesłanie tego cytatu. Myślę, że pięknem tych dzieł są jednak przede wszystkim żywe relacje prawdziwych uczestników, zjednoczonych we wspólnym celu. Pochodzimy przecież z różnych części Polski; niektórzy są wprawnymi żeglarzami, inni nigdy nie płynęli jachtem; część z nas studiuje, część nigdy nie poszła na studia; wielu jest katolikami, niektórzy są niewierzący; mamy różne poglądy polityczne i społeczne, gusta muzyczne, radości, lęki i stany majątkowe. Nie przeszkadzało to nam wspólnie ciągnąć lin czy asekurować się przy wspinaczce na wantach – nikt nie myślał o tych różnicach, kiedy byliśmy razem. Warto to zaznaczyć, zwłaszcza kiedy współczesny świat zachęca do zamknięcia się w ciasnych bańkach społecznych.
Zosia Rodak:
– Oczywiście, że ten czas wpłynął na zawiązanie relacji! Część osób znałam już z rejsów na innych żaglowcach czy przedrejsowych szkoleń. Pobyt na “Darze” był wspaniałą okazją do umocnienia tych znajomości, ale również do poznania wielu nowych, wspaniałych osób. Dzięki wspólnej pracy, dzięki przeżywaniu ze sobą pięknych, ale też trudnych chwil po miesiącu rejsu czułam, że zbliżyłam się do tych ludzi w sposób, który nie byłby możliwy na lądzie. Późniejszy wyjazd na ŚDM w Panamie sprawił, że te więzi mogły się jeszcze bardziej zacieśnić. Z częścią osób utrzymuję stały kontakt – przede wszystkim z dziewczynami, z którymi podczas rejsu mieszkałyśmy w jednym kubryku. Choć każda z nas jest z innej części Polski, staramy się jak najczęściej widywać. Teraz, podczas naszego paryskiego wydarzenia (red. spotkania 9 września w Centrum Dialogu), miałam okazję poznać kolejnych uczestników. Łączy nas pasja życia i chęć działania, które sprawiają, że bardzo szybko stajemy się sobie bliscy.
– Wspaniale wspominam nasz pobyt w Panamie. Dzięki temu, że mieszkaliśmy u panamskich rodzin, mieliśmy unikatową możliwość zobaczenia ich życia “od kuchni”. Zawsze staraliśmy się jakoś odwdzięczyć goszczącym nam osobom – naszego pierwszego hosta uczyłyśmy na migi polskiego, w kolejnej wiosce zorganizowaliśmy polską kolację z plackami ziemniaczanymi, naleśnikami i śpiewaniem. Ciekawy był również pobyt w Panama City, gdzie nasza grupa trafiła do dwóch skrajnie różnych pod względem zamożności dzielnic.
– Żegluję od wielu lat, więc rejs na “Darze” nie był dla mnie pierwszym tego typu przeżyciem, ale gdybym tylko miała taką możliwość, z pewnością podjęłabym to wyzwanie!
Mariusz Machtałowicz:
– Powiem szczerze, w wieku 25 lat nie oczekujesz już, że poznasz nowych przyjaciół. Przyjaźń z reguły tworzy się podczas liceum oraz studiów. Są oczywiście wyjątki i takim właśnie był Rejs Niepodległości. Był to ścisk samych ambitnych i żądnych przygód ludzi. Dlatego każdy się tak świetnie ze sobą rozumiał. Poznałem dużo osób, z którymi trzymam mocne, przyjacielskie relacje. Przed covid spotykaliśmy się regularnie co miesiąc, niezależnie w którym zakątku świata ktoś z grupki się znajdował. Anglia? Niemcy? Norwegia? To nieistotne. Rzucasz wszystko co robisz i lecisz, by tylko spotkać się choćby na chwilę z ludźmi, których już po prostu kochasz. Rejs Niepodległości jest niczym strzała Kupidyna. Jedna ze wspanialszych rzeczy jakie mnie spotkały w życiu.
Karolina Poseł:
– W moim odczuciu Rejs Niepodległości był punktem startowym fenomenalnej przygody. Rejs to niesamowite wydarzenie, które bardzo mocno wpłynęło na moje życie. Pozwolił mi odkryć rożne zakątki świata, doświadczyć kultury innych krajów, ale przede wszystkim dał okazję do poznania fantastycznych ludzi! Historia naszej rejsowej paczki nie skończyła się wraz z zejściem na ląd, a trwa do tej pory. Ze względu na to, że mieszkamy w odległych zakątkach Polski, a nawet Europy, nie jest łatwo o częste spotkania, ale dla chcącego nic trudnego! Przez ostatnie 3 lata spotykaliśmy się niezliczaną ilość razy! Zwiedzamy razem Europę, poszerzamy swoje horyzonty w dyskusyjnym klubie książkowym, spędzamy wspólnie wakacje i urodziny! Wiem, że te przyjaźnie przetrwają wiele lat i jestem niezmiernie wdzięczna, że mogę znać tak inspirujących ludzi. Rejs Niepodległości tylko pozornie skończył się w porcie w Gdyni, on nadal trwa i nasza przyjaźń jest tego najlepszym dowodem!
Kasia Kossak:
– Zdecydowanie tak, Rejs sprawił, że staliśmy się sobie bliżsi i pogłębiła się nasza wiara! Spotkanie z młodzieżą z całego świata, która wyznaje te same wartości było bardzo budujące. Otaczająca radość pozwoliła, abym uwierzyła jeszcze bardziej niż dotychczas. Szczególnym momentem i ukoronowaniem tego czasu była prywatna audiencja Papieża z uczestnikami Rejsu Niepodległości, w której jako reprezentantka mogłam uczestniczyć. Spojrzenia dobroci i pełnego ciepła uścisku nie da się zapomnieć.
Łukasz Chrabański:
– Podczas Rejsu Niepodległości niesamowite było spotykanie tak różnych zakątków świata w relatywnie krótkim czasie. Za każdym razem okazywało się, że choć dzieli nas praktycznie cały świat to zdecydowanie więcej nas łączy. W RPA tańczyliśmy na zmianę lokalne tańce, jak i poloneza. Nowopoznany Liberty stał się naszym przewodnikiem, a inny przyjaciel z Tanzanii szedł na spotkanie z nami 7 km. Ludzie nam obcy okazywali nam całe swoje serce i poświęcali swój czas, choć byliśmy dla nich jedynie napotkanymi na drodze przypadkowymi osobami. Z częścią z nich jednak pozostał kontakt, co pokazuje, że różnice kulturowe pozwalają na zbliżenie się, zaciekawienie sobą nawzajem, a nie są przeszkodą w nawiązaniu relacji. Na Mauritiusie zostaliśmy zaproszeni na 50. urodziny pewnego Maurytyjczyka, w Indonezji natomiast mieszkańcy Dżakarty pokazywali nam miasto i panował absolutny zachwyt nad egzotycznymi mieszkańcami Polski. Poza niesamowitymi wspomnieniami przywieźliśmy kawałek kultury: do dziś na spotkaniach tańczymy panamski taniec do piosenki „Mi Droga”, nosimy koszule Batik z Dżakarty i przywieźliśmy przepisy na maurytyjskie du pain frire czy indonezyjskie nasi goreng. Szczególnie zżyliśmy się z Panamczykami podczas wizyty na ŚDM – niebywałe jest to jak otworzyli dla nas swoje domy – nieważne czy te z akukaraczą czy z basenem, w obu przypadkach najważniejsze było to, jak serdecznie nas przywitali i jak wiele czasu nam poświęcili. Pozwolili nam poczuć się jak u siebie i naprawdę traktowali nas tak jak najbliższych. I tak z perspektywy czasu myślę, że to była dla nas lekcja otwartości, radości z życia i cieszenia się tym, co się ma i bycie tu i teraz (Panama!) i tego, że jako ludzie naprawdę jesteśmy jedną rodziną.
zdjęcia: okolicznościowy album
Dlaczego nikt nie napisał i nie napisze na publicznej wiadomości że tzw. “jacht narodowy” to już wrak z połamanymi masztami. Uszkodzenia powstały na wskutek błędu załogi której poziom doświadczenia i wyszkolenia na takie maszyny był – jest równy zeru. Ta narodowa łajba jest zacumowana w jednym z portów USA. Straty z naszych podatków to dziesiątki milionów złotych.Ale o tym cisza , komedia gospodarności pisowskich buców