Elisabeth Duda o swoim najnowszym filmie “Yuraq”
Elisabeth Duda ©_WOYTEK_KONARZEWSKI
Elisabeth Duda jest urodzoną we Francji, polsko-francuską aktorką filmową i teatralną, absolwentką PWSFiT w Łodzi. W swoim dorobku ma role o różnorodnym charakterze – wcieliła się między innymi w Marię Skłodowską-Curie. Polska publiczność pokochała ją za udział w programie “Europa da się lubić”. We wrześniu premierę będzie mieć kolejny film z jej udziałem – “Yuraq”, dla którego specjalnie nauczyła się języka hiszpańskiego. To mroczny obraz oparty na prawdziwych wydarzeniach – bezprecedensowych morderstwach w Peru w 2009 roku. Ofiary zostały poćwiartowane, a ich organy zostały sprzedany za pomocą dark webu. “Nie ukrywam, że się trochę bałam. Nie mówiłam swoim rodzicom, że film, który właśnie kręcę jest oparty na faktach. Gdy zaczynałam zagłębiać się w tę historię, byłam coraz bardziej zszokowana. Przerażający jest fakt, że to się naprawdę zdarzyło.” – mówi portalowi polskiFR Elisabath Duda.
Historia, na podstawie której powstał film „Yuraq” jest wprost niedorzeczna. Czytałam artykuł w „The Guardian”, ale to jeden z nielicznych europejskich tekstów dziennikarskich, traktujących o tej niewyobrażalnej zbrodni..
Pewne jest to, że 60 osób zostało zabitych. Byli to głównie osoby przypadkowe, turyści. Wszystko to miało miejsce w okolicach Limy, w 2009 roku. Ofiary zostały bestialsko zabite i poćwiartowane, a ich organy i tłuszcz zostały sprzedane za pomocą dark-web.
To wprost niewyobrażalne. Jak się czułaś czytając scenariusz?
Gdy zaczynałam zagłębiać się w tę historię, byłam coraz bardziej zszokowana. Przerażający jest fakt, że to się zdarzyło. Mój zawód ma to do siebie, że żeby dobrze zagrać, należy się zanurzyć w historię. Przygotowując się do roli weszłam na dark web. Można tam znaleźć wszystko. Jest to naprawdę przerażające. Żyjemy w czasach, w których pozornie możemy wszystko kontrolować. Teoretycznie, gdyby ktoś chciał nas teraz podsłuchać, jest to już zupełnie możliwe. Geostrategicznie wszyscy wiedzą, że jesteśmy tutaj razem, bardzo możliwe, że zaraz wyświetlą ci się reklamy wycieczek do Peru. Na takim poziomie jest teraz technologia. Tymczasem paradoksalnie, wchodząc na dark web, odcinasz się od tego. Istnieją niejako dwa światy – jeden legalny i kontrolowany, a drugi pełen wolności i bezprawia. To jest coś bardzo mrocznego i zarazem fascynującego jako fenomen.
Poruszałaś ten temat z innymi ludźmi, przygotowując się do roli?
Tak, rozmawiałam o tym z ludźmi w Limie. Powtarzali, że dark web jest gorszy od więzienia, bo nawet w zamknięciu panują jakieś zasady. Istnieje szacunek. W dark webie nie ma szacunku, nie ma człowieczeństwa. Wszystkie elementarne zasady są zniesione. To przerażające. Jeżeli piekło istnieje – to jest to dark web.
Co tam zobaczyłaś?
Wytrzymałam dokładnie jedenaście minut. Chciałam zobaczyć, czy da się tam kupić broń. Wyobraź sobie zlecenia spełnienia najbardziej potwornych życzeń – zabójstwa, pedofilia, zoofilia, organy. Tam wszystko jest dostępne w przeciągu trzech minut.
To jak wyprawa Dantego do piekła. Co jest niepewnego w historii, na której oparty jest film „Yuraq”?
Nie jest do końca pewne, czy zabójstwa były dokonywane z relacją na żywo na dark webie. Wiadomo, że były zamówienia na konkretne organy. Nie wiadomo jednak, czy faktycznie transmitowano rozczłonkowywanie ofiar. Pewne jest, że wytropiono tłuszcz z zabitych ludzi – L’Oréal i Dove miały używać go do produkcji swoich kosmetyków. To właśnie przez jedną buteleczkę ludzkiego tłuszczu, którego pochodzenie zostało zbadane, cały precedens wyszedł na jaw. Ciekawe jest to, że cała Ameryka Łacińska była poruszona tą sytuacją, a w Europie zaś zupełnie przeszło to bez echa.
Nie mieliście obaw, gdy kręciliście film w Peru – przecież to sprawa zupełnie świeża, okoliczni ludzie musieli zdawać sobie sprawę, jakiego tematu dotyka produkcja..
Nie ukrywam, że się trochę bałam. Nie mówiłam swoim rodzicom, że film, który właśnie kręcę jest oparty na faktach. Mieliśmy szczęście, że aktor grający główną rolę – Sebastian Stimman (a w filmie wcielający się w mojego syna) jest też synem byłego dyplomaty w Peru. Cały plan filmowy był więc solidnie ochraniany. Sebastian dorastał w Limie, zna doskonale te okolice. Był znakomitym przewodnikiem. Z czasem prasa zaczęła mówić o produkcji. Zastanawialiśmy się, czy nie będziemy mieć z tego tytułu jakichś nieprzyjemności. Jednak my cały czas byliśmy pod ochroną. Wszystko przebiegło spokojnie. Zresztą wówczas swoją kulminację miał kryzys w Wenezueli, narkotrafikanci swoją atencją obdarzyli więc inne rewiry. W Peru było wówczas naprawdę spokojnie.
Poznaliście ludzi, którzy mieli w jakiś sposób bezpośrednio coś do czynienia z tą straszliwą historią?
W pewnym momencie bohaterka, którą gram – Zofia idzie na komisariat policji, żeby zgłosić zaginięcie swojego syna. Nie zdawałam sobie sprawy na początku, że kręcimy zdjęcia na prawdziwym posterunku. Wydało mi się, że to scenografia. Myślałam sobie: ale świetnie to zrobili, patrząc na policjanta prowadzącego jakiegoś mężczyznę w kajdankach. Tymczasem szybko ekipa wyprowadziła mnie z błędu, mówiąc, że to prawdziwy przestępca i żeby jednak uważać. Sebastian odgrywający główną rolę, miał okazję porozmawiać z policjantami. Powiedzieli mu, że doskonale pamiętają tę sprawę. Wówczas ponoć wszystkie służby – włącznie z wojskiem i siłami specjalnymi były zmobilizowane, żeby dotrzeć do tego gangu.
Powiedz mi, skąd tytuł filmu?
„Yuraq” w języku keczua oznacza „biały”. Pośród ludności rdzennej Peru od zawsze wierzono, że duchy zmarłych pojawiają się w okolicach cmentarzy pod postacią białych twarzy. Do tej pory, przechodząc obok cmentarzy w Peru, mówi się, by nie zakłócać spokoju „yuraqów”, bo ci mogą się zemścić. Gangsterzy, którzy dokonywali tych morderstw malowali sobie twarze na biało, stąd krążące legendy o tym, że za porwaniami ludzi stały siły nadprzyrodzone. Mówiono o klątwie. Porwania zawsze się zdarzały, narkobiznes jest bardzo krwawy. Mówi się, że za każdy gram narkotyków jedna osoba płaci życiem. Osobiście wydaje mi się to bardzo prawdziwe. Jednak nigdy wcześniej nie było mowy o wydarzeniu takiej natury i to na taką skalę.
Podobno nauczyłaś się hiszpańskiego specjalnie dla tej roli?
Tak! Po pozytywnym przejściu castingu, reżyser Pierre Taisne zapytał się mnie, jak dobrze znam język. Odpowiedziałam mu, zgodnie z prawdą, że w ogóle nie znam hiszpańskiego. Był dość mocno zmieszany, ale powiedział mi, że damy radę. Zaczęłam intensywną pracę. Zorientowałam się, że sama nie dam rady, zwłaszcza, by opanować specyficzną peruwiańską melodię. Zatrudniłam nauczycielkę – Emilię Krull, moją przyjaciółkę, mieszkającą w Madrycie. Na początku uczyłyśmy się tekstu w klasycznym języku hiszpańskim, potem pracowałyśmy nad specyficzną wymową peruwiańską, lokalnymi „keczuizmami”. W międzyczasie oglądałam dużo produkcji południowoamerykańskich, by osłuchać się z akcentem, wyrobić sobie naturalne językowe reakcje. Reżyser filmu bardzo lubi improwizacje. Choć miałam doskonale wyuczony tekst scenariusza musiałam być gotowa na spontaniczne odpowiedzi. Specjalnie przyjechałam do Peru tydzień przed rozpoczęciem zdjęć – chodziłam po mieście, rozmawiałam z ludźmi. Pomogło mi się to oswoić i poczuć swobodniej z językiem. Koledzy z planu byli potem zdziwieni, że zupełni bezproblemowo udawało mi się dodać coś od siebie. Tak oto w trzy miesiące nauczyłam się szóstego języka.
W jakich językach mówisz?
Płynnie mówię po angielsku (z amerykańskim akcentem), niemiecku, włosku, no i oczywiście po polsku i francusku.
Zdjęcia do filmu zaczęłaś kręcić zaraz po Tygodniu Polsko-Francuskim w Aulnay-sous-Bois
Tak, wyjechałam dzień po zakończeniu Tygodnia. To był szalenie intensywny i wyczerpujący czas. Każdego wieczora w domu uczyłam się hiszpańskiego, spałam po dwie-trzy godziny. Po zdjęciach w Limie moi przyjaciele przyjechali do mnie do Peru i zostaliśmy dwa tygodnie, żeby świętować ze mną moje urodziny. Zwiedzaliśmy też okolicę. Ten czas był niezwykły.
W filmie wcielasz się w Zofię. Kim jest ta postać?
Jest to osoba, która dawno opuściła swój ojczysty kraj. Imię sugeruje, że jest to kobieta pochodzenia polskiego. Jej postać wzorowana jest na życiorysach bardzo wielu kobiet, które zostawiały swój kraj dla mężczyzny z Peru. Wizualnie wzorowaliśmy się na prawdziwej matce Sebastiana. Stąd bardzo prosta fryzura, nieskomplikowane ubrania, brak makijażu. Zofia urodziła syna, w pewnym momencie tragicznie umiera jej mąż. Syn bardzo to przeżywa, w swego rodzaju przypływie szaleństwa ucieka z domu, zostawiając matkę samą. W filmie widzimy powrót syna do domu. Podczas kręcenia filmu poznałam bardzo wiele takich kobiet, doświadczających kolejnych dramatów – utraty męża, syna… Grana przeze mnie postać jest o tyle mądra, że rozumie, że syn musiał uciec, by nie dołączyć do gangu. W Ameryce Południowej wiele kobiet potrafi poświęcić swoje życie, by zapewnić szczęście swojemu potomstwu, najczęściej polega to na tym, że pozwalają odejść swoim dzieciom, uciec z dala od domu. Dla naszej kultury wydaje się to wręcz dziwne, u nas panuje kult trzymania się razem. Tam, niejednokrotnie to jedyna opcja, by uchronić dziecko przed wstąpieniem na ścieżkę przestępczą.
Czy widziałaś już ostateczną wersję filmu?
Tak, czekamy na decyzję, kto będzie dystrybutorem – czy Gaumont, czy Netflix France. W procesie produkowania filmu przychodzi zmierzyć się z decyzją, jak go potem upowszechniać. Czy związać się z ogólnodostępną platformą, czy wybrać ścieżkę festiwalową. Ten film na pewno będzie pokazywany w Ameryce Południowej i w USA. Staram się także nawiązać kontakty, żeby film był dostępny w Polsce.
Jaki to jest film?
To film dość mroczny, nazwałabym go thrillerem, ale nie horrorem. Jest tu parę minut drażniących scen, ale ma w sobie wiele jakości. Netflix jest platformą lubiącą takie podwójne kategorie. 26 września film będzie mieć swoją premierę w Limie. Podoba mi się ten film przede wszystkim, że jest w nim bardzo wiele mastershotów. Aktorzy mają tu duże pole do popisu. Jest tu czas na ciszę i napięcie. To jest bardzo mocną stroną tego obrazu. W moim odczuciu to także naprawdę dobrze zagrany film.
Napotkaliście na jakieś problemy podczas produkcji?
Było trudno znaleźć dobrych makijażystów i scenografów. Tamtejsza kinematografia to jednak głównie seriale, gdzie producenci nie są aż tak wymagający. Reżyser zwolnił trzy osoby odpowiedzialne za charakteryzacje – proponowały rozwiązania zupełnie nienaturalne, teatralne. Zabawną anegdotą może być fakt, że na początku mieliśmy ten film kręcić z Chińczykami. Zażądali jednak, żeby film miał szczęśliwe zakończenie. Podobno w Chinach nie dopuszcza się do dystrybucji filmów ze smutnym końcem. Warunki post producenckie, które nam zaproponowano były dość niekorzystne. Więc do owej współpracy nie doszło.
Są jakieś pierwsze recenzje?
Była już projekcja filmu na Manhattanie. Pochwalono bardzo zdjęcia, grę aktorską. Cały czas czekamy na decyzję co do dystrybucji. Wtedy z pewnością dowiemy się więcej.
Jakie masz teraz plany?
Poznałam ciekawego dramaturga. Tłumaczę teraz jego sztukę. Są już osoby wstępnie zainteresowane jego adaptacją. Może udałoby się zrobić to na początku przyszłego roku. Sama też zaczęłam pisać. Po zrobieniu krótkiego metrażu z dzieciakami ze szkoły polskiej na Tydzień Polsko- Francuski uznałam, że dojrzałam do zajęcia się reżyserią. Chciałabym zrobić na początku słuchowisko, potem film krótkometrażowy i wreszcie długi metraż. Byłaby to adaptacja mojej książki dla dzieci „Juju i Lulu”. Chciałabym, by były tam momenty animacji. Daję sobie na to nie mniej, niż 6 lat do zrealizowania długiego metrażu.
Jestem też kuratorką wystawy fotografii Jean-Paul’a Lublinera w Polsce z okazji 130 lat Wieży Eiffla. Będziemy pokazywać 130 fotosów “Żelaznej Damy”. Wernisaż obędzie się w 6 września w Warszawie, potem ekspozycja pojedzie do Konstancina, Łodzi, Lublina i Gdańska.
Dodaj komentarz