Niefortunna podróż Bruna Schulza do Paryża
Bruno Schulz w 1942 roku (Wikimedia Commons), Łuk Triumfalny, Paryż 1936, Fotograaf : Poll, Willem van de Auteursrechthebbende : Nationaal Archief Materiaalsoort (Wikimedia Commons)
“Niech Pan nie bierze mi za złe, że wyjechałem z Paryża nie pożegnawszy się z Panem. Mam od dawna fobię przed scenami pożegnania i unikam ich zawsze, jeżeli tylko mogę. Wyjechałem zeszłego piątku rano” pisał Bruno Schulz po swoim powrocie do Drohobycza, 2 września 1938. Co się wydarzyło tak naprawdę? Czy słowa te były szczere czy też skrywały jakąś prawdę, której Schulz nie chciał wyznać? Nie wiemy tego i nigdy nie będziemy wiedzieć. Pozostają tylko domysły… Jedno jest pewne: podróż do Paryża rozczarowała Schulza. Dlaczego? Spróbujmy odgadnąć.
Urodzony w prowincjonalnym miasteczku Galicji koło Krakowa, w Drohobyczu, Bruno Schulz spędza tam całe swoje życie. Odbywa tylko dwie podróże zagraniczne, do Sztokholmu i do Paryża. Tam na prowincji powstaje jego oryginalne dzieło o doniosłości uniwersalnej, specyficzna wizja wyrosła ze skromnej rzeczywistości: sklep tkanin jego ojca, sklepy produktów kolonialnych, ponure ulice, ugory, przedmieścia, mały dworzec kolejowy. Tam właśnie Schulz, jak magik, wyczarowuje swój świat inspiracji biblijnych, plastyczny, barwny i pełen ironii w stylu barokowym, niezrównanym w prozie polskiej a może i światowej. Obok Witkiewicza i Gombrowicza należy on do przedwojennej awangardy literackiej, przywrócony literaturze po okresie cenzury komunistycznej przez krytyka Artura Sandauera. Tadeusz Kantor inspiruje się jego dziełem, opierając się na historii zaczerpniętej z jego opowiadania, Emeryt, będącej kanwą do niezapomnianej Umarłej klasy.
Schulz opuszcza Paryż 26 sierpnia 1938 roku i pisze niebawem ów przytoczony wyżej list adresowany do Ludwika Lille, który wyemigrował do Paryża rok wcześniej, członek grupy awangardowej i kustosz muzeum żydowskiego we Lwowie. Z podróży pozostał jedynie rachunek z Hotelu Orient przy ulicy l’Abbé- Grégoire w szóstej dzielnicy, wystawiony na “Pana Schulza” gdzie figuruje siedem obiadów.
Najwyraźniej Schulz jest głęboko zawiedziony mimo starannych przygotowań do podróży przed którą zgromadził informację co do osób mogących zainteresować się jego rysunkami. Przybywa do Paryża gdzie oczekuje go bądź Ludwik Lille bądź Grzegorz Rosenberg, brat Marii Chazen, która dostarczyła mu liczne rady, tyleż obfite co nieskuteczne. Otóż Paryż wyludnia się całkiem w sierpniu niektóre tylko dielnice są ożywione dzięki turystom. Niestety, telefon Lechonia nie odpowiada. (Poeta pracuje wówczas w Ambasadzie Polskiej.) Schulz jest wyczerpany po podróży gdyż obrał dłuższą trasę przez Włochy aby ominąć Trecią Rzeszę. Błąka się po opustoszałych ulicach. Wreszcie spotyka Andrzeja Rotge, który proponuje mu wystawę w październiku w galerii na Faubourg Saint Honoré. Ale Schulz nie ma pieniędzy na wstępną opłatę jako skromny nauczyciel rysunków w gimnazjum na galicyjskiej prowincji.
Co robi podczas trzech tygodni w Paryżu? Zapewne udaje się do Luwru i odwiedza galerie sztuki. Kupuje kilka ręczników jako prezent dla bliskich w Galerii Lafayette. Czy jest przejęty przed stoiskami z materiałami, które tak wspaniale opisuje w opowiadaniu, Martwy sezon? Ah ta zmysłowa poezja tkanin przesyconych dawnymi perfumami! Czy wzrusza się podobnie jak Zola na widok tych nowoczesnych stoisk o zawrotnym bogactwie? Wydaje się, że nie, gdyż jego wyobrażenia czerpie jedynie z tego co jest mu bliskie jak “wypłowiałe filce” na półkach sklepu jego ojca. Trzy tygodnie to dość długo aby zachwycić się nowinkami lub też przeciwnie znużyć się do reszty. Schulz przechadza się Wielkimi Bulwarami. Nareszcie widzi oryginał swojej “ulicy Krokodyli”, tej sztucznej i podejrzanej dekoracji, która jest czymś w rodzaju fasady skrywającej nielegalne machinacje. Wielkie miasto, zbyt migotliwe, nie może mu dać tego fascynującego wrażenia podróbki rzeczywistości. Wszędzie anonimowy luksus: kawiarnia Select, salon aeronautyczny, chodniki z tłumem turystów. Czy ta różnorodność go przeraża? Wydekoltowane sukienki, smukłe sylwetki, obcisłe spódnice… Nic go nie zachwyca, ani samochody, ani szykowne restauracje, ani uliczni sprzedawcy ptaków. Przemysł współczesny nie ożywia jego fantazji. Woli prowincjalny wystrój, trochę kiczowaty, woli swoją iluzję. Tak unicestwiają się jego marzenia o “prawdziwym mieście”, tej nierządnicy babilońskiej.
Wraca do siebie zmęczony. To był ciężki rok. Jest przygnębiony, jakby przeczuwał jakąś katastrofę. Tomasz Mann wciąż mu nie odpowiada: wysłał mu tłumaczenie jednego ze swoich opowiadań.
Czego szukał w Paryżu? Chciał się rozerwać? Jego marzenie sukcesu na scenie międzynarodowej rozpłynęło się zaledwie w ciągu trzech tygodni, marzenie skonfrontowane z “prawdziwym światem.” Ale co jest prawdziwe poza marzeniem mogącym wypełnić całe życie, choć najskromniejsze?
Bruno Schulz, polski żyd, zmarł tragicznie w Drohobyczu, 19 listopada 1942, w wieku pięćdziesięciu lat, zastrzelony przez Niemca w porachunku między dwoma Gestapowcami. Jego dzieło to zaledwie dwa niewielkie tomy. Lecz dzieło jak bogate i wizjonerskie!
Dodaj komentarz