Bezalternatywna rzeczywistość… to budzi mój niepokój – mówi Bronisław Wildstein:
W rozmowie z portalem polskiFR – o patriotyzmie, o swoich francuskich niepokojach, o współczesnym totalitaryzmie, o buncie narodów, a nawet o przereklamowanej masonerii i nostalgii za tradycyjnymi mediami opowiada Bronisław Wildstein (ur. 1952) – znany publicysta, dziennikarz, pisarz, w latach 2006–2007 prezes zarządu Telewizji Polskiej, Kawaler Orderu Orła Białego; w okresie studiów działacz antykomunistyczny, jeden z założycieli Studenckiego Komitetu Solidarności (SKS) w Krakowie – w maju 1977 (po zabójstwie przez milicję studenta Stanisława Pyjasa),i współtwórca Niezależnego Zrzeszenia Studentów (NZS) w Krakowie, współpracował z Komitetem Obrony Robotników (KOR).
Paweł Osikowski: Jaka jest Pańska definicja patriotyzmu?
– Nie zastanawiałem się nigdy nad definicją patriotyzmu, bo to jest dla mnie sprawa tak oczywiste… I jak zwykle bywa ze sprawami oczywistymi, nie zastanawiamy się nad nimi. Patriotyzm to jest lojalność. Lojalność wobec wspólnoty, która mnie kształtuje, w której funkcjonuję. Poczucie tego, że od niej zależę i że mam w związku z tym zobowiązania wobec tej wspólnoty ludzi.
P.O.: Czy jest jakiś dzisiejszy, specyficzny patriotyzm?
– Bajki o tym opowiadają tylko ludzie, którzy chcą mieć poczucie tego, że żyją w jakimś wyjątkowym czasie, który wymaga na nowo definicji pojęć. Nic podobnego. Oczywiście w różnych warunkach patriotyzm przejawia się rozmaicie, ale on ma zawsze swój codzienny wymiar, jest prawdą tego, że mam zawsze obowiązek zachowywać się przyzwoicie wobec ludzi, nie naruszać reguł, które sobie nawzajem stworzyliśmy. A w sytuacjach bardzo trudnych, skrajnych… pojawia się problem, który często budzi kontrowersje, problem poświęcenia życia za wspólnotę. To jest rzecz fundamentalna, o której trzeba pamiętać. To znaczy, jeśli jako człowiek jestem ukształtowany dzięki kulturze, która ma swoje narodowy wcielenie – tradycję, określone formy funkcjonowania, obyczaje… Coś co zostało nazwane przez Maxa Webera wspólnotą losów, to znaczy że człowiek jest świadomy, że zdaje sobie sprawę jak bardzo jest zależny od tej wspólnoty. W związku z tym jest wobec niej zobowiązany aż do tego fundamentalnego zaryzykowania również życiem, bo inaczej to nie byłaby żadna wspólnota, to byłby kontrakt. A tak to jest coś dużo głębszego, to jest to co stanowi o mojej tożsamości, kształtuje mnie na różnych poziomach, również tym narodowym. To znaczy, że naród mnie określa, a w związku z tym broniąc swojej tożsamości powinienem być zdolny podjąć największe nawet ryzyko, jeżeli jest to niezbędne. W każdym razie muszę mieć świadomość, że iluś ludzi poświęcało się już na rzecz tej wspólnoty, że ona istnieje dzięki ofiarom. To wszystko mnie zobowiązuje.
P.O.: Jak zmieniła się Francja od czasu kiedy był Pan tu przed laty, pierwszy raz?
– To co obserwuję budzi mój niepokój, ale budzi mój niepokój stan całej Europy, której Francja jest dobrym przykładem. Notabene jej znaczenie w Europie wyraźnie maleje.
Podczas mojego wykładu w paryskim Centrum Dialogu księży palotynów mówiłem przykładowo o takim, jednym tylko, drobnym kazusie – o decyzji francuskiej Rady Konstytucyjnej, która uniewinniła farmera pomagającego nielegalnym imigrantom, odwołując się do takiej kategorii pojęciowej jak… „braterstwo”, abstrahując zupełnie od obowiązującego prawa, żądając tym samym od władzy, żeby zmieniła ustawodawstwo w tej kwestii.
Wyraźnie widać tu uzurpację władzy sądowniczej, która przejmuje funkcję władz demokratycznych państwa, czyli reprezentacji wybieranych przez obywateli. Oznacza to, moim zdaniem – że oligarchia sędziowska zaczyna wchodzić w cudze kompetencje. I co charakterystyczne w tej sprawie to, że „braterstwo” nie jest przecież żadnym terminem prawnym. Oznacza to, że posługując się tego typu kategoriami, odwołując się do takich pojęć, jak wolność, równość, czy właśnie braterstwo można decydować praktycznie o wszystkim.
Trybunał konstytucyjny, który rości sobie prawo, żeby na podstawie takich kategorii rozliczać obowiązujące ustawy, domagać się ich zmian, przejmuje de facto władzę. Przejmuje prerogatywy ciał demokratycznych, reprezentacji społeczeństwa, które stają się tym samym fikcją.
Pokazuję tu pewne niebezpieczeństwo. Nie twierdzę, że tak już jest, ale ten proces postępuje. Proces oligarchizacji życia, przejmowania władzy przez „elity” postępuje w całej Europie. We Francji dość wyraźnie to widać.
Można wymieniać dalej. Cały problem imigracji muzułmański. Słabość tutejszej kultury, wydrążanej przez ideologię „emancypacji”, powoduje, że nowoprzybyli nie mają się do czego asymilować. W związku z tym raczej usiłują podporządkować sobie świat, do którego przybyli. To jest zjawisko, które może już budzić niepokój: życie imigrantów w swoim wyłączonym świecie. Wielu Francuzów patrzy na to pod takim kątem: tożsamość francuska ulega zmianie, tożsamość Europejska ulega zmianie. Oczywiście pierwotną przyczyną jest emancypacyjna, lewicowo-liberalna ideologia, która niszczy tożsamość, dopiero wtórnie, w próżnię po niej wchodzi na przykład islamizm.
Obserwuję także – z odległości, że Francja nie jest w stanie zreformować swojego państwa. Państwa nadmiernie rozbudowanego. Co ciekawe, dla wszystkich jest to oczywiste, łącznie z lewicą i rządzącym obecnie prezydentem Macaronem – Francję trzeba zreformować. Jednocześnie są tak silne ośrodki, które blokując możliwość reform, de facto prowadzą do upadku. Upadku rozłożonego oczywiście w czasie. Bo pamiętajmy, że to jest jednak kraj, który zakumulował ogromny kapitał – w każdym sensie. W związku z tym, jeżeli mówimy o upadku, to zabiera to sporo czasu. To jest jeszcze państwo bardzo bogate, zasobne, więc ludzie tego nie dostrzegają lub dostrzegają w małym stopniu, ale jest to proces, który niestety postępuje.
P.O.: Mówił pan podczas swojego, paryskiego wykładu o totalitaryzmie XXI w. Jaka jest geneza tego zjawiska?
– Totalitaryzm… My pamiętamy go z jego odsłon najbardziej drapieżnych, przerażających. To znaczy komunizm, nazizm. Kojarzymy go ze zbrodnią, z brutalnym terrorem. Takim opisanym przez Orwella w „Roku 1984”. Ale warto przypomnieć, że paręnaście lat wcześniej (1932 r.) pojawiła się inna antyutopia, którą opisał Huxley – „Nowy wspaniały świat”. To też jest świat, który odbiera ludziom wolność, który manipuluje, podporządkowuje. Ci ludzie są od razu produkowani – niejako w probówkach, warunkowani genetycznie, również za pomocą środków farmakologicznych… W każdym razie jest to taki łagodny terroryzm, który jednak w całości uzależnia ludzi. Jak przyjrzymy się tej dystopii, to odkrywamy jej niesłychane podobieństwo do tego co się dzieje właśnie we współczesnej Europie.
Totalitaryzm wyrasta z ideologii. Ideologia to jest taki świecki erzac religii. To jest system myślenia, który pretenduje do tego, że jest w stanie opisać w całości i precyzyjnie wszystkie mechanizmy rządzące ludzkim życiem, teraźniejsze i przeszłe. A więc i zaprojektować i przyszłość. Zaprojektować przyszłość metodami politycznymi. Ten… „nowy wspaniały świat”. I to przecież przyświeca dominującym ośrodkom we współczesnej Europie. Oligarchii rządzącej Europą, która odwołuje się do ideologii emancypacyjnej, czyli wyzwalania człowieka; wyzwalania de facto z kultury. Okazuje się, że kultura to jest ograniczenie. Człowiek ma się samorealizować, a tymczasem wszystkie tożsamości, które otworzy dla niego kultura są tymczasowe. Po to żeby to robić, trzeba przejąć pełną kontrolę nad życiem człowieka. Inaczej nie sposób tego dokonać. I ta szczelna kontrola to jest to, z czym się na co dzień spotykamy, z tym systemem prawa. Bo to widać właśnie w prawie, bowiem narzędziem tej nowej ideologii, tego totalitarnego systemu, takiego miękkiego totalitaryzmu, który wkracza w nasze życie jest prawo.
Prawo, które ma w całości zagospodarować nasze życie. rozwiązać wszystkie problemy, rozstrzygnąć wszystkie ludzkie konflikty. W tym sensie zastąpić istniejące dotychczas, inne systemy regulacyjne. Tymczasem tradycyjnie rozumiane prawo to są jedynie bardzo szerokie ramy, które tylko w zarysach regulują życie społeczne. Wewnątrz jest wypełniane innymi systemami, takim jak obyczaj, moralność, etyka. A te systemy są dużo bardziej elastyczne. One są w stanie dostosować się, bo nie są ostateczne, raz na zawsze opisane. Prawo pisane jest czymś narzuconym, nie sposób go przekroczyć.
W momencie gdy system wszystko reguluje, to odbiera nam wolność. I to współcześnie widać bardzo wyraźnie w stosunku prawa do polityki. To znaczy, prawo usiłuje wypchnąć politykę, wyprzeć ją. Ten przykład, dotyczący francuskiego Trybunału konstytucyjnego, jest przejawem tego procesu.
Polityka jest przejawem wolności. Wybieramy swoich przedstawicieli. Ci przedstawiciele zastanawiają się jak reagować, jak ustosunkować się do wyzwań rzeczywistości. Rzeczywistości, która przedstawia coraz nowe wyzwania. Domeną polityki, jak mówili starożytni Grecy i Rzymianie jest… prudencja – roztropność. Zdolność przekładania pewnych zasad na konkret, który jest różny. A więc musimy dokonywać pewnych wyborów. W momencie, kiedy pojawia się prawo, które z zasady musi być sztywne, to odbiera nam tę możliwość, możliwość decydowania o naszym życiu. I wtedy widzimy, o co chodzi w tej całej batalii o tak zwany liberalizm. Jego rzecznicy mówią wprost – demokracja liberalna to taka, w której istnieją ośrodki, pilnujące pewnych spraw, żeby nie zostały one oddane woli ogółu, bo on może „źle” dokonać swoich wyborów. Oczywiście, można powiedzieć, że istnieją pewne fundamentalne zasady, które winny być wyjęte z normalnej gry politycznej, ale to są bardzo generalne kwestie. I nie dotyczą one takich spraw cywilizacyjnych, które są współcześnie prezentowane, jako te wyjęte z domeny politycznej, więc… narzucone. To właśnie są te ideologiczne rozwiązania, dotyczące spraw społecznych: dotyczące rodziny, właściwie destrukcji rodziny, np. zrównania tzw. małżeństw homoseksualnych, czy ingerencji władz w relacje rodzice – dzieci itd. Możnaby długo wymieniać. To pokazuje jak reżim głęboko wchodzi w nasze życie, jak coraz bardziej staje się totalitarny.
P.O.: Czy stąd bierze się – obserwowany ostatnio – rodzaj buntu narodów Europy?
– Napisałem trzy lata temu tekst zatytułowany właśnie „Bunt narodów”. Ludzie, społeczeństwa buntują się przeciw odbieraniu im wolności. Przeciwko narzucaniu im systemu, w którym mają coraz mniej udziału, coraz mniej do powiedzenia; przestają partycypować w nim jako kreatorzy.
Natomiast ten bunt zależy też od pewnych politycznych możliwości. Niestety, w Zachodniej Europie, szczególnie we Francji została zdekapitowana prawica – alternatywne, konserwatywne myślenie. Formalnie takie partie istnieją, ale one niczym się nie różnią od tych, które funkcjonują po lewej stronie. Obywatel sobie może między nimi wybierać, ale różnicy nie będzie miał żadnej. I to jest oczywiste. Stworzył się taki jeden zhomogenizowany układ. I demokracja straciła swój sens, skończyła się realna konkurencja. Pozostała jakaś „konkurencyjka” między osobami, troszeczkę środowiskami, ale z pewnością nie między ideami. Natomiast jeżeli chodzi o kraje Europy środkowo-wschodniej, to u nas zachowały się jeszcze te tradycyjne ugrupowania konserwatywne, przysłowiowy PiS w Polsce, czy Fidesz na Węgrzech. To są klasyczne ugrupowania konserwatywne. Więc społeczeństwa znajdują reprezentacje, które mówią „nie” wobec dominującej dzisiaj w Europie ideologii, o której mówiłem. Natomiast na Zachodzie już tego nie ma, w związku z tym pojawiają się tu jakieś nowe, bardzo różne idee, budzące zresztą różne wątpliwości. Tak na prawdę – nie wiemy dokładnie, jakie one jeszcze będą, bo nie są ukształtowane. Widzimy takie grupowania we Włoszech – wygrały kontestując status quo. I jedno z nich „Pięciu gwiazd”, jakiegoś komika – to jest niepoważne, ale ludzie głosują na nie, bo nie mają na co. Dawna Liga północna, obecna „Liga” z Salvinim na czele – no to wygląda na propozycję realną, alternatywną, budowy czegoś odmiennego. Nie wiem czy ruch narodowe we Francji jest w stanie rzeczywiście być taką partią, która proponuje realnie odnowę, ale mam spore wątpliwości. I to jest taka sytuacja, kiedy ludzie nie mają wyboru. Tym bardziej, że stworzenie reprezentacji to nie jest wcale prosta sprawa. W związku z tym, żyją trochę w takiej bezalternatywnej rzeczywistości. Są zbuntowani wobec tego co jest, bardzo to przeżywają, ale nie mają elit, które by ich reprezentowały, ich uzasadniony sprzeciw.
P.O.: Mówimy o relacjach władzy i społeczeństwa. Mówimy o klasycznym trójpodziale władzy: wykonawcza, ustawodawcza i sądownicza. Do tego trzeba współcześnie dodać jeszcze czwartą władzę – media. Dwie z nich – władza ustawodawcza i wykonawcza – bezpośrednio podlegają mechanizmom demokratycznej kontroli. Dwie pozostałe – jakby z definicji – pozostawać mają poza zasięgiem demokratycznych procesów. Jak pan ocenia dzisiejszy spór w tej materii w Polsce?
– To jest już spór dużo szerszy, który przybrał bardzo ostry wymiar. Jednak zacząłbym może od tego, co było powiedziane o władzy. Posługujemy się pewnymi „kliszami”, które z rzeczywistością mają niewiele wspólnego. No bo jaki typ podziału władzy mamy de facto… Jaka jest różnica między władzą ustawodawczą i wykonawczą? Przecież tworzą je te same partie. Ale jakbyśmy popatrzyli na ojca idei trójpodziału władzy, czyli Monteskiusza, to w swoim tekście „O duchu praw” ostrzegał on przed oddaniem władzy sądowniczej w ręce jakiejkolwiek zamkniętej grupy, korporacji. Mówił – jeśli oddamy tę „straszną władzę sądowniczą” w ręce jakiś grupy, to będziemy mieli tyranię jakiej sobie dotąd w ogóle nie wyobrażaliśmy. Poniekąd to jest właśnie fakt, kiedy „straszna władza sądownicza” jest przejęta przez korporację.
Wymienił pan władze polityczne plus media… Nie do końca mogę się z tym zgodzić, bo uważam, że władze polityczne mają w tej chwili możliwości rządzenia bardzo ograniczone, co usiłuje się właśnie w Polsce zmieniać. Ale one są bardzo ograniczone, bo obok istnieją szalenie silne ośrodki, które faktycznie decydują o tym co się dzieje w większym stopniu niż władze polityczne. Tak było wcześniej, w III RP. To nie tylko są media, ale wielki biznes, silne korporacje prawnicze; ale nie tylko prawnicze. To są tzw. ośrodki opiniotwórcze, kulturalne. Takich instytucji, które nie są wybieralne, a są za to opanowane przez jedną, wspólną ideologię. Współpracują one ze sobą i tworzą oligarchiczny układ, który uniemożliwia zmianę, w każdym razie strasznie ją utrudnia.
Jeśli chodzi o Polskę, to sprawa była oczywista, bo przecież nawet to wręcz mówiono te paręnaście czy parędziesiąt lat temu – możecie sobie zdobyć władzę polityczną, możecie sobie wybrać kogo chcecie, ale… sądy przypilnują żeby de facto to była władza pozbawiona uprawnień. I kiedy patrzymy na lata 2005 – 2007, to Trybunał Konstytucyjny – powiem kolokwialnie – „uwalał” wszystkie ustawy To zupełnie niebywałe. Na przykład próby otwarcia zawodów prawniczych zostały utrącone, bo w Konstytucji jest zapis, który mówi, że korporacje mogą się rządzić. Czyli pewne prawa, które są dane korporacjom, przetworzono – w interpretacji sędziowskiej – w monopol władzy, odwołując się do „ducha” konstytucji To jest właśnie przykład, jak władza sędziowska uzurpuje sobie prawo do tego żeby być podmiotem… W którymś momencie jeden z luminarzy tego środowiska – prof. Popiołek – stwierdził nawet, że suwerenem w demokracji nie jest obecnie lud; suwerenem są wartości, które są nadzorowane przez sędziów i interpretowana przez sędziów… Co przez to powiedział – bo jak wiemy „wartości” same się raczej średnio wypowiadają i jakoś dziwnie podmiotowości nie mają, więc musi być ktoś kto będzie ich nośnikiem. Są więc sędziowie, którzy decydują. To pokazuje postawę tych środowisk.
W Polsce jest to jeszcze ostrzejsze niż na Zachodzie, bo w sensie personalnym myśmy sobie zaaplikowali ten sam skład sędziowski co w PRL-u. Dokładnie, nic nie zmienili. Zostało natomiast zagwarantowane, że ci sędziowie nie mogą być odwoływani. Oczywiście upłynęło już wiele lat i można powiedzieć, że coś się zmieniło, ale to jest wciąż zamknięta korporacja, która sama siebie odtwarza. Ci ludzie wybierają się, kooptują nowych – na swój obraz i podobieństwo. A pamiętajmy, że PRL nie był raczej państwem prawa, a jego urzędnicy byli posłusznymi wykonawcami woli PZPR. Oczywiście byli wśród nich i inni, bardzo przyzwoici ludzie, którzy próbowali się temu przeciwstawić, ale z pewnością nie był to charakter całej korporacji. I myśmy to odziedziczyli, czyli mamy taką ciągłość korporacji, która rządzi się sama, która pilnuje żeby włos z głowy nie spadł żadnemu z ich członków (bez względu na to co zrobi), która współpracuje z innymi ośrodkami władzy i ma się świetnie. A obecnie… próba jakiejkolwiek kontroli ze strony Demosu, wywołuje rwanie włosów z głowy, pomimo, że nic tu nie jest naruszone, zwłaszcza konstytucja, ani jakiekolwiek normy cywilizacyjne.
P.O.: Mówił pan o korporacjach. Jaką rolę – pana zdaniem – odgrywa obecnie w Polsce i w Europie swoista korporacja jaką jest masoneria?
– Żadną specjalną. Jakąś rolę tam pełni. Trzeba by się przyjrzeć – w jakich konkretnie krajach. Myślę, że to przesada… Istnieje takie wyobrażenie, że istnieją jakieś zakulisowe działania, rozstrzygnięcia. Oczywiście, że masoneria przez swój charakter wzbudza emocje. Przede wszystkim trzeba jednak pamiętać, że masoneria jest różna. We Francji jest na przykład Wielki Wschód, związany z Partią Socjalistyczną, w krajach anglosaskich jest inna, dużo bardziej konserwatywna. Więc jakąś rolę odgrywa, ale generalnie taki opis jest – moim zdaniem – przesadzony. To co dzisiaj obserwujemy, pokazuje, że nie jest potrzebna żadna masoneria, bowiem ośrodki oligarchii porozumiewają się bez jej pomocy. Chociaż masoneria może stanowić jakiś kolejny segment jej funkcjonowania, ale nie taki znowu znaczący.
P.O.: Mówił pan podczas swojego paryskiego wykładu z pewną nostalgią o tym, że przestają dzisiaj istnieć… tradycyjne media, że ich funkcje przejmuje Internet. Który miał być lekiem na całe zło…
– Miał być, ale nie jest. To znaczy… media już od dawna degenerują się na całym świecie To też mówiłem o tym, że dziennikarze – generalnie rzecz ujmując – są najbardziej skrajnymi wyznawcami dominującej dzisiaj ideologii emancypacji. Wszystkie badania pokazują, że ich postawy są przesunięte najbardziej na lewo we wszystkich państwach. W związku z tym media coraz mniej są mediami – czyli pośrednikiem, który miał informować społeczeństwo o tym co się dzieje, a coraz bardziej stają się narzędziem przekształcenia społeczeństwa. Opisywałem to ironicznie – na zasadzie, że to środowisko „wie” najlepiej, jest zintegrowane i wie, że jest inne niż reszta społeczeństwa… No to jakie wyciąga z tego wnioski? No oczywiście, że jest lepsze. Zatem, powodowane najszczerszymi chęciami, chce upodobnić tych niewtajemniczonych do siebie, naprawić tę resztę społeczeństwa. A więc nie tyle jakieś informowanie, ale formowanie tych niedojrzałych, nieoświeconych współobywateli. Trzeba więc im odpowiednio dozować informację. Mówiąc wprost – manipulować nimi, żeby uzyskać określony efekt. Standardy dziennikarskie, które miały służyć obronie w miarę bezstronnego przekazu, dawno legły w gruzach. Widzimy to dzisiaj np. w Ameryce. To co się działo przy wyborze Trumpa, bez względu jaki mamy do niego stosunek. Ten gigantyczny medialny establishment oświadczył – my będziemy walczyli z Trumpem! Żadne tam informowanie. Oni stali się elementem, stroną wojującą, folkową grupą tego establishmentu.
Jednocześnie kończy się rola mediów tradycyjnych, prasy pisanej, bo przejmuje to Internet. Wydawało się, że to właśnie Internet będzie teraz lekarstwem, nareszcie upodmiotowi społeczeństwo. Społeczności będą nareszcie mogły się wypowiadać, stworzy się nowa Agora. Niestety te nadzieje okazały się zdecydowanie na wyrost. Oczywiście w pewnym sensie Internet pomaga, oddaje głos tym, którzy go nie mieli. Myślę na przykład, że ani PIS w Polsce, ani Tramp nie wygraliby, gdyby nie było Internetu. Tylko, że Internet nie stał się miejscem, gdzie się debatuje, zastanawia wspólnie nad tym, jak dobro wspólne wprowadzić w życie, ulepszyć naszą demokrację, nasze życie zbiorowe, a stał się miejscem skrzykiwania się plemion, do walki ze sobą. Tu to już żadnych pozorów, standardów nie ma, to jest okładanie się pałkami. Wszystko jest zwulgaryzowane. Nie używam Tweetera, nie pamiętam, ile jest tam do wykorzystania znaków… 700(?), no to co można napisać – że ten jest głupi, taki owaki, i tak dalej… I to się generalnie robi. Nikt tu nie jest powodowany głębszym namysłem – nie ma zresztą czasu, żeby pisać (i czytać) coś więcej niż nagłówki. Takie wpisy są zwykle spowodowane zresztą żółcią, frustracją, i są często efektem manipulowania. Z jednej więc strony, jakoś tam dobrze, że pojawiło się takie narzędzie jak Internet, choćby dlatego, że „spluralizował” on wymianę informacji, poszerzył taką społeczną Agorę, z drugiej jednak strony może prowadzić do jeszcze większej brutalizacji i wulgaryzacji życia.
Po tym co zostało powiedziane, jest pan wciąż optymistą czy pesymistą – jeżeli chodzi o zderzenie, totalitaryzmu współczesnej Europy i buntujących się społeczeństw?
– Odwołam się do anegdoty: czym się różni optymista od pesymisty? Pesymista mówi – jest strasznie, jest tak źle, że gorzej być nie może; A optymista mówi – może, może być jeszcze gorzej. W związku z tym, co do przyszłości, nie mam zielonego pojęcia… Jedno co wiem o przyszłości – to, że będzie ona na pewno zupełnie inna niż to sobie wyobrażamy. Tyle wiem na pewno. Natomiast jeśli chodzi o to co obserwuję? Myślę, że Zachód znalazł się w radykalnym kryzysie, zwłaszcza Zachodnia Europa. Czy potrafi się z tego wyzbierać? To jest wielkie pytanie. Niby jest to teoretycznie możliwe, ale nie tak znowu prawdopodobne. Unia Europejska jest na skraju kryzysu, do którego doprowadzili „euro-entuzjaści”, którzy wołali: więcej, więcej, więcej Unii, czym doprowadzili do tego, że poszczególne i kolejne narody już mają tego dość. I trudno się dziwić, przy tej narzucanej brutalnie władzy tzw. brukselskich elit. Szkoda wielka, bo na początku ten projekt wspólnot europejskich był bardzo sensowny i obiecujący. Natomiast jeżeli chodzi o „nasze kraje”, to my jesteśmy jeszcze w lepszej dzisiaj sytuacji, bowiem u nas kapitał kulturowy i społeczny nie zostały jeszcze tak przeorane przez ideologię, jak tu, na Zachodzie. Istnieje więc możliwość, że mimo iż, np. Zachód będzie się pogrążał w coraz większym kryzysie, to my nie, że przetrwamy, chociaż nikt w Brukseli tego nie chce. Mówię jeszcze raz, jest wiele czynników wskazujących na to, że Europa zachodnia jest w głębokim kryzysie cywilizacyjnym a, paradoksalnie, środkowa Europa nie. Nakłada się na to cały problem tej samobójczej polityki Zachodu wobec innych kultur, na które jest tak zwane „otwarcie”, propozycje radykalnej zmiany tożsamość Europy. Nie będzie Europy, jeżeli przybędzie tu zdecydowana większość np. muzułmanów. Oni mają zdecydowanie wyższe wskaźniki demograficzne, a jednocześnie nie mają się już za bardzo do czego tu asymilować. Zresztą to nie jest pierwsze, drugie, trzecie a czwarte pokolenie odwołujące się do swoich tradycji i trudno nawet się temu dziwić przy takiej nihilistycznej Europie, która nic im nie proponuje, poza emancypacją, tymczasem oni poszukują właśnie jakiejś tożsamości. Tutaj ta ideologia emancypacyjna jest druzgocąca. Człowiek nie może żyć przecież w pustce. No ale jeszcze raz powtarzam, jest pewna ilość czynników, które wskazują na to, że Europa jest w głębokim kryzysie. No ale może to się zacznie odwracać, bo widać właśnie te procesy kontestacji w kolejnych krajach, ale jak – tego do końca nie wiemy. Pod tym względem stało się w dziwny sposób tak, że to akurat my jesteśmy w lepszej sytuacji, w tej historycznej perspektywie. Chociaż mamy tuż za granicą imperialną Rosję, która jest podstawowym czynnikiem zagrożenia, ale była ona i zagrożeniem, i całkowitym uzależnieniem w latach 80, kiedy w PRL-u nikt nie próbował nawet przewidywać tego co się później stało.
Dodaj komentarz