szukaj
Wyszukaj w serwisie


Wyjazd z Jerozolimy do Paryża – zapiski z podróży

ks. dr Alexandre Pietrzyk SAC / 07.07.2025
fot. Pixabay.com
fot. Pixabay.com

26-27 czerwca 2025 roku


Poranek eucharystyczny w kaplicy Domu Abrahama. Homilia trochę o surogatkach (Sara-Abram-Hagar), trochę o porządku w sercu, które widzi wskazania Chrystusa: nie każdy to mi mówi – Panie, Panie – wejdzie do królestwa Bożego…, belka w oczu. Przypomniałem zasadę Faustyny; najpierw czyny charytatywne, potem słowo pouczające, a w końcu modlitwa. Życzeniami pokoju dla sióstr zakończyłem swą służbę. Siostry także skierowały do mnie słowa: dobrej drogi!

Jak zwykle trochę niepokojów kilogramowych przed podróżą…

O 10:00 przyjechał ojciec Jerzy i pojechaliśmy obejrzeć stare miasto – zabrałem list do wysłania!

Wyjazd z Jerozolimy do Jerycha był trochę sentymentalny: spojrzenie na miasto umęczone ostatnimi alarmami lotniczymi budziło się do życia mimo Nowego Roku Muzułmańskiego. Nagle widać Pustynię Judzką i Morze Martwe: w oddali Nebo, droga prowadzi do Qumran, Masady; z lewej strony mijamy miasto Jerycho, a po prawej miejsce chrztu Pańskiego. Ile wspomnień!

Potem stopniowo kierujemy kroki na Przejście graniczne -Abnej.

Pierwsze skojarzenie zapiera dech – czasy przejazdu przez Berlin w czasach sowieckich – nie ma kolei, ale liczba autobusów wiozących pasażerów udających się do punktu granicznego jest przerażająca – ma się wrażenie, widząc ten skejtach, że są to kibice jadący na mecze…

Podziwiałem spokój o. Jerzego. 15 minut obserwacji ruchu kołowego. Pierwszy check point miło i z uśmiechem powitali nas żołnierze – po sprawdzeniu paszportów dali przepustkę udania się do punktu kontroli granicznej. Przed wjazdem do niej pół godziny czekania. W pierwszej kolejności autobusy wjeżdżały z pasażerami do kontroli.

Później busiki z napisem VIP. Następnie taxi i my. Trochę nierówności w dawkowaniu czterokołowym mechanizmom – mnie to denerwowało!
Później na znak megafonu wjechała nasza kolumna: po 5 minutach jazdy: wysiadła: przybiegają bagażowi, nakłada numery na walizkach i na paszporcie.
Żegnam się z Jerzym nieporadnie i idę w nieznaną mi przestrzeń kontenerowo-barakową. Pełno ludzi; kontrola prześwietleń bagaży podręcznych: jak zwykle zapominam zdjąć pas! Potem paszport – kontrola: opłata za przejście graniczne. 160 szekli! Bardzo grzeczna obsługa pograniczników, celników zarzucanymi ciągle tłumami (Jordańczyków). Ilość dzieci, ich bieganie, zaginięcia, zakłopotanie matek przypomina bardziej bazar niż przejście. Potem odbiór bagaży bez żadnego udziału z naszej strony.

Na zewnątrz uderza gorące powietrze, około 40 stopi! Korowód autokarów czeka na pasażerów; każdy rozpoznaje swój bagaż i oddają mi celnicy na zewnątrz budynków. Radosny i szczęśliwy, że tak szybko poszło!

Jako obcokrajowiec nie mam prawa wejść do autokarów przeznaczonych dla miejscowej ludności.
Znowu skojarzenia z sowieckich czasów! Jeszcze na początku XXI wieku w Irkucku obcokrajowcy na przejściach i w portach lotniczych mieli swoje przestrzenie. Specjalny bus wiózł nas do samolotu w Irkucku na lotnisku. Ludzie siedzieli w samolocie, patrzyli na nas dziwnie!!

Tym razem czekałem 35 minut na specjalny autobus-klimatyzowany. Kierowca co 10 minut przychodził i liczył pasażerów. Po 30 minutach uznał, że liczba jest wystarczająca, ruszył w dobrym nastroju. Pustynia ze wszystkich stron była czymś normalnym. Po 15 minutach osiągnęliśmy cel. Zebrał paszporty i poszedł! Po 10 minutach wrócił z kartkami, na których trzeba było napisać nasze nazwisko. Wkrótce wychodzimy z autokaru i biorąc bagaże idzie do kontroli granicznej: i oto niespodzianka; przychodzi dwóch panów z ambasady francuskiej, oferując wszelką pomoc. Bardzo miłe spotkanie. Proszę o wizę i płacę 40 denarów jordańskich. Odprowadzają mnie na zewnątrz; kontrola sekundowa i czeka na mnie pan z agencji Kustodii z samochodem! Podziękowałem panu Charbelowi z ambasady (Libańczyk z pochodzenia – przesympatyczny!).

Za godzinę byliśmy u sióstr Salezjanek w Ammanie. Zapłaciłem 70 denarów (100$) Co za przyjęcie? Przełożona jest Syryjką – zaproponowała mi obiad! Potem do towarzystwa dała mi siostrę z Indii, mówiącą po włosku. Była na misjach w Kenii, znała tamtejszych Pallotynów, jak i wielu z Indii. Rozmowom nie było końca.

Sen. Zmęczenie brało górę. Poszedłem zmrużyć oczy… i obudziłem się o 20:40. Ponieważ nie mam wi-fi jestem zdezorientowany: nie mam karty pokładowej.
Nie wiem, czy przestawiły się zegarki na komórkach. Rano mam Mszę o 7:00, a o 8:00 wyjazd na lotnisko i droga do Francji.

Panie, dziękuję z całego serca za nowe doświadczenie. Za dobroć ojca Jerzego, troskę Alexis, dyrektora Domu Abrahama. Trzeba iść spać. Dobranoc.

Rano święto Serca Jezusowego: 27 czerwca. Odprawiłem Eucharystię u sióstr w kaplicy. Kilka słów nawiązałem do samego Chrystusa, który mówił, „że jest cichy i pokornego serca”- zachęcałem sobie i siostry do naśladowania samego Zbawcy, aż do przebicia serca na krzyżu; gotowość do życia na tej ziemi to naśladowanie też Maryi z proroctwa Symeona: „Twoje serce przeniknie miecz”.

Małe śniadanie (zostawiłem 70 €) i w drogę – pusta, bo to święto w kraju muzułmańskim; czekam na przyjęcie na lotnisku. Kierowcy zapłaciłem (20 dinarów) – zgodnie z życzeniem i ustaleniem!

Lotnisko jest na miarę kraju – dziwnie czyste i ludzie, pracownicy usłużni. Ponownie przed wejściem kontrola wszystkiego – przez maszyny detekcyjne. Później normalne formalności przy stoisku kompanii Turkish: następnie kontrola celna i policyjna. Nic nowego – klasyka. Przejście na pokład i pozostaje 10 minut do odlotu. Odlot jest punktualny, więc udaje się na pas startowy! Nowe doświadczenie, choć takie skromne, pełne napięć. Europejczyków jest mało, tak wczoraj, jak i dziś w samolocie. Wczorajszej pomocy na lotnisku nie było widać! O 11:11 lecimy w niebo!

Niebezpośrednio, ale pierwszy kierunek. Meca, potem skręcamy na Synaj – przynajmniej tyle mi zostanie z marzeń o wizycie w klasztorze świętej Katarzyny na Synaju. Za dwie godziny powinien lądować w Istanbule! Trasa dziwna, ale niezmieniona od czasu rozpoczęcia wojny w tym rejonie – mijam Port Said i wlatujemy na Morze Śródziemne – podróż ofiarowana.

Pamiętam, kiedyś jeździłem z Paryża przez Istanbul do Tbilisi – było to w czasie, gdy byłem komisarzem Caritas Gruzji. Później nigdy już nie miałem okazji do odwiedzenia tego kraju.

Pamięć sięga także odwiedzin Egiptu z wysokości lotu wędrujących ptaków; było to w drodze na misję do Rwandy w 1975 roku…

Za półtorej godziny będziemy lądować! Mijamy Cypr z prawej strony – tyle wspomnień z żywym Barnabą – ojcem Jerzym – Barnabą naszych czasów! Spotkanie z przestrzenią tamtych stron było bardzo wzbogacające – uświadomiło mi skromną znajomość pierwszych podróży misyjnych Kościoła.

Podano śniadanie bardzo smaczne. Moja dusza przeszkadza jeść spokojnie. Będę potrzebował trochę spokoju w jedzeniu i piciu – a może umiarkowania?

Wracając do podróży misyjnych pierwotnego Kościoła zapisanych w Dziejach Apostolskich – wymaga ode mnie trochę dyscypliny w nadchodzących latach.
Bardzo pragnę po napisaniu krótkiej historii WKS skreślić moje słowa o Chrystusie! W stylu Brandstettera, może w sposobie listów do znajomych, a może w stylu legend zagubionych pielgrzymów, którzy przypadkowo przez trzy lata spotykali Jezusa? Wypadkowo, każdy z innej strony patrzył, widział, dotykał, jak pisze Jan: co nasze oczy widziały, dotykały? 72 dwóch uczniów byłoby za wielu, 12 za mało???

Wlecieliśmy w przestrzeń turecką. Za godzinę lądujemy. Słońca nie pozwala podziwiać Antalyi. Uroda tego zakątka ziemi jest przeurocza. Na mapie nawigacyjnej pokazuje się Warszawa. Może i tam przybędę, by zobaczyć nowy świat powyborczy. Uciekam świadomie od tego tematu. Tak wielkich świętych dał Nnam Pan czy jeszcze nie wystarczy ten promień łaski!!!

Powoli zbliżamy się do lądowania. Koncert dzieci rozlega się z każdego kąta samolotu – są ich dziesiątki… rodzice przyzwyczajeni do ich muzyki nie spieszą, by grać w rytm krzyków, spazmów, gonitwy małych pociech po samolocie. Wschód nie jest wypełniony tylko starcami, jak nasza Europa czy słowiańska strefa geograficzna!

Pozostało 15 minut do lądowania i znowu biegi z paszportami, kontrolą itd. Itp… oczy powoli zasuwają okiennice…
Pojawił się Izmir – wspomnienia Efezu i Matki Boskiej. Jak przedwczoraj – przyszła mnie pozdrawiać!

Przylot do Istambułu był raczej spokojny, ale była tylko godzina na przesiadkę tranzytową. Kontrol bagaży przed wyjściem na lotnisko tranzytowe! Zostawiłem mój bagaż przez zapomnienie – idąc patrzę, coś mi lekko w ręku – pełen trwogi wróciłem / stał i czekał na starego dziadka! Kontrola przy wyjściu – tysiące ludzi – samoloty opóźnione i samolot komuś odwołali! Parę kilometrów trzeba przejść do sekcji kontroli paszportów tranzytowych i potem biec do D14 by zdążyć.

Gdy dobiegłem już pasażerowie wchodzili na samolot. Ale byłem cały mokry… nie ma klimatyzacji w całym porcie lotniczym tylko w sektorach i samolotach – abym nie popadł w zapalenie płuc! Wszystko oddaję Bogu.

O 15:08 samolot załadowany – drzwi zamknięte i oczekujemy na podróż!

Stach prosi o numer terminalu – cóż – wczoraj był popsuty internet. Dopiero włączyli rano, po Mszy świętej o godzinie 7.
Teraz siedząc w samolocie mam informację – ale nie mogę posłać! Jest we-fi ale bez Internetu!

Czasem trudno zrozumieć wydarzenia. Poświęcam się wiele dla takich rzeczy, ludzi, ale nic z tego nie wychodzi! Tyla poświęceń, zawracania komuś głowy -nawet trudności wypadają w tych dniach nieprzewidywalne; po co niby czynię to dla ludzi: przecież nie chcę wdzięczności, ale boli egoizm. Gdyby nie lekarze umówieni – nigdy bym nie przyjechał! I to jeszcze się przeziębiłem!!!!

Zbliża się lądowanie w Paryżu! Nie wiem, co mnie spotka, ale jakoś sobie poradzę. Trudno nazwać to czymś mądrym, ale zapomniałem zestawu do zmiany karty SIM – starość.

Tak chciałem sobie przygotować wystąpienie na jutro, ale nie byłem w stanie! Szkoda, że techniczne rzeczy nie podpowiadały mi inteligentnego rozwiązania wydarzeń!

Przyjmuję tą wszystko z ręki Boga, choć nie było to wcale łatwe!!!

Słońce przebija się przez chmury. Za 3 minuty lądowanie… Panie, przynajmniej w tym czasie pozwól mi być grzecznym dla wszystkich. Amen!

Stanisław przyjechał… Udało się też uruchomić telefon komórkowy, zjeść kolację w domu ….

Boże, dzięki Ci… za dobroć ludzi i Twoje Miłosierdzie.

Akexandre

Wieczór – dawno już nie spałem pod gołym niebem!

 

czytaj też: >>> Refleksje z samolotu do Paryża >>>

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Avatar użytkownika, wgrany podczas tworzenia komentarza.


2025-07-07 23:15:11
Skip to content