szukaj
Wyszukaj w serwisie


Ten znany zwrot narodził się we Francji i ma “zadżumione” pochodzenie

Artur Hanula / 26.06.2019
„Triumf śmierci” (1562) Pietera Bruegla, odzwierciedlający powszechny w społeczeństwie wstrząs i przerażenie, wywołane czarną śmiercią, fot. wikimedia (domena publiczna)
„Triumf śmierci” (1562) Pietera Bruegla, odzwierciedlający powszechny w społeczeństwie wstrząs i przerażenie, wywołane czarną śmiercią, fot. wikimedia (domena publiczna)

Tego zwrotu używamy bardzo często, nawet mimochodem i bezwiednie, ot tak po prostu, jeśli tylko ktoś znajdujący się w pobliżu kichnie. Używa się go czasami także w innych kontekstach, ale my skupmy się dziś na kichaniu. Kichającemu życzymy “na zdrowie!”, choć akurat takiemu delikwentowi wcale nic poważnego nie dolega. A jednak może to przeziębienie, może wręcz grypa, więc wolimy dmuchać na zimne. Czym jest to powiedzenie: zaklinaniem rzeczywistości, odstraszaniem złych mocy, szczerym życzeniem komuś zdrowia czy może po prostu zwyczajem? Jeśli jednak zerkniemy do korzeni zwrotu “na zdrowie” zawędrujemy do średniowiecznej Francji i jednego z najbardziej mrocznych wycinków jej historii, ale i całej Europy!


Czarna śmierć – pod tym makabrycznie brzmiącym terminem kryje się określenie, jakie nadano epidemii dżumy, która pustoszyła średniowieczną Europę. A wszystko zaczęło się niewinnie od statków genueńskich, które pewnego dnia roku 1347 r. zawitały do portu w Messynie na Sycylii. W organizmach członków załogi przybyła do Europy również ona, okryta złowrogą sławą – dżuma. Niektóre źródła mówią o zarażonych pchłach znajdujących się na ciele okrętowych szczurów. Jeszcze inni badacze utrzymują, że wielka epidemia miała podłoże wirusowe, nie bakteryjne. Tak czy inaczej ludzie również się zarazili. Bardzo wielu żeglarzy zmarło już przed przybyciem do macierzystego portu.

Dżuma! Ratuj się kto może!

Ni stąd ni zowąd coraz więcej osób obserwowało na swoim ciele guzy i piekące pęcherze, które się rozrastały, a ludzi dręczyły dodatkowo mocne drgawki. Od czarnych plam na skórze, spowodowanych obumieraniem tkanek, pochodzi nazwa czarnej śmierci. Darujemy sobie przytaczane szczegółowych opisów przebiegu dżumy, gdyż nie są to sielankowe wizje, ale wystarczy wspomnieć, że organizm stopniowo stawał się coraz słabszy aż dochodziło do zgonu.

Wspomniane galery genueńskie przypłynęły do Europy z Krymu. Tam dżuma trafiła z Kirgistanu, do którego z kolei przywędrowała z Chin. Prawdopodobnie pierwsze wzmianki o czarnej śmierci pochodzą z Mongolii (początek XIV w.).

Prawdopodobnie nam współcześnie żyjącym trudno wyobrazić sobie sytuację, gdy 1/3 mieszkańców całej Europy umiera w ciągu pięciu czy sześciu lat, a tak właśnie stało się między rokiem 1347 a 1352. Co trzeci Europejczyk żegnał się z tym światem! W niektórych regionach Europy trudno było znaleźć osiedle czy nawet mieszkanie, w którym ktoś nie zostałby zabity przez czarną śmierć! O zarażenie nie było trudno, gdyż wystarczyło dotknąć się rzeczy używanej przez chorego, żeby “pani dżuma” zagościła w organizmie człowieka zdrowego. Wyobraźmy sobie wyludnione miasta, półżywych ludzi uciekających z regionów nawiedzonych przez śmierć, wszechobecne płacz, lament, zawodzenie dzieci i dorosłych…

Wspomnijmy jeszcze, że o ile w połowie XIV w. liczba ludności Europy spadła na skutek dżumy z ok. 75 milionów do ok. 50 milionów, o tyle ok. 100 lat później Europejczyków było już tylko ok. 20-40 milionów. Wiązało się to również z okresowymi powrotami dżumy.

Ilustracja przedstawiająca ofiary czarnej śmierci, fot. wikimedia (domena publiczna)

Niemniej po ustąpieniu głównej fali dżumy, ludzie i tak powrócili do codziennych zatargów, jak np. wojny stuletniej między Francją i Anglią. Tak czy owak Europa po dżumie nie była już do końca tą samą Europą, gdyż jej kultura i tożsamość przesiąknięte zostały nowymi prądami, jak np. słynny dance macabre, czyli taniec śmierci. Zdaniem wielu to utorowało w konsekwencji drogę dla nowej Europy, już tej renesansowej.

Dość powszechnie znane jest stwierdzenie, jakoby Polska za czasów Kazimierza Wielkiego uniknęła potwornej epidemii. Faktem jest, że zapewne Polacy nie doświadczyli tak potężnej fali choroby jak prawie cała Europa, co może wiązało się z mniejszą liczbą połączeń Polski z innymi bardziej rozwiniętymi państwami i regionami Europy Zachodniej. Tak czy inaczej najprawdopodobniej dżuma była obecna również i nad Wisłą.

Czarna śmierć we Francji

Jednym z najbardziej dotkniętych przez dżumę państw Europy była Francja. Zaraza dotarła tam już mniej więcej w czerwcu 1348 r. Co ciekawe, francuskie miasto Albi zanotowało jedne z najpoważniejszych w Europie strat w ludziach: ponad 50% mieszkańców zmarła. Również wielki Paryż poważnie ucierpiał, a konkretnie jego obywatele. Na dodatek “znajomość” z czarną śmiercią doskwierała Paryżanom jeszcze długi czas po tym, jak epidemia ustąpiła już ze znacznej części Europy, co miało miejsce w 1352 r. Paryżanie natomiast musieli stawiać czoło cyklicznym, mającym miejsce mniej więcej co cztery lata, atakom dżumy, która pojawiała się nad Sekwaną aż do roku 1500!

Biskup i rycerz. La Danse macabre, Guy Marchant, 1486, Paryż, fot. wikimedia (domena publiczna)

Historycy informują, że w Awinionie każdego dnia ok. 400 osób umierało z powodu dżumy. Grabarze nie nadążali z chowaniem zmarłych, więc wiele ciał lądowało w Rodanie…

Warto dodać, że Jean-Louis Goglin w swojej książce “Nędzarze w średniowiecznej Europie” słusznie podkreślił większą podatność na dżumę osób biednych, które żyły w gorszych warunkach. Stąd też niektórzy nazywają dżumę “proletariacką epidemią”, stosując termin jakże modny zwłaszcza w czasach nowożytnych. Niemniej dżuma wyrzuciła z tego świata również szereg koronowanych głów, np. francuską królową Joannę.

“Na zdrowie!”

W średniowiecznej Europie bardzo różnie tłumaczono sobie przyczyny tak straszliwej epidemii. Bardzo wielu wiązało ją z działaniem złowrogich mocy. Zachowała się relacja niejakiego Jeana Venette’a, który skojarzył czarną śmierć z ukazaniem się nadzwyczaj mocno świecącej gwiazdy, która rozświetlała pewnej nocy ciemności zalegające na paryskim niebie. Co ciekawe, wpływ astrologii na wystąpienie w Europie dżumy był tematem poważnych dysput akademickich. Tęgie umysły obwiniały takie a nie inne konstelacje gwiazd i układy ciał niebieskich, rzekomo wywołujące czarną śmierć.

Szczególnie pobożni Europejczycy widzieli w dżumie po prostu Boską karę za grzechy.

We Francji i nie tylko stosowano najróżniejsze sposoby odstraszania choroby, wśród których były m.in. stosowanie tak odrażających specyfików jak serce ropuchy czy tak baśniowych jak róg jednorożca.

No i wreszcie dochodzimy do owego “na zdrowie”. To właśnie w epoce czarnej śmierci, we Francji, ten zwrot się narodził. Spotykamy się jednak z pewną nieścisłością w tym kontekście: jedni utrzymują, że gdy w tamtych tragicznych realiach ktoś kichnął, to najprawdopodobniej był to pierwszy objaw zarażenia dżumą. Wtedy postronni ludzie odganiali chorobę krzycząc: “na zdrowie!”. Inni mówią zgoła inaczej: kichnięcie miało być objawem nie zakażenia, ale wręcz przeciwnie: zdrowienia. Wtedy zwrot “na zdrowie” przypominał choremu, że jest szansa na jego wyzdrowienie. W tym wypadku ów zwrot miał za zadanie przyspieszyć zdrowienie.

Tak czy inaczej jeśli współcześnie życzymy komuś “na zdrowie!” powinniśmy przynajmniej pomyśleć o makabrycznym pochodzeniu tego życzenia, które dzisiaj tak lekko, żartobliwie ferujemy na prawo i lewo, nierzadko łącząc z wątkiem monopolowym…

Morowa ciekawostka

Na koniec dzisiejszego spotkania z historią mała ciekawostka językowa. Wiemy już, że zwrot “na zdrowie!” ma makabryczne pochodzenie, ale jest jeszcze inne słowo, którego pierwotnego znaczenia już nie do końca wyczuwamy. Chodzi o przymiotnik “morowy”. Jego korzenie również sięgają epidemii, szczególnie dżumy. Kiedy średniowieczny obywatel mówił o morowym powietrzu, to miał na myśli powietrze niosące mór, czyli groźną zarażę, a w konsekwencji śmierć. Wtedy oczywiście nie mówiono jeszcze o zarażeniu droga kropelkową itp., ale o wywoływanie epidemii oskarżano złe powietrze.

Tymczasem dzisiaj czasami potocznie mówimy, że ktoś jest morowy, czyli porządny, godny uznania. A jeśli coś jest morowe, to znaczy, że jest udane, nawet bardzo.

Takimi to różnymi drogami, nierzadko dziś już zapomnianymi i nieoczywistymi, docierają do naszych czasów różnorodne słowa, zwroty i powiedzenia.

Jeśli ktoś jest zainteresowany opisami dżumy w literaturze, a jeszcze nie czytał, może sięgnąć po “Dżumę” Alberta Camusa.

W tekście wykorzystano informacje zaczerpnięte z: dzieje.pl, histurion.pl, tytus.edu.pl, zwiedzamyparyz.pl, sjp.pwn.pl 

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Avatar użytkownika, wgrany podczas tworzenia komentarza.


2024-10-30 00:15:14