szukaj
Wyszukaj w serwisie


Za przyjaźń polsko-francuską! Krwawe boje Bajończyków

WK / 22.10.2023
Śmierć Bajończyka Władysława Szujskiego, obraz Jana Styki (fragment), fot. wikimedia (domena publiczna)
Śmierć Bajończyka Władysława Szujskiego, obraz Jana Styki (fragment), fot. wikimedia (domena publiczna)

Walki polskich ochotników w armii francuskiej podczas I wojny światowej to wciąż mało znany epizod tego konfliktu. Jedną z chlubnych kart polskiego oręża w tym czasie zapisali tzw. Bajończycy, skierowani do walki z Niemcami pod koniec października 1914 roku.


Zawdzięczali swą nazwę miastu Bayonne (Bajonna) nad Zatoką Baskijską, w którym w sierpniu 1914 r. – zaraz po wybuchu Wielkiej Wojny – rozpoczęto formowanie polskiego oddziału. Nadzór nad werbunkiem sprawował Komitet Ochotników Polskich dla Służby w Armii Francuskiej, zwany Komitetem Wolontariuszów Polskich (KWP). W szeregi oddziału zgłaszali się reprezentanci różnych profesji i warstw społecznych – chłopi, robotnicy, a nawet arystokraci (jak m.in. hrabia Jan Sobański).

„Dziwnym zaiste, niezwykłym bardzo był ten pstry tłum ochotników naszych. Tutaj inżynier, który wyjechał do Francji organizować towarzystwo akcyjne do eksploatacji źródeł naftowych, tutaj artysta, tam literat początkujący, a tu rzemieślnik, robociarz szczery, tutaj do paranteli z magnatami przyznający się jegomość, ówdzie »chodzik« paryski i student uniwersytetu i kupczyk, skromny parobek rolny i urodzony burżuj. […] Jedna cecha łączyła wszystkich tych ochotników. Na imię jej była wielka bieda. Ubóstwo raptowne. Wykolejenie. Stracenia gruntu pod nogami” – wspominał Wacław Gąsiorowski, gorący orędownik powstania polskiego oddziału na francuskim żołdzie.

Oczekiwania były spore – początkowo zakładano nawet utworzenie Legionu Polskiego we Francji, jednak plany te szybko zweryfikowała rzeczywistość. Ostatecznie zwerbowano ok. 180 żołnierzy. Pod względem organizacyjnym Bajończyków, w sile jednej kompanii, przydzielono do 1 Pułku Legii Cudzoziemskiej. Dowództwo sprawował Francuz – por. Julien Doumic.

Ochotnicy polscy w Bayonne wraz z Maxem Doumicem (1914), fot. wikimedia (domena publiczna)

Jednym z najważniejszych polskich akcentów w oddziale był sztandar, zaprojektowany przez żołnierza i rzeźbiarza Xawerego Dunikowskiego (pomagał mu inny artysta, Jan Żyznowski). Przedstawiał białego orła bez korony na czerwonym tle, wraz z trójkolorową szarfą z wyhaftowanym napisem (w jęz. francuskim): „Francuzi i Polacy zawsze przyjaciółmi”.

Sztandar Legionu Bajończyków na posiedzeniu Komitetu Wolontariuszy Polskich do służby w Armii Francuskiej (Le Comité des Volontaires pour le Service dans l’Armée Française). Sztandar przekazano do Komitetu 28 lipca 1915 po rozwiązaniu Legionu. Fotografia wykonana prawdopodobnie na wiosnę 1918 w siedzibie Misji Wojskowej Polsko-Francuskiej w Paryżu. Na fotografii, w drugim rzędzie, pierwszy od lewej stoi Wacław Gąsiorowski w mundurze Armii Polskiej we Francji. Z jego inicjatywy w Paryżu rozpoczęto formowanie kompanii ochotniczej tuż przed wybuchem I wojny światowej. Z tyłu oparte o ścianę są widoczne m.in. sztandary formacji ochotniczych z Ameryki przywiezione do Francji na przełomie lat 1917 i 1918, po czym oddane do Misji, fot. wikimedia (domena publiczna)

22 października, po zakończeniu szkoleń strzeleckich, Bajończyków wysłano koleją na front w Szampanii. Niebawem – w składzie 1 Dywizji Marokańskiej – mieli stoczyć swój pierwszy bój z Niemcami. Zetknięcie się z realiami wojny musiało być dla polskich ochotników szokiem.

„Gdzieś daleko w ciemni migotały czerwone błyski armatnich wystrzałów (…). Po drodze spotykaliśmy wielkie paryskie omnibusy automobilowe, teraz zmienione zewnętrznie i przeznaczone do przewożenia żołnierzy. Mijające nas samochody natłoczone były żołnierzami pułków kolonialnych w czerwonych fezach na głowie. Wszyscy mieli wygląd zmęczony, znużony, ubrania ich były podarte, brudne. Później jeno dowiedzieliśmy się, że to resztki zwycięskich pułków z bitwy pod Marną” – relacjonował Żyznowski.

11 listopada 1914 r. Bajończycy przeszli swój chrzest bojowy, walcząc w rejonie miejscowości Sillery nad rzeką Aisne. „O północy alarm. Tak, teraz idziemy na pewno. (…) Biegniemy gęsiego. Tor kolejowy, a za nim okopy. Ludzie jacyś, żeby nas przepuścić, leżeli za nasypem. Coś sucho i ostro puka – czyżby to strzały niemieckie? Jak inaczej od naszych lebeli. Ci, których mieliśmy zastąpić, czekali z tornistrami na plecach. Świt. Przez strzelnice widać nasypy niemieckich okopów. Są o 100 metrów. Dymki. Oni ognie palą, a my z zimna drżymy. A pludry! Hejże do strzelania! Niemcy też walą. Przylatuje kapitan Lobus, wystraszony, czerwony: Doumic zabity, Kostrzewa ranny, adiutant Quart śmiertelnie raniony i jeszcze tam ktoś. Ha! Trudno. Ja wziąłem się do mojej strzelnicy, drudzy precz walą. Jak widzę, zaczyna się nieźle” – zapisał w dzienniku uczestnik bitwy, Marian Himner.

Jedną z ofiar walk pod Sillery był chorąży oddziału Władysław Szujski, syn jednego z najwybitniejszych XIX-wiecznych polskich historyków – Józefa Szujskiego. Zginął od postrzału w głowę 29 listopada, ratując sztandar przeszyty łącznie 34 nieprzyjacielskimi kulami (znajduje się w zbiorach Muzeum Wojska Polskiego). „Ubył im dobry duch sokoła i patrioty, ubył człowiek poważny, wykształcony, przejęty do głębi tradycjami historycznymi” – pisał o poległym bohaterze Gąsiorowski.

Śmierć Władysława Szujskiego w bitwie pod Sillery, obraz Jana Styki sprzed 1925 przedstawia śmierć chorążego Władysława Szujskiego w 1914, trzymającego sztandar, przeszyty 34 kulami niemieckimi, fot. wikimedia (domena publiczna)

Niebawem polscy ochotnicy po raz pierwszy zetknęli się z zimą na froncie, a ta na przełomie 1914 i 1915 roku była wyjątkowo mroźna. Także wiosenne roztopy spędzały Bajończykom sen z powiek – i to dosłownie. Codzienność w okopach utrudniały także wszędobylskie wszy oraz robactwo.

„Gdy już wszyscy leżeli, gaszono świece i prawie momentalnie razem zasypiano. I mimo ciasnotę, częstokroć chłód, lub wpadający z zewnątrz deszcz, spano by noc całą bez przebudzenia, gdyby nie wszy. Niezwalczoną plagą, plagą doprowadzającą nas do rozpaczy, były insekty. Gdy jeden z wrażliwszych kolegów wykonał jakiś gwałtowny ruch, wywołany swędzeniem nie do wytrzymania, ma się rozumieć, budził wszystkich. Przebudzeni siadali i przy zapalonej świecy zaczęło się polowanie. Po względnym zaspokojeniu swych zbrodniczych pragnień, wypaleniu papierosów, układano się na nowo. Czasem podczas nocy polowanie odbywało się kilka razy. (…) Robactwo było wszędzie: w słomie, w szwach ubrania, bielizny, w tornistrach. Drapano się do ran” – czytamy w relacji Żyznowskiego.

Sen wolontariuszów polskich w okopach francuskich, obraz Jana Styki ze zbiorów Muzeum Narodowego w Lublinie, fot. wikimedia (domena publiczna)

Swój najkrwawszy bój Bajończycy stoczyli wiosną 1915 r. pod Arras. Polacy weszli do walki 9 maja, nacierając na wzgórze Vimy. „Pędzimy, bagnetami podani naprzód. Niemcy strzelają. Ktoś koło mnie padł. Padł, tak jak człowiek biegnący, któremu podcięto nogi, głową na dół. Już pierwsza linia okopów – przeskakujemy drugą. Rozkaz był zatrzymać się na trzeciej, ale gdzie tam. Niemcy uciekają. I widać w polu, jak liczna gromada pędzi i chowa się do miasta Neuveville St. Vaart. Inna grupa, jeszcze większa, przeważnie bez broni, ucieka polami w stronę dojmującego nad okolicą płaskowzgórza. Na lewo widać goniących za nimi tyralierów” – wspominał Himner.

Polacy brawurowym atakiem zdobyli kilka linii niemieckich okopów, sukces ten jednak okupili wielkimi stratami. Walki pod Arras były prawdziwym piekłem na ziemi – zgodnie podkreślali uczestnicy bitwy. Straty sięgały 75 proc. stanu osobowego oddziału.

„Bitwa była straszna. (…) Postawiono naszą kompanię na wprost niemieckiej pozycji, którą zwano „ouvrage blanc”. Artyleria francuska waliła strasznie całe rano; o godzinie 10-ej rano ruszyliśmy do ataku, nim jeszcze armaty francuskie przestały strzelać” – zapamiętał jeden z walczących, Władysław Wyrożębski.

Dramatyczny obraz walk wyłania się z relacji innego Bajończyka, Leona Szymańskiego, który odniósł wówczas ciężkie rany: „Wszystko leży i czeka w rowach. Godzina 10-ta (…) Momentalnie na całej linii francuskiej rozległ się powtórny ogień (…) odgłos trąbek zawezwał wszystkich do ataku. Wszystko co żyło z naciśniętemi na głowy czapkami parło naprzód. Niemcy prali nas okropnie ogniem artylerii 77 mm. Obustronnie artyleria, aeroplany i ludzki krzyk (…) Zdobyliśmy w mgnieniu oka 1-sze okopy (…). Załatwiliśmy się dobrze z II i III-cią linią okopów (…). Na całej linii Niemcy w odwrocie (…) przed nami uciekają, a my za nimi… Co tylko żyje wszystko ze zwierzęcą wściekłością goni nieprzyjaciela (…) zdobyliśmy około 6 km w głąb (…). Nagle (…) rozerwał się armatni granat, który mi w pozycji strzelającej doszczętnie karabin potrzaskał i prawą rękę zupełnie złamał w 3-ch miejscach, ręka zwisła i momentalnie poczerniała (…) przebudziłem się leżąc w kałuży krwi”.

Po raz ostatni Bajończycy starli się z wrogiem 16 czerwca 1915 r. w bitwie pod Souchez, podczas której Niemcy użyli m.in. gazów bojowych. Wkrótce zdziesiątkowany oddział został przez Francuzów rozwiązany. Tylko nieliczni powrócili na ziemie polskie, z czego część w szeregach owianej legendą Błękitnej Armii gen. Józefa Hallera.

Pomnik Bajończyków w La Targette, fot. Autorstwa Felouch Kotek – Praca własna, CC BY-SA 4.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=63686086

 

czytaj też:

Ponad pół życia walczył ze zniewoleniem Polski >>>

Hitler triumfował w Warszawie. Mógł zginąć z rąk Polaków >>>

Kock 1939 – ostatni bój w obronie Polski >>>

Virtuti Militari dla niezwyciężonej Warszawy >>>

Tak chyba wyglądać będzie koniec świata >>>

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Avatar użytkownika, wgrany podczas tworzenia komentarza.


2024-11-27 00:15:13