Duchy w Hotelu Lambert / Les Fantômes de l’Hôtel Lambert
Wikimedia Commons
To był ponury, deszczowy dzień, przed wielu laty… Moja mama przyjeżdża z Warszawy do Paryża na kilka dni, stuka do bramy Hotelu Lambert. Każdy Polak mieszkający we Francji zna wagę tego miejsca gdzie skupiała się Wielka Emigracja po upadku powstania listopadowego, schronienie wielu Polaków przybyłych do stolicy Francji. Adam Czartoryski, osiedlony tutaj od niedawna, skazany na śmierć przez władze rosyjskie, usiłował schronić się za granicą, najpierw w Londynie, później w Paryżu. To tutaj, na krańcu wyspy Świętego Ludwika, niegdyś uważanej za miejsce wilgotne i niezdrowe, znalazł idealny zakątek aby przygarnąć jak miłosierny ojciec swoich ziomków w potrzebie.
Leje jak z cebra. Mama wciąż dobija się aby jej otworzono. Któż inny niż Polak nie ustawałby kołatać w tak okropną pogodę do bramy tej świątyni polskości na obcej ziemi? Mama nie ma parasola i trzęsie się z zimna. Lecz wyobraźnia ją rozgrzewa: podnosi głowę i szuka czegoś wzrokiem. Ale czego szuka? Bastion jest zamknięty przed intruzami. Myli się? Muzyka Chopina daje się słyszeć mimo deszczu. Książe wydaje bal w celach charytatywnych. Jego żona, Anna, włożyła na tę okazję najpiękniejsze klejnoty. Teściowa, z domu Sapieha, przyszła na piechotę, bo mieszka tuż obok. Sylwetki przemieszczają się w przepięknym ogrodzie zimowym i w galerii Herkulesa. Lokaje roznoszą napoje i ciastka wyrobu domowego według polskich przepisów. Malarz Kwiatkowski, jakoby przyszły Wyspiański, obserwuje zabawę i wyobraża sobie swoje przyszłe dzieło: Polonez Chopina w Hotelu Lambert. Widzi w nim postacie realne i mitologiczne, Warszawę zasnutą dymem pożarów.
Ubodzy emigranci są dziś honorowani jako bohaterzy narodowi w tłumie poetów, pisarzy, bankierów i polityków. Cała śmietanka paryska zgromadziła się tutaj. Wyspa Świętego Ludwika stała się modna.
Brama otwiera się i ukazuje się w niej lokaj w uniformie trzymajacy wielki czarny parasol. Mama nie wierzy własnym oczom. Jest chyba w bajce… Ale lokaj zdaje się jej nie zauważać, patrzy gdzieś dalej. Mama odwraca się i widzi wspaniałą limuzynę z której wysiada dystyngowany pan.
– Czego pani szuka? Nareszcie lokaj ją zauważa.
Mama stoi oniemiała.
– Proszę się trochę odsunąć, dać przejście panu Rothschildowi.
Ależ tak, przypomina sobie, że Hotel Lambert należy już do cudzoziemców.
Ta scena miała miejsce w latach 70ych. Powracamy tu dzisiaj z mamą i moim synem. Według polskiej prasy, emir Qataru zdewastował wszystkie godła patriotyczne. Tym razem nie domagamy się aby nam otworzono, bo brama otwiera się sama. Widzimy na dziedzińcu fasadę z godłem całkiem nietkniętym i usiłujemy skorzystać z okazji, zrobić zdjęcie. Młody mężczyzna odgaduje od razu, że jesteśmy Polakami, pozdrawia nas uśmiechem. Mój syn rozmawia z nim po angielsku. Nie, nie może nas wpuścić do środka, ale opowiada nam o przewlekłych i gigantycznych robotach potentata arabskiego. Oby tylko nie zrujnował wszystkiego do reszty, wzdycha mama. Hola, duch polski nie da się wypędzić stąd tak łatwo! Duchy polskie będą tu sprawować pieczę na zawsze…
LES FANTÔMES DE L’HÔTEL LAMBERT…
C’était un jour pluvieux, il y a des années… Ma mère vient de Pologne pour quelques jours à Paris, frappe aux portes de l’Hôtel Lambert. Tout Polonais qui habite en France connaît l’importance de ce grand lieu de l’Emigration polonaise qui, après la défaite de l’insurrection de 1830, a trouvé refuge dans la capitale française. Adam Czartoryski, installé ici depuis peu, lui-même condamné à mort par les Russes, a cherché à se sauver à l’étranger, d’abord à Londres, puis à Paris. Ici, sur cette pointe de l’île Saint-Louis autrefois considérée comme insalubre, il a trouvé un lieu idéal pour déployer son faste en tant que père miséricordieux qui abritait sous ses ailes des immigrés, ses compatriotes en nécessité.
Il pleut des cordes, ma mère ne cesse de frapper. Qui d’autre qu’un Polonais insisterait par ce temps de chien pour qu’on lui ouvre ce temple de la polonité sur une terre étrangère ? Or elle n’a pas de parapluie et tremble de froid. Son imagination la réchauffe : elle lève la tête et cherche quelque chose, mais quoi précisément ? La terrasse spacieuse est complètement déserte. Le bastion reste fermé devant tout intrus. Se trompe-t-elle ? Des notes de Chopin parviennent à travers le susurrement de la pluie. Le prince donne un bal à but caritatif. Sa femme, Anna, à mis ses plus beaux atours, sa belle-mère, de la maison Sapieha, est venue à pied de sa demeure quelques pas d’ici. On voit des silhouettes se déplacer dans le somptueux jardin d’hiver et dans la galerie d’Hercule. On distribue des rafraichissants, des laquais circulent avec des pâtisseries faites d’après des recettes polonaises. Le peintre Kwiatkowski, à l’instar d’un futur Wyspiański, observe le festin et conçoit dans son imagination sa future œuvre : La Polonaise de Chopin à l’Hôtel Lambert. Il y voit des personnages réels et mythologiques, une fumée qui couvre Varsovie incendiée.
Les pauvres exilés sont honorés comme des héros de la nation parmi une foule de poètes, d’écrivains, de banquiers, de politiciens. Toute la crème de la société est là. L’Ile Saint-Louis devient un lieu à la mode.
La porte s’ouvre et un domestique en uniforme chamarré apparaît avec un grand parapluie noir. Ma mère n’en croit pas ses yeux ! Elle s’imagine dans un conte de fée. Mais l’homme semble ne pas l’apercevoir comme si elle était transparente. Son regard se porte plus loin. Elle se retourne et remarque une limousine formidable d’où sort un monsieur distingué.
– Que cherchez-vous, madame ? Enfin, le laquais l’aperçoit
Ma mère reste pantoise.
– Ecartez-vous un peu, donner un passage à monsieur Rothschild.
Mais oui, elle se rend compte que l’Hôtel Lambert appartient dorénavant à un étranger.
La scène s’est déroulée dans les années 70. Nous y venons maintenant, elle, mon fils et moi. Selon la presse polonaise, l’émir du Qatar a détruit les emblèmes patriotiques. Cette fois-ci, nous nous ne tentons même pas de frapper car la porte s’ouvre d’elle seule tout de suite. Nous entrevoyons dans la cour l’emblème intact sur la façade et pressons le pas pour profiter de l’occasion, pour prendre une photo. Un jeune homme devine d’emblée que nous sommes des Polonais, nous sourit aimablement. Mon fils s’entretient avec lui en anglais. Non, il ne peut pas nous laisser passer à l’intérieur mais raconte les travaux interminables et gigantesques du potentat arabe. A moins qu’il ne dévaste tout… soupire ma mère. Bon, l’esprit polonais doit y persister ! Nous ne nous laisserons pas évincer facilement. Les fantômes polonais garderont le lieu à tout jamais…
Dodaj komentarz