szukaj
Wyszukaj w serwisie


Piotr Wojtyna – pierwszy trener francuskiego mistrza świata

Artur Hanula / 10.07.2021
Piotr Wojtyna i jego wychowanek N'Golo Kanté, fot. WojtynaP / Twitter
Piotr Wojtyna i jego wychowanek N'Golo Kanté, fot. WojtynaP / Twitter

N’Golo Kanté to francuski piłkarz malijskiego pochodzenia, reprezentant kraju, obecnie gracz londyńskiej Chelsea – mistrz świata i wicemistrz Europy, zdobywca Ligi Mistrzów. To tylko najważniejsze osiągnięcia, których lista jest długa. Zapewne mało kto jednak zdaje sobie sprawę z tego, że przez 7 początkowych lat kariery tego zawodnika nad rozwojem jego talentu czuwał polski trener Piotr Wojtyna, pracujący w klubie pod Paryżem.


Zapraszamy na dwuczęściowy wywiad z p. Piotrem, jakiego udzielił specjalnie dla czytelników polskifr.fr. W pierwszej odsłonie dowiemy się wiele o początkach kariery N’Golo Kanté; nie zabraknie ciekawostek. Dzięki fachowej wiedzy i doświadczeniu naszego rozmówcy możemy poznać szereg tajników szkolenia piłkarskiego we Francji.

Czy mógłby Pan na początek pokrótce przedstawić się naszym czytelnikom?

W wieku 17 lat miałem plan, żeby zostać trenerem. Jako 17-latek prowadziłem zespół na Turnieju Dzikich Drużyn. Od zawsze piłka była moją wielką pasją. W Polsce grałem w Stali Sanok do 23 roku życia. Mając 23 lata wyjechałem do Francji. We Francji grałem w regionie paryskim w kilku klubach na przyzwoitym poziomie, bo to był najwyższy poziom wśród amatorów; można powiedzieć, że grałem nawet półzawodowo, bo jakieś tam pieniądze z tego miałem.

Po roku albo dwóch pobytu we Francji ubiegałem się o pierwsze dyplomy trenerskie. Posiadam m.in. dyplom UEFA A, uzyskany w INF Clairefontaine (red.: francuska narodowa akademia piłkarska). Połowa lat 90. XX w. to czasy świetności tej akademii, którą odwiedzało bardzo wielu gości w ciągu roku, żeby podziwiać to miejsce. Metody, które już wtedy stosowano, do dziś są aktualne. Bardzo dobrze to wspominam, zresztą jak wszystkie kursy trenerskie, które miałem. Nawet na tych niższych stopniach miałem okazję spotykać się z dość znanymi trenerami we Francji, którzy mnie inspirowali.

Potem, jak skończyłem grać w piłkę w wieku 36 lat, skontaktował się ze mną klub J.S.Suresnes (Île-de-France, Hauts-de-Seine, Nanterre) i zaproponował pracę. To był 1998 r. – rok mistrzostw świata we Francji; od tamtego czasu do teraz jestem w tym samym klubie. Nasz klub jest klubem amatorskim, gdzie naszym celem nie jest wychowywanie zawodowców, tylko umożliwianie uprawiania piłki na w miarę wyczynowym poziomie. Nie ma parcia na wynik. U nas jest dość specyficzna atmosfera, bo nie podpatrujemy słabszych klubów, żeby ściągać chłopaków do nas. Jeśli ktoś chce do nas przyjść, to po prostu przychodzi. Mamy też drużynę seniorską, która aktualnie jest na siódmym poziomie rozgrywek. To jest całkiem dobrze; w regionie paryskim poziom jest bardzo wysoki. Siódmą ligę francuską można chyba porównać z trzecią albo nawet drugą w Polsce. Poziom jest tu o wiele, wiele wyższy niż w Polsce. Sam się o tym przekonałem, jak przyjechałem z Polski. Trochę mnie zatkało. Niewątpliwie tutaj jest o wiele większa konkurencja; bardzo dużo zawodników, bardzo dużo klubów. W naszym klubie jest zarejestrowanych ok. 1000-1100 zawodników w różnych kategoriach wiekowych i nie jesteśmy wyjątkiem. W Polsce raczej takich klubów nie ma.

Świat francuskiej piłki i polskiej to są dwa różne światy. Nie są porównywalne. Są to zupełnie inne realia. Można jednak powiedzieć, że w rejonie paryskim kłopotem są boiska. My w zasadzie nie mamy powodów do narzekania, bo teoretycznie znajdują się u nas trzy boiska; jedno jest tylko do meczów i tam nie możemy trenować. Są kluby mające tylko jedno boisko.

Od ponad 20 lat spełniam tę funkcję: jestem odpowiedzialny za całe szkolenie; jestem dyrektorem ds. szkolenia. To obejmuje dzieci od 6 lat do młodzieży w wieku 18 lat. Jestem trenerem 18-latków, ale oprócz tego jestem właśnie koordynatorem; zajmuję się też rekrutacją wszystkich trenerów, realizacją programu szkolenia w całym klubie, obserwuję treningi różnych kategorii. Jak do tej pory nie miałem zamiaru zmieniać klubu, bo w sumie mieszkam w tym mieście od ponad 20 lat i to jest dla mnie taki dobry układ życiowo-sportowy; jestem tu tak długo, bo są tu dość zdrowe zasady, które pewno niejeden trener chciałby mieć. Nie ma mieszania się w sprawy sportowe, a to jest dość ważne. Właśnie tak to wygląda.

Jak to się stało, że taka perełka jako N’Golo Kanté wyszła z Pana klubu – reprezentant Francji, mistrz świata, wicemistrz Europy, triumfator Ligi Mistrzów, kandydat do Złotej Piłki?

Tak na marginesie zaznaczę, że nie jestem fanem tego typu plebiscytów jak Złota Piłka. Piłka nożna jest przede wszystkim sportem zespołowym. Też inna sprawa czy ci, którzy głosują, znają się rzeczywiście na umiejętnościach piłkarzy. Nota bene Kanté zajął już 8. miejsce w tym plebiscycie w 2017 r.

Trenować N’Golo zacząłem, gdy miał 10 lat (2001 r.). Wtedy przyszedł do naszego klubu jak każdy chłopak w pierwszą środę września, kiedy otwiera się sezon i są pierwsze treningi w młodszych kategoriach wiekowych. Akurat obserwowałem zajęcia, w których uczestniczył Kanté. Od razu wpadł mi w oko. Nie był zwykły w zachowaniu; nieustannie biegał, zabierał piłkę każdemu przeciwnikowi i natychmiast ją podawał. Nie był typem chłopaka, który chce się kiwać, robić popisy techniczne, tylko miał ducha gry zespołowej. Natychmiast wziąłem go do rocznika o rok starszego. Chłopak co roku robił postępy. W wieku 14, 15 lat zaczęliśmy go wysyłać do różnych klubów zawodowych na testy, ale bezskutecznie. Trudno powiedzieć dlaczego; prawdopodobnie wtedy jego słabe warunki fizyczne nie były zaletą dla trenerów. Mnie niski wzrost N’Golo nie przeszkadzał, bo miał wydolność, zwinność, inteligencję gry; zawsze był grzeczny i pokorny; pozytywnie do wszystkiego podchodzi; nie obraża się, jak jest wystawiany na innej pozycji niż nominalna. To niespotykana osobowość.

W sumie przez długi czas nawet w klubie nie każdy wiedział o talencie Kanté. A ja mówię trenerowi naszych seniorów (to też Polak – Tomek Bzymek): „Weź go, ma potencjał”. Tomasz pomału wprowadzał 17-letniego N’Golo do seniorów.

Generalnie Kanté u nas się wychował, bo był do 19. roku życia (9 sezonów). Według mnie zawsze miał potencjał, żeby być piłkarzem zawodowym. Niestety nie było to takie łatwe. W ogóle nie jest to łatwe we Francji. Często jest tak, że akademia wypuszcza dany rocznik chłopaków i może być tak, że żaden z nich nie podpisuje zawodowego kontraktu, przynajmniej nie od razu.

Myślę, że w przypadku N’Golo w naszym klubie zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy. Kiedy już trafił u nas do seniorów, pozwalałem mu trenować w juniorach, więc miał pięć treningów w tygodniu. Myślę, że w ten sposób piłkarsko zrobił krok do przodu. W dużej mierze jest to jego zasługa. Wielu chłopaków miało też takie możliwości, ale nie podołali temu.

N’Golo Kanté (pierwszy z lewej w stroju piłkarskim) wraz z kolegami, fot. @WojtynaP / Twitter

Pana klub na pewno wiele zyskał dzięki sukcesowi Waszego wychowanka?

Na pewno na osobie N’Golo zyskaliśmy jako klub, także medialnie. Niewątpliwie jest to plus, choć są też negatywne strony. Ludzie czasami myślą, że wystarczy do nas przyjść i już staniesz się drugim N’Golo. A to tak nie działa. Ja i klub jesteśmy wdzięczni Kanté przede wszystkim za to, że był mi wierny i dotrzymał słowa. Ja nie chciałem, żeby on odchodził z tego klubu, bo wiedziałem, że jak pójdzie gdzieś indziej to wiele nie nawojuje, bo to jest tak, iż często te kluby tak do końca nie zajmują się zawodnikami, tylko zależy im na tym, żeby coraz wyżej wychodzić w ligach młodzieżowych. My natomiast chcieliśmy się nim zająć, żeby mu pomóc w rozwijaniu się piłkarsko. Powtarzałem mu, że jak masz zmieniać klub, to zmień na zawodowy, a nie taki, który jest ligę wyżej od nas lub obok. To nie tędy droga. Dzięki naszym kontaktom N’Golo trafił do US Boulogne. Ten klub go wziął pod swoje skrzydła. Na początku był on jednak tylko w rezerwowej drużynie; warunki miał dość słabe; miał kieszonkowe na jedzenie i mieszkał w jakimś pokoju w internacie. To jakoś różowo nie wyglądało, a potem jak już zaczął tam błyszczeć nie bardzo byli chętni, żeby mu podpisać kontrakt zawodowy. Zjawił się dopiero klub SM Caen, który zaproponował N’Golo kontrakt zawodowy. Dzięki Bogu dalej to poszło, znowu po części dzięki znajomościom i kontaktom. Tym razem nie zaważyły znajomości, ale po prostu przyjechał znany gość Alain Caveglia, który zobaczył go na meczu i powiedział: „biorę go!”.

N’Golo Kanté (pierwszy z lewej na dole) – przyszły mistrz świata – wraz z kolegami, fot. @WojtynaP / Twitter

Kanté zapewne odwiedza swój macierzysty klub?

Z tym odwiedzaniem to nie jest łatwa sprawa. On jest tak popularny, że jak raz przyjechał, tak półoficjalnie, większość ludzi dowiedziała się o tym w ostatniej chwili i przyszło chyba z tysiąc osób i musiał podpisywać autografy chyba z 3 godz. na wszystkim co się dało. To było nie do opanowania. To było po mistrzostwach Europy we Francji, gdzie Francuzi zdobyli srebrny medal. Potem zjawił się u nas raz albo dwa razy incognito. Ja mam z nim kontakt telefoniczny. Rok temu byłem w Londynie; pojechałem zobaczyć mecz Chelsea z Bayernem i spotkaliśmy się. On akurat miał wtedy kontuzję. Mogliśmy dłużej porozmawiać i spotkać się na kolacji. Był czas, żeby sobie pogadać o teraźniejszości i przyszłości. To jest jeden z najbardziej popularnych piłkarzy na świecie; on nie może sobie ot tak przyjść. Dla niego jest to też pewnie trochę uciążliwe. To są minusy życia sławnych ludzi. Myślę, że jednak N’Golo radzi sobie ze sławą całkiem dobrze. Nadal pozostał tą samą osobą; nie zmienił się jako człowiek pod względem zachowania, a jeśli już to raczej na plus – jest bardziej komunikatywny. Jak był małym chłopcem nie za bardzo mogliśmy rozmawiać z nim, bo był bardzo skryty i małomówny. Teraz już jednak bardzo fajnie sobie porozmawialiśmy o życiu i o piłce. Myślę, że to też dobrze mu zrobiło na rozwój personalny. Niewątpliwie jest to też duża presja. Jak z nim rozmawiałem, to wiadomo, że piłkarz na tym poziomie ma ogromną presję, też psychiczną: mecze, ciągłe podróże, nie ma w zasadzie chwili wytchnienia; szczególnie w Anglii, gdzie się dużo gra.

N’Golo Kanté jako trener chłopaków U8/U9 w J.S.Suresnes, fot. @WojtynaP / Twitter

Czy może Pan przywołać jeszcze jakąś ciekawostkę związaną z osobą N’Golo, gdy był w Waszym klubie?

Ciekawostka jest taka, że jak odchodził z naszego klubu, to szedł do drugoligowego zespołu jako anonimowy piłkarz. W ostatni dzień organizujemy święto klubu, kiedy robimy sobie piknik piłkarski, wszyscy ze sobą grają. To było takie jego małe pożegnanie i jeszcze jednego innego chłopaka. Powiedziałem mu wtedy: „chodź, N’Golo, zrobimy sobie zdjęcie, bo kiedyś będzie to może niemożliwe i strasznie skomplikowane, jak zostaniesz sławnym piłkarzem”. Tak zażartowałem. Jeden działacz zrobił nam zdjęcie. Ostatnio nawet się go pytałem czy ma jeszcze gdzieś to zdjęcie, bo chciałbym je odzyskać. Jakoś tak wtedy miałem w głowie to, że on coś w tej piłce może osiągnąć, ale absolutnie nie przypuszczałem, że osiągnie aż tak wiele, bo to jest piłkarz, który ma niesamowite osiągnięcia, a który w sumie wszedł tak późno na międzynarodową arenę.

Oprócz tego szkoda, że te mistrzostwa Europy tak wyszły jak wyszły, bo brakuje mu właśnie tego tytułu. Jest wicemistrzem z 2016 r., ale nie mistrzem Europy.

Jeszcze jedna anegdota: gdy N’Golo miał 12, 13 lat robiliśmy testy w żonglerce (red. podpijanie piłki nogą lub głową bez jej kontaktu z podłożem). Ta historia jest o jego pracowitości – jak sobie wyznaczy jakiś cel to go osiąga. Te testy się wtedy robiło, żeby dostać się do szkółki Clairefontaine. On miał słabe te testy jeśli chodzi o lewą nogę i główkę. Mówiłem mu, że masz teraz ćwiczyć w wakacje i masz zrobić 50, 50, 50 (red. prawa noga, lewa i głowa). To był maksymalny poziom. Po wakacjach N’Golo oczywiście wykonał to 50, 50 i 50. Wcześniej głową zrobił ze cztery podbicia, lewą nogą z piętnaście. Myślę, że to jest chłopak, który dzięki swoje pracowitości i skromności doszedł do wielkich rzeczy. Miał też trochę szczęścia, choć wcześniej mu ono aż tak nie dopisywało. Choć mogło mu to nawet wyjść na dobre, bo nie zawsze w tych akademiach piłkarskich jest tak różowo. Ci chłopcy są odcinani od rodziny, od znajomych, a N’Golo miał tu normalne życie – blisko rodzinę, blisko kolegów, którzy bardzo go lubili. To były znakomite warunki rozwoju, też psychicznego. Wielu chłopców odpada przez słabą psychikę, a on zdołał się przebić mimo dość trudnych początków.

A w drugiej części wywiadu będzie można poczytać m.in. o tym, jakie inne talenty wyszły spod skrzydeł p. Piotra Wojtyny oraz jaki trener piłkarski jest jego idolem. Poznamy także opinię p. Piotra o występie Polaków i Francuzów na EURO 2020 i przyczynach słabszego występu. Już teraz serdecznie zapraszamy!

czytaj też:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Avatar użytkownika, wgrany podczas tworzenia komentarza.


2024-11-22 00:15:13