Krzysztof Warlikowski jako Christophe Castaner kultury?
W polskiej prasie kulturalnej nie przemijają słowa zachwytu nad ostatnim wystąpieniem słynnego polskiego reżysera teatralnego Krzysztofa Warlikowskiego, 5 grudnia w Parlamencie Europejskim, z okazji wręczenia Prix du livre européen [Nagroda za książkę europejską]. Tonem mędrca, spoglądającego z wieży z kości słoniowej na ogłupiałe masy społeczeństwa, reżyser teatralny zwraca uwagę na korelację między spadkiem czytelnictwa w pewnych częściach Europy, a wzrostem popularności skrajnego nacjonalizmu, faszyzmu, populizmu, zagrażającego demokracji.
Ów ton, z perspektywy ostatnich wydarzeń we Francji związanych z fenomenem “żółtych kamizelek: wydaje się dziwnie bliski. Mam na myśli niefortunną wypowiedź ministra spraw wewnętrznych Francji Christopha Castanera, który po Akcie I sobotnich manifestacji określił protestujących jako „działaczy skrajnej prawicy”, „wichrzycieli, którzy chcą zniszczyć instytucje państwa i atakować posłów LREM”.
Christopha Castanera w dalszej części wypowiedzi czytelnie nawiązał do pojawienia się ruchu faszystowskiego we Francji w 1934, starając się zbudować paralelę między przedwojenną faszyzacją a współczesnym ruchem protestu żółtych kamizelek. Kiedy czytałem wypowiedź Krzysztofa Warlikowskiego miałem wrażenie, że spotykam się z bardzo podobnym sposobem opisywania rzeczywistości, który jest równie ideologiczny, co mijający się z prawdą. Obawiam się, że tak jak w przypadku Castanera, taki głos nie prowadzi bynajmniej do rozwiązania problemu, a jedynie pogłębia i zaostrza walkę. Bowiem dialog niepotrzebnie spychany jest na niebezpieczne tory walki ideologicznej, budzącej demony wandalizmu, krwiożerczej walki, wściekłości.
Zarówno Castaner jak i Warlikowki nie dostrzegają, że opisując współczesną rzeczywistość posługują się anachronicznymi kategoriami, które aktualne były pół wieku temu, ale dziś są całkowicie chybione. I nie jest to tylko kwestia fałszywej retoryki, która przeciwstawia ociemniałe masy populistów, faszystów, analfabetów, prawicowców postępowym intelektualistom, lewicowcom, czytelnikom tygodników opinii, krytycznych umysłów, którzy jakoby stanowić mieliby ostoję czytelnictwa. Takie retoryczne podziały nie tylko fałszują rzeczywistość, ale podbudowują i wzmacniają podziały społeczne, które skutkują radykalizacją postaw.
Michel Onfray, francuski filozof i publicysta, opisując medialny dyskurs wokół żółtych kamizelek, słusznie określa ową strategię jako „diabolizację”. „Mówiło się o faszyzmie, vichyzmie, lepenizmie, populizmie, brązowej zarazie, antysemityzmie, homofobiczności, rasizmie. […] Jednakże ta technika, która przez kilka lat dawała efekty, już nie działa. Lud zrozumiał ten mechanizm. Odkąd sam padł ofiarą tej techniki, wiedząc że nie jest ani faszystowski, ani antysemicki, ani nazistowski, ani homofobiczny, lud pojął, że te elementy wypowiedzi stworzone są i wypreparowane przez media systemowe aby podtrzymywać stan rzeczy, aby nic się nie zmieniło. Nastąpiło jednak uodpornienie: ta trucizna zaszczepiana od lat przestała przynosić jakikolwiek efekt”. Warto, żeby kulturalna elita, do której przynależności poczuwa się zapewne Krzysztof Warlikowski, nareszcie to zrozumiała.
„To są dane tak niewiarygodne, że aż zabawne. A jednak napawają grozą” – podsumowuje jedną ze swoich obserwacji wybitny reżyser. Jaki efekt dramatyczny chciał osiągnąć Warlikowski tym chwytem retorycznym? Co takiego może być jednocześnie zabawne i napawające grozą? Jako człowiek doskonale operujący słowem Warlikowski podejmuje sprawną grę, unika jasnego określenia fenomenu, jednocześnie kreując w wyobraźni czytelnika to, co ma na myśli. Cóż zatem może wzbudzać owo jednoczesne zdziwienie, zabawność i grozę? Coś, co obserwujemy z góry, z dystansu, z pewnym wyższościowym uśmiechem na twarzy, z pogardą…
O problemie pogardy właśnie w swoim ostatnim eseju dla Le Figaro poświęconym żółtym kamizelkom pisała Chantal Delsol. Wskazała ona, że podstawowym źródłem gniewu Francuzów jest poczucie „nie skrywanej pogardy”, którego doświadczyli ze strony prezydenta Macrona. Lud natomiast, twierdzi francuska filozofka, potrzebuje zrozumienia. „Nie wystarczy rzucić im chleba, a jest całkiem przeciw skuteczne rzucenie chleba, któremu towarzyszy wyszydzanie”. Bowiem „każdy obywatel, nawet najmniej obdarzony przez naturę i najbardziej wulgarny, ma swoją godność i honor, do którego ma najświętsze prawo”. Demokracja, wbrew temu, czego chcieliby tacy myśliciele jak Warlikowski, nie zasadza się wcale na jakimś intelektualnym paradygmacie czytelnictwa, ale na tym, że, podążając za słowami Delsol, głos najbardziej prostackiego człowieka znaczy tyle samo, co głos każdego innego, nie ważne czy wybitnego filozofa, reżysera teatralnego, intelektualisty, czy „stąpającego ponad ziemią” prezydenta Macrona.
„Wierzę, że kultura może być potężną bronią przeciwko głupocie i ogłupianiu […]. Świat można czynić lepszym tylko zmieniając ludzi” – pisze w innym miejscu nasz wybitny artysta. Słowa te dla mnie brzmią dużo bardziej niepokojąco niż przytaczane przez Warlikowskiego dane dotyczące czytelnictwa. Jakże dziś świadomy Europejczyk, niosący w sobie traumę dwóch totalitaryzmów, które poprzez kulturę chciały zmieniać świat i ludzi, może sięgać po takie koncepcje? Jakże można mówić o zmienianiu świat na lepsze zmieniając ludzi? Jak zmieniając, dlaczego, w jakim celu? Wedle jakich kategorii oceniać można co jest lepsze a co gorsze, co jest godne eliminacji, a co słusznym kierunkiem przemiany?
Alain Finkielkraut, inny wybitny filozof, wydaje się dużo baczniej i z większą wrażliwością dostrzegać te subtelności. Jego wsparcie dla fenomenu żółtych kamizelek rodzi się właśnie z upodmiotowienia grupy ludzi, którą chciano ignorować i udawać, że jej problemy nie są godne uwagi. „Znaczna część naszego społeczeństwa nie czuła się reprezentowana ani przez polityków ani przez dziennikarzy. Francja żółtych kamizelek była opisywana przez nich jako mocherowa, rasistowski margines dla społeczeństwa otwartego i tolerancyjnego” – twierdzi w jednym z wywiadów filozof. Po cóż zatem nam to całe czytelnictwo, o które apeluje Warlikowski, skoro nie pomaga ono nam zrozumieć otaczających nas ludzi? Dostrzec w nich parterów do dialogu, do zrozumienia, współczucia. Albo dostrzec w nich nie tylko ogłupiały lud, ale po prostu ludzi.
„Czasami najprostsze pytania prowokują nieoczekiwane odpowiedzi” niemal na początku swojego wywodu stwierdza Warlikowski. Odpowiedź Warlikowskiego jednak okazuje się dość oczekiwana i banalna. Tezy, które wygłosił w Parlamencie Europejskim są dokładnie tym, czego od niego w tym miejscu oczekiwano, nie ma w nich cienia myśli krytycznej, do której się wielokrotnie odwoływał. Zaskakiwać mogła jedynie swoboda retoryczna z jaką dramaturg żonglował danymi socjologicznymi, osobistymi wspomnieniami i demonizującym osądem politycznym pewnych krajów Europy. Nieoczekiwaną odpowiedzią na tego typu postawy jest natomiast ze wszech miar fenomen żółtych kamizelek. Mam tylko szczerą nadzieję, że kultury po takich nierozsądnych wypowiedziach, nie spotka ten sam los, co zabytków Paryża po wypowiedzi Castanera.
Całość przemówienia Krzysztofa Warlikowskiego można przeczytać tutaj.
Podczas pisania tego artykułu korzystałem z wywiadów z przytoczonymi filozofami, które ukazały się na łamach Le Figaro, oraz na prywatnej stronie Michela Onfraya.
Dodaj komentarz