S. Ewa Mazur – siostra od bezdomnych
Fot. Photovideoart/Olgierd Swierzy
Człowiek otrzymuje dobro, ale czasem nie umie z tego skorzystać. Myślę wtedy: może innym razem się uda – mówi sercanka, siostra Ewa Mazur, która od lat pomaga bezdomnym. Siostra pracuje dla Polskiej Misji Katolickiej w Paryżu, jest przełożoną sercanek przy parafii Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny “Concorde”. Uczy w Szkole Polskiej im. Adama Mickiewicza.
Jak to się stało, że zaczęła siostra pracować z bezdomnym i osobami w trudnej sytuacji?
Siostra Ewa Mazur: Było to jeszcze w Domu Generalnym w Krakowie. Przychodzili tam bezdomni na posiłki. Już wtedy poczułam, że dobrze się odnajduję, towarzysząc im. Widziałam, że potrzebują czyjejś obecności, czasami chcą po prostu porozmawiać, opowiedzieć o swoim życiu. Lubię poznawać ich historie, które często są naznaczone cierpieniem. To pozwala inaczej spojrzeć na takiego człowieka; dostrzec jego piękno. Z początku widzimy bowiem tylko kogoś przeklinającego, brudnego, śmierdzącego…
Osoby, którym siostry pomagają w Paryżu, to głównie Polacy?
Tak. Ale mam też paru znajomych z innych kręgów. Bywają pośród nich ludzie wierzący i niewierzący. Są też muzułmanie. Bardzo lubię z nimi rozmawiać. Często zatrzymują mnie na ulicy i pytają, czy mój Bóg jest także ich Bogiem. Mówię im, że oczywiście. I tak się zaczyna nasza znajomość. Największą przyjaźń z bezdomnym muzułmaninem zawiązałam, gdy pracowałam w Paray-le-Monial. Spotkałam go w sylwestra, gdy wracałam z adoracji. On bardzo chciał zatańczyć. Zgodziłam się. To była taka mała rzecz, a dała mu tyle radości.
Oczywiście czasem jest nieprzyjemnie. Zdarza się, że ktoś na mnie krzyczy, opluwa mnie, ale nauczyłam się nie zwracać na to uwagi.
Opowie siostra o najtrudniejszych momentach?
To było w Krakowie. Naprzeciwko mnie szedł człowiek, który bardzo przeklinał na kapłanów. Gdy na niego spojrzałam, podszedł do mnie i zaczął mnie przeklinać: „Ty czarna…” i jeszcze gorzej. Zamachnął się pięścią. Powiedziałam: „Jeśli coś panu zrobiłam, proszę mnie uderzyć, a jeśli nie, dlaczego chce mnie pan pobić?”. I on się rozpłakał. Zaczął mówić, że nikt go nie kocha, że jest nikim. Powiedziałam mu, że to nieprawda, że jest ktoś, kto go cały czas kocha – Pan Bóg. Wówczas on uklęknął i wyznał, że nie wie, jak ma sobie pomóc. Bałam się wtedy, ale wiedziałam, że muszę być spokojna i odważna. Pragnienie pokazania temu człowiekowi miłości było większe aniżeli lęk.
Nigdy siostrę nie kusiło, żeby powiedzieć komuś coś ostrzejszego?
Raz komuś powiedziałam coś przykrego. Bardzo źle się z tym czułam. Myślałam potem: „Przecież to taki biedny człowiek, a ja mu jeszcze dołożyłam”. Tak nie można. To nie jest kwestia naiwności. Odkryłam, że kiedy odpowiem rozgniewanemu człowiekowi złością, to jego gniew się tylko podwoi. Drogą do dotarcia do człowieka jest łagodność, delikatność. To powstrzymuje agresję.
To wyraz głębokiego szacunku i przykład człowieczeństwa.
Tak. Często są to ludzie zastraszeni, funkcjonujący na marginesie człowieczeństwa. Bardzo doceniają kontakt i to, że ktoś zwraca się do nie nich, zachowując uprzejme formy. Często słyszę: „Siostro, ja nie jestem żaden pan”. Odpowiadam na to: „Pan ma swoją godność”. Cieszę się, że mogę w ten sposób pomóc. Jest to pomoc zupełnie niematerialna, ale daje tym ludziom poczucie, że są ważni, że zasługują na miłość i szacunek.
Są też osoby bezdomne, które mają swój dom, ale wybierają inną ścieżkę. Są to ludzie, którzy są w stanie sobie pomóc, a nie chcą. Takim ludziom stawiam wymagania. Mówię: „Nie przychodź do mnie, jeśli…”. Przy bliższym poznaniu różnych osób, można się zorientować, ile można od niego wymagać i na jakim etapie. Bardzo pomaga mi ksiądz Tomasz, który pracował przez dłuższy czas na Syberii. On mówi: „Trzeba pomagać, ale wyznaczać drobne zadania. To też przywraca ludzką godność”.
To ważne, żeby nie osądzać… Co było dla siostry momentem przełomowym?
Jeszcze w Krakowie przyszedł do mnie mężczyzna i powiedział, że zabił swojego kolegę, bo ten chciał go okraść. To było wstrząsające. Ten człowiek miał bardzo poranione nogi. Powiedział: „Nie dotykaj tej rany, jeszcze się zarazisz”. Faktycznie, wyglądało to naprawdę okropnie, wszystko było zakażone. I w tym momencie poczułam, jakby przyszedł do mnie nie bezdomny, ale Pan Jezus.
Innym razem już w Paryżu przyszedł do nas starszy mężczyzna. Nazywamy go tu Panem Bogiem, ma dużo blizn, przepuklinę. Kiedy się u nas zjawił był strasznie brudny. Wzięłyśmy go z siostrą Adelą do krypty, umyłyśmy. Ten człowiek musiał się ukorzyć przed dwoma młodszymi kobietami, stanąć przed nimi nago. Dla mnie było to dotknięcie wielkości człowieka. Wiem, że to, jak zachowam się względem człowieka, może zaważać na tym, czy zachęcę go do podniesienia się, czy do upadku. To nie chodzi tylko o bezdomnych, a o każdego.
Czy była siostra świadkiem, kiedy ktoś zmieniał swoje życie, stawał na nogi?
Jest taki człowiek, dobrze tu znany. Doświadczył bezdomności, był też za kratkami. Ja i wszystkie siostry byłyśmy zaangażowane w jego losy. Bardzo się dziwił, gdy powtarzałyśmy mu, że w niego wierzymy. Myślę, że dużo dawała mu świadomość, że mógł tu zawsze przyjść, wygadać się, a ludzie dookoła dobrze mu życzą. Widziałyśmy, jak stopniowo wracała mu chęć do życia. Gdy trafił za kratki i został deportowany do Polski, nadal utrzymywałyśmy z nim kontakt przez kapelana więziennego. To, że pamiętałyśmy o nim i nie stracił w naszych oczach, było dla niego bardzo ważne. Teraz wrócił do Paryża. Pracuje legalnie, chce sobie ułożyć życie, jest świadomy swoich błędów. Ma piękne serce.
W Polsce, gdy pracowałam na furcie, widziałam sporo osób, które powstawały. Kiedyś, gdy zamykała się brama, usłyszałam, jak ktoś mówi: „Muszę z siostrą pilnie porozmawiać”. Rozmawialiśmy godzinami. Za pół roku ten sam człowiek przyszedł elegancki, mówi, że pracuje, ma mieszkanie, dziękuje za obecność i za te wszystkie rozmowy.
Nie każdy człowiek jest gotowy, żeby od razu powstać. Często sami bezdomni przestają nazywać się człowiekiem, słyszę od nich: „Siostro, jestem nikim”.
Ma siostra niespotykaną wiarę w ludzi.
Uczę się bardzo od moich sióstr. One są tu dłużej. Zawsze pomagały, nie oceniały, często dawały się wykorzystać. Ja nauczyłam się mówić „nie”, jeśli ktoś przychodzi notorycznie pijany i chce chleba. Mówię mu wtedy, że musi zmienić priorytety. Skoro jest w stanie wydać ostatnie pieniądze na alkohol, nie może potem myśleć, że wszystko pójdzie po jego myśli. Tacy ludzie potem przepraszają, przychodzą i mówią, że faktycznie tak być nie może. To bardzo trudne, ale sprawia, że te osoby muszą się postarać.
Znam wiele historii, gdzie ktoś chciał pomóc osobie bezdomnej, przyjął ją do siebie, a został potem okradziony, pobity. Jestem więc w stanie zrozumieć ludzi, którzy zatracili zaufanie. Łatwiej jest pomóc doraźnie, rzucić pieniążek.
Jest siostra w kontakcie z działającymi tu organizacjami?
Jestem w kontakcie z siostrą Małgorzatą Chmielewską, która jest w Polsce. Zawsze mówi mi, że jeśli znajdę tu kogoś, kto nie ma we Francji nikogo, to pomoże zorganizować mu powrót i pomoże mu dalej, już w Polsce. Paru osobom to proponowałam, początkowo się zgadzali, ale ostatecznie nie decydowali się na powrót. Dla nich życie tutaj, nawet w tak nieludzkim wymiarze, stało się po prostu wygodne. Przyzwyczaili się. Są też tacy, którzy mają nadzieję na to, że kiedyś znajdą pracę. Ci, którzy chcą sobie pomóc, wiedzą, że zawsze mogą do nas przyjść.
Siostra już pewnie zna z widzenia wiele osób.
Tak. I oni też mnie znają. Kłaniamy się sobie wzajemnie. Raz szłam wieczorem sama plantami i nagle wyszedł na mnie ubrany na czarno mężczyzna. Rozpiął płaszcz — z jednej strony ukrywał tam wielką flaszkę wina, z drugiej okazały kuchenny tasak. W tym momencie z krzaków wyszło dwóch bezdomnych. Powiedzieli do niego: „Zostaw ją, ona jest nasza”. Zapytałam się ich potem, kto to był, powiedzieli, że nie mogą mi powiedzieć, ale że to niebezpieczny typ. Długo to potem jeszcze przeżywałam. Dobro wraca.
Jaka jest najważniejsza nauka z kontaktu z bezdomnymi?
Nauczyli mnie prostoty, naturalności. Tego, by przyjąć człowieka takim, jaki jest. Znalazłam pośród nich osoby, z którymi się zaprzyjaźniłam. Mamy kontakt przez media społecznościowe.
Czy wstępując do zakonu, spodziewała się siostra, że praca z bezdomnymi zajmie tak ważne miejsce w siostry życiu?
Pan Bóg powołuje etapami. Ja w pierwszej klasie liceum miałam ogromne pragnienie, by zostać wolontariuszką. Chodziłam po domach, pomagałam ludziom starszym, myłam ich, sprzątałam, rozmawiałam z nimi. Udzielałam się też w Domu Opieki Społecznej prowadzonym przez siostry służebniczki starowiejskie. Były tam dzieci niepełnosprawne, z porażeniami, z zespołem Downa. Miałam tam dwóch swoich podopiecznych, ale też chodziłam na wspólne zabawy ze wszystkimi dziećmi. Byłam ich mamą, przyjacielem, koleżanką. Słyszałam: „Moja mama mnie nie chce, ale Bozia mnie kocha. Czy ty będziesz mnie kochać?”. Było to dla mnie zupełnie niezwykłe. Zobaczyłam, jak wiele wrażliwości, delikatności i czułości mogę się nauczyć od tych dzieci. Wtedy pomyślałam: „Boże, chcę być wszystkim dla wszystkich”. I postanowiłam sobie, że będę im zawsze pomagać. To był pierwszy impuls, który wykształcił u mnie takie podejście — żeby nie było człowieka, do którego bym nie podeszła.
Zdarza się, że ktoś odrzuca zaoferowaną przez siostrę pomoc?
Tak. Ale nie jest to zniechęcające. To zawsze czegoś uczy. Bywamy też naiwni. Jednak ja tego nie żałuję. Chcę pomagać. Człowiek otrzymuje jakieś dobro, ale jeśli nie umie z tego skorzystać, to trudno. Może innym razem się uda.
Dziekuje Siostro za jej swiadectwo.