Zdjęcia Juliena Bryana – świadectwo, które wstrząsnęło światem
Julien Bryan w Warszawie podczas filmowania "Oblężenia", Dziecko w ruinach Warszawy, fot. Wikimedia (domena publiczna)
We wrześniu 1939 roku Julien Bryan (1889-1974) był jedynym zagranicznym korespondentem w oblężonej przez Niemców Warszawie, która broniła się do 28 września. Na własne oczy przekonał się, czym jest koszmar wojny i związane z nią ludzkie dramaty. Jego zdjęcia ze zrujnowanego miasta obiegły cały świat, stając się zatrważającym symbolem II wojny światowej.
„Gdybym po powrocie do Ameryki tylko o tym opowiadał, ludzie mogliby mi nie uwierzyć. Ale każdy będzie musiał uwierzyć w moje zdjęcia” – tłumaczył amerykański filmowiec i fotografik. Początkowo wcale jednak nie zamierzał skrupulatnie dokumentować tragedii oraz heroizmu warszawiaków podczas oblężenia stolicy. Koszmar wojny widział już wcześniej – w 1917 r. był kierowcą ambulansu na froncie pod francuskim Verdun. Ale tego, co ujrzał w Warszawie, nie dało się z niczym porównać…
Gdy przyjechał do Warszawy – 7 września – planował wykonać serię zdjęć z zaplecza frontu, licząc na to, że zdoła jeszcze opuścić miasto, zanim dotrą do niego wojska niemieckie. Przeliczył się, bo już następnego dnia Wehrmacht przypuścił pierwszy lądowy szturm na stolicę, a przez kolejne niemal trzy tygodnie – do 28 września – systematycznie ją niszczył, łamiąc wszelkie możliwe konwencje wojenne.
Bryan pozostał w oblężonym mieście, stając się świadkiem niemieckiego dzieła zniszczenia, będącego wynikiem rozpętanej przez Hitlera wojny totalnej. Na kliszy fotograficznej uwieczniał nie tylko efekty bombardowań, ale przede wszystkie ludzkie twarze. A te mówiły wszystko: rysujący się na nich strach i lęk, obawa przed kolejnym dniem, nie potrzebowały komentarza. „W pewnym sensie brutalnie naruszałem prywatność tych przerażonych ludzi” – przyznawał Bryan. Wiedział jednak, że spoczywa na nim wielka odpowiedzialność. „Oblężenie Warszawy to nie tylko zrujnowane budynki czy niemieckie bombowce, wielką sprawą było to, co przydarzyło się ludności cywilnej” – tłumaczył amerykański korespondent.
Bryan szybko zdobył zaufanie władz miasta, a prezydent Stefan Starzyński – dostrzegając rolę przybysza zza Oceanu w dokumentowaniu walk – przydzielił mu samochód, osobistego tłumacza, a nawet ochronę. Asystentem Amerykanina został Stefan Radliński, żołnierz Wojska Polskiego, który relacjonował: „Pan Bryan chciał jechać wszędzie tam gdzie coś się waliło, paliło. Gdzie ludzie byli ranni i ostrzeliwani z samolotów”. Mimo to, Bryan ze skromnością przyznawał, że nie uważa się za fotografa wojennego. Pisał: „Jestem osobą, której praca polega na przemierzaniu świata, nie bomb”.
Niezależnie od tego, pobyt w Warszawie był dla niego wstrząsem. Niewyobrażalne cierpienie mieszkańców miasta, bez względu na wiek i płeć, musiały go zmienić jako człowieka.
Luftwaffe nie miało litości dla mieszkańców, bombardując cele zupełnie pozbawione wartości strategicznej. „Co wieczór Niemcy wysyłali swoje bombowce, każdego ranka cały kolejny fragment miasta, leżał w gruzach…” – pisał Bryan. Koszmaru, o którym opowiadał, doświadczył osobiście, odnajdując w zgliszczach jednego ze zbombardowanych budynków ciała 14 kobiet i dzieci… Warszawiacy – relacjonował Bryan – w panice próbowali ratować resztki dobytku, wynosząc z płonących domów różne przedmioty. Innym razem „kobiety modliły się… błagając Boga, aby nie dopuścił by ich mężowie zostali zabici, dzieci zbombardowane, domy spalone”.
„Wojna zmienia człowieka” – konstatował Amerykanin, opisując zdjęcie wraku niemieckiego samolotu. „Zapomnieliśmy o znajdujących się w Niemczech rodzinach tych lotników, wiedzieliśmy tylko, że od trzech tygodni z zimną krwią zabijali bezbronnych ludzi, cieszyliśmy się że nie żyją…”.
Szczególnie głęboko Bryanowi utkwił w pamięci widok 12-letniej dziewczynki (Kazimiera Kostewicz), klęczącej nad zwłokami starszej siostry – jednej z ofiar niemieckiego bombardowania z 13 września. – „Dlaczego tak się zmieniłaś? Dlaczego już nie jesteś taka ładna?” – wołała zrozpaczona dziewczynka, która znalazła pocieszenie w objęciach niekryjącego wzruszenia Amerykanina.
W sierpniu 2009 r. w rozmowie z dziennikarzem „Gazety Stołecznej” bohaterka głośnej fotografii opowiadała: – Ta płacząca to ja. Miałam wtedy 12 lat. Mieszkaliśmy na Powązkach. Rodzice i siedmioro dzieci. Gdy zaczęła się wojna i spłonął nasz dom, chodziliśmy po jedzenie do gospodarza Neumana na ul. Tatarską. 13 września poszła tam moja siostra Andzia. Była ode mnie o dwa lata starsza. Pojawiły się niemieckie samoloty. Leciały nisko i strzelały. Andzia wyskoczyła z domu Neumana i położyła się pod drzewem. Z karabinu dostała w kręgosłup. Szrapnel trafił ją pod łopatkę. Znalazłam ją w tamtym miejscu następnego dnia. Julien Bryan już tam był.
Zdjęcie dziewczynki, opublikowane później na czołówkach amerykańskich gazet, obiegło świat i stało się symbolem wojennego dramatu cywilów.
Ale zanim fotografie z oblężonej Warszawy trafiły za Ocean, o niemieckim okrucieństwie Bryan alarmował za pośrednictwem Polskiego Radia. Już 10 września w eter popłynęła jego odezwa, wystosowana do prezydenta USA Franklina D. Roosevelta i całego amerykańskiego narodu: – „Mówię z oblężonego miasta Warszawy. (…) Nikt z nas tu zgromadzonych nie potrafi zrozumieć tego niepohamowanego mordowania ludności cywilnej Polski. Wytłumaczenie może być tylko jedno. Jest to oczywiście obliczone na zupełne załamanie ducha walki Polaków. A co jest najbardziej zaskakujące — agresorowi się to nie udało. Ani żołnierze polscy, ani ludność cywilna, mężczyźni i kobiety za linią frontu, nie poddają się. (…) Ja mogę i muszę mówić w imieniu Polaków, aby przekazać wszystkim ludziom w Ameryce, w tym Panu, Panie Prezydencie Roosevelt, i Panu, Panie Sekretarzu Stanu Hall, to, co się dzieje z 35 milionami niewinnych ludzi w Polsce. Ameryka musi zacząć działać! Musi zażądać zaprzestania tego najpotworniejszego w czasach współczesnych mordowania ludzi!”.
Apel Bryana wstrząsnął Amerykanami. 21 września, wraz z grupą obcokrajowców, korespondent wyjechał z płonącej Warszawy, ale po przybyciu do USA nie zaprzestał opowiadać światu o tym, czego osobiście doświadczył. Wywiózł ze sobą dowody niemieckich zbrodni – zdjęcia oraz materiał filmowy. Jeszcze jesienią 1939 roku jego fotografie ukazały się w najpoczytniejszych gazetach, nie tylko w USA, ale i Europie Zachodniej. Opublikowano je m.in na łamach: „Time”, „Life”, „Look”, „L’Illustration” czy „The War Illustrated”.
W 1940 r. głośne zdjęcia Bryana zamieszczono też w albumie „Oblężenie” („Siege”). „Fotografie Juliena Bryana nie tylko należy oglądać i podziwiać, ale nieustannie studiować. W piękny wzruszający sposób odtwarzają one niezwykle ważny rozdział historii i dramat naszych czasów” – pisał w przedmowie do publikacji pisarz i dziennikarz Maurice Hindus.
Także w 1940 r. na ekrany kin wszedł film o tym samym tytule („Siege”), który zyskał wielomilionową widownię. Za pomocą wymownych obrazów Bryan uświadamiał swych rodaków (i nie tylko) o dramacie Polski i jej obywateli. – Właśnie wróciłem z Warszawy. Przez dwa tygodnie, w tym oblężonym mieście, fotografowałem walkę i agonię ludzi, których dotknął obłęd wojenny – tłumaczył. W 1941 r. dokument Bryana został nawet nominowany do Oscara w kategorii „film krótkometrażowy na jednej rolce”, ale reżyser ostatecznie statuetki nie otrzymał.
***
Po wojnie Bryan odwiedził Polskę czterokrotnie. Udało mu się odszukać m.in. Kazimierę Mikę (nazwisko po mężu), uwiecznioną na najsłynniejszej fotografii z września 1939 r. Zmarł w 1974 r. w Nowym Jorku. Do końca życia pozostał życzliwy Polakom, których tragedię zobaczył na własne oczy, i o których kiedyś powiedział: – „Gdyby Spartanie odżyli, to przed wami, Polacy, pochyliliby czoła”.
czytaj też:
Obrona Grodna – trzy dni heroicznej walki o polskość >>>
„Dziękujemy Wam, Polacy!”, czyli jak żołnierze gen. Maczka wyzwalali Europę >>>
Sowiecka zbrodnia na gen. Józefie Olszynie-Wilczyńskim; dramatyczna relacja żony >>>
Wojenne wspomnienia Edwarda Papalskiego z północnej Francji >>>
Dodaj komentarz