Paryż w żółci – relacja reportera polskiFR z ulic miasta
Piszę na gorąco. Zmęczony, rozgoryczony tym, co zobaczyłem. Jechałem dziś rano pełen entuzjazmu, zafascynowany fenomenem “żółtych kamizelek”. Wracając wieczorem na rowerze w strugach deszczu, omijając barykady, pogorzeliska, porozbijane szkło, patrzyłem na Paryż niemal ze łzami w oczach. Dziś, oprócz wyestetyzowanej teatralizacji walk ulicznych, zobaczyłem drugą stronę tego ruchu: wandalizm, pijaństwo, nihilizm.
Rozemocjonowany pierwszymi godzinami zdjęć płonących samochodów i przebiegających w dymie walk ulicznych, w okolicach Łuku Triumfalnego poczułem głód i zmęczenie. Wyczerpała się bateria w aparacie. Pora schować sprzęt do plecaka i przestać patrzeć na wydarzenia w kategoriach estetycznej teatralizacji.
Docieram na plac przed kościołem św. Augustyna. Trzy wloty ulic zajęte były przez policję, reszta przez “żółte kamizelki”. Plac pozostawał pusty, w oczekiwaniu na starcie między nadciągającymi manifestantami a oddziałami policji i żandarmerii, czekającymi na sygnał. W tę pełną napięcia ciszę wkracza wrzeszczący pijany człowiek. Za którymś razem zatacza się i upada. Przez kilka minut nie może wstać. Stojąca obok mnie dziewczyna przedziera się przez kordon policji i podbiega do niego, chcąc pomóc. Widzę jak ją agresywnie odpycha. Wstaje i wrzeszczy dalej. Tym razem jednak zagłusza go wrzawa walki, wystrzelone pociski gazu łzawiącego, posuwający się do przodu policjanci.
W pewnym momencie zauważam zbiorowisko ludzi: wzywają pomocy, podnoszą rannego człowieka, niosą na ramionach niemal bezwładne ciało, apelując do policji o wstrzymanie natarcia. Policja wycofuje się, pozostawiając miejsce dla coraz większego zbiorowiska ludzi. Nie ma szans, żeby dopchać się do tego męczennika, ludzie naokoło odpychają zbiegających się fotoreporterów. Odchodzę. Po chwili dostrzegam, że człowiek ocknął się, ludzie entuzjastycznie podnoszą go na ramionach, czuć entuzjazm, patos. I wtedy widzę, że tą osobą jest ów zataczający się, agresywny pijak…
Odchodzę, idę bulwarem Malesherbes, widzę zbiorowisko ludzi biegających z butelkami alkoholi. Dostrzegam rozbitą witrynę i wybiegających ze środka ludzi, obładowanych łupami. Whisky, słodycze, wina, szampany. Szyjki butelek rozbijane o ściany, płynące rynsztokiem alkohole. Filmuję plądrowanie sklepu, uwijających się jak mrówki ludzi, zabierających szybko ile się da pod pachy, i rozbiegających się w różne kierunki. Nagle zamaskowany gość w żółtej kamizelce chwyta mój telefon. Mówi, żebym tego nie filmował. Chyba próbuje mi wyrwać telefon, ale nie stać go na agresję i zdecydowanie, po delikatnym szarpnięciu wycofuje się i chyba zawstydzony odchodzi.
Po prostu chce bronić dobrego wizerunku “żółtych kamizelek”. Idę dalej i widzę objętą parę. Piją wspólnie wino z rozbitej butelki, ostre szkło niemal styka się z delikatnymi ustami młodej dziewczyny. Przyglądam się jej, a obejmujący ją chłopak coś krzyczy do mnie w upojnym rozweseleniu. Nie są agresywni, bawią się…
Idę w drugą stronę. Tym razem natrafiam na szpaler policji. Uzbrojeni funkcjonariusze zaczynają biec i mijają mnie. Oszołomiony patrzę na sytuację i widzę, jak za plecami biegnącej policji biegnie tłum gapiów z włączonymi komórkami. Sam zresztą włączam również w swojej komórce nagrywanie i jadę na rowerze za nimi. Omal nie wpadam na pijanego osiłka, który właśnie chwycił donicę z kwiatem i rozbił ją o witrynę sklepu. To dzieje się na tyłach kordonu policji. Funkcjonariusze jednak skupieni są na pacyfikowaniu placu, nie odwracają się.
Mam już dość, rozładowany aparat, głód, zmęczenie. Korci mnie jednak, aby się przebić na drugą stronę Łuku Triumfalnego i w stacji badawczej PAN na Rue Lauriston podładować baterię i poczekać do zmroku. Tam jednak, w wąskiej uliczce scena jak z wojny, mijam poprzewracane samochody, płomienie, barykady. Przecznicę przed PAN-em natrafiam na kordon policji, dowódca wzywa posiłki i oddziały straży pożarnej. Wystrzelane pociski z gazem łzawiącym. Na twarzach funkcjonariuszy widać zmęczenie. Pada rozkaz, policja biegiem szturmuje wrzeszczącą grupę “żółtych kamizelek”. Widzę, że jeden z policjantów nagle wraca… zgubił pałkę. Porusza się ociężale, z lekką nadwagą, zmęczony. Wśród szyderczych śmiechów ludzi z trudem goni swój oddział.
Udaje mi się dotrzeć do stacji PAN-u, drzwi otwiera mi sam dyrektor, który później mówi, że urzekł go obrazek pukającego do szyby człowieka, pokazującego polski dowód osobisty. Dziś miała się tam odbyć konferencja, oczywiście odwołana. Został jednak po niej bufet, więc mogę zjeść pierwszy większy posiłek od śniadania, dostaję kawę i czekoladki, polska gościnność. W zamian pokazuję zdjęcia i nagrania, które zrobiłem wcześniej, chyba się podobają, ale oni też się swoje naoglądali tutaj. Na spokojnie mogę sobie z bezpiecznego okna stacji badawczej popatrzeć na bieganinę. Jest już zmrok, mija 19. Bateria naładowana. Jadę dalej.
W mieście spokój, ale Łuk Triumfalny zamknięty szpalerem policji. Nieśmiało podchodzę bliżej policjantów, podejmuję rozmowę. Są na służbie od 6 rano, i nie jest wykluczone, że zostaną do następnego poranka. Ale nie brakuje im humoru i życzliwości, życzymy sobie nawzajem miłej i spokojnej nocy. Jadę dalej i w ciemnym zaułku natrafiam na szpaler policjantów. Tym razem jednak nie jest miło, z agresją szarpią mój rower, mało nie powalając mnie na ziemię, i przeganiają tonem, który nie zostawia pola do dyskusji. Oni też pewnie od rana na służbie.
Dodaj komentarz