Prof. Małgorzata Omilanowska: głośny rabunek dzieł sztuki zdarza się co kilka lat

fot. pixabay.com
Głośny rabunek dzieł sztuki zdarza się co kilka lat, a najczęściej celem złodziei są dzieła złotnictwa, wyroby jubilerskie, jak teraz w Luwrze – powiedziała PAP prof. Małgorzata Omilanowska, dyrektorka Zamku Królewskiego w Warszawie. Jak dodała, malarstwo i rzeźby znacznie trudniej jest sprzedać.
Zatrzymano pięciu nowych podejrzanych w sprawie kradzieży klejnotów koronnych z paryskiego Luwru – przekazała w czwartek prokuratorka Laure Beccuau w radiu RTL, dodając, że nadal nie znaleziono precjozów. Do kradzieży doszło 19 października w Galerii Apollina. Na miejscu zdarzenia i w pobliżu uciekający pozostawili m.in. kask, rękawiczki, jedną z żółtych kamizelek, których użyli, podszywając się pod robotników, a także krótkofalówkę i pojemnik z łatwopalną cieczą. Zgubili też jeden ze zrabowanych przedmiotów – koronę cesarzowej Eugenii, żony Napoleona III. W 2008 roku Luwr nabył ją za 6,72 mln euro.
Wartość zrabowanych ośmiu klejnotów ocenia się na 88 mln euro. Przestępcy porzucili na ulicy ciężarówkę z podnośnikiem, którym posłużyli się, by wejść do Galerii Apollina. Ustalono, że pojazd został skradziony w departamencie Dolina Oise, w małej miejscowości o nazwie – nomen omen – Louvres (francuska nazwa Luwru to Louvre).
– Tego typu kradzieże zdarzały się zawsze i nadal będą się zdarzać. Cechą dystynktywną wydarzenia w Paryżu było to, że to napaść niebywale zuchwała. Nie dostrzegłam w niej wielkiego profesjonalizmu, opartego na wyrafinowanym planie. Raczej zuchwałość, młodzieńczą brawurę i przekonanie, że jeśli wszystko zostanie przeprowadzone szybko, to się uda – powiedziała PAP prof. Małgorzata Omilanowska, dyrektorka Zamku Królewskiego w Warszawie, historyczka sztuki i była ministra kultury i dziedzictwa narodowego. – Żeby to się udało, rabusie musieli mieć naprawdę dużo szczęścia. Tym razem dopisało im, nie nam. Myślę, że właśnie tego typu napadów obawiają się wszystkie instytucje, także bankowe. Są nieprzewidywalne i trudno się przed nimi zabezpieczyć – oceniła.
– Mamy rozbudowane systemy bezpieczeństwa, oparte na dozorze bezpośrednim, alarmach, kamerach – zaawansowana technika – ale przede wszystkim ludzi. I pamiętajmy, że w muzeach – tak samo jak w bankach – zasada jest taka, że najważniejszy jest człowiek – zaznaczyła. – Nasi opiekunowie sal i strażnicy mają przede wszystkim za zadanie przeprowadzić ewakuację i zapewnić bezpieczeństwo ludziom. Jeśli na teren muzeum wdziera się grupa zamaskowanych bandytów, nikt nie jest w stanie przewidzieć, co zrobią. Nie można zakładać, że przyszli tylko kraść i nie użyją przemocy. A napad w Luwrze odbył się w chwili, gdy w Galerii Apollina przebywali zwiedzający. Na tej wiedzy opierała się ta akacja – że człowiek jest ważniejszy niż klejnoty – podkreśliła Omilanowska.
Przypomniała o rabunku, do jakiego doszło w 1990 r. we Lwowskiej Galerii Obrazów, jednym w największych muzeów we Lwowie. – Dymitr Szelest – mój znajomy, który przyjeżdżał do Polski na stypendia i pracował jako muzealnik – rzucił się w pogoń za przestępcami, by ratować obrazy, którymi się opiekował. I oni go zastrzelili. Umarł na schodach muzeum – powiedziała.
Głośny rabunek dzieł sztuki – jak dodała Omilanowska – zdarza się co kilka lat, a najczęściej celem złodziei są właśnie kosztowności, dzieła złotnictwa, wyroby jubilerskie. – Rzadziej malarstwa czy rzeźby, które są znacznie trudniejsze do sprzedania – zauważyła.
Eksperci spekulują co do losu zrabowanych z Luwru cennych obiektów. Wśród hipotez pojawia się także ta mówiąca o przetopieniu klejnotów. – Taki los spotkał najpewniej barokową monstrancję, którą skradziono w 1980 r. z kościoła w Świętej Lipce – przypomina dyrektorka Zamku Królewskiego. – Była przepiękna, wielka, ciężka, w kształcie lipy. Nigdy się nie odnalazła. Raczej nie ma wątpliwości, że złodziej przetopił ją na sztabki srebra – dodała.
Wspomniała także o jednym z najsłynniejszych napadów w PRL, gdy złodzieje wdarli się nocą do katedry gnieźnieńskiej w 1986 r. – Straciliśmy wówczas relikwiarz świętego Wojciecha. To była srebrna trumna z postacią świętego na wieku, podtrzymywana przez anioły. Nawet złapano odpowiedzialnych za ten rabunek, ale było już za późno – część srebra została już przetopiona, a pozostałe fragmenty uszkodzone. To nawet nie było złoto – zauważyła.
– W 2003 r. z Kunsthistorisches Museum w Wiedniu, gdzie trwał remont elewacji, skradziono złotą salierę, solniczkę autorstwa Celliniego. Złodziej wykorzystał rusztowania wokół budynku. Wspiął się po nich i dostał do sali. Nie zrobił tego po to, by cenny obiekt przetopić, tylko by odsprzedać go temu samemu muzeum – powiedziała. Nie powiódł się plan złodzieja – policja złapała go trzy lata później, a salierę odzyskano. Wróciła do wiedeńskiego muzeum.
– W 2019 r. miała miejsce kradzież w Dreźnie. Wdarto się do pomieszczeń, w których przechowywane są klejnoty Wettynów. Zrabowane wówczas kosztowności zostały odnalezione, a złodzieje złapani i skazani. Skradzione obiekty były nieco uszkodzone, ponieważ rabusie nie przechowywali ich w odpowiednich warunkach. Jest więc nadzieja, że także klejnoty skradzione z Luwru uda się odnaleźć i że nie będą zniszczone. Przy całej tej zuchwałości, jaka cechowała przeprowadzony przez nich napad, żyjemy przecież w świecie pełnym kamer i urządzeń namierzających. Śledczy mają znacznie większe możliwości, niż mieli 20 czy 30 lat temu – zauważyła.
Obrazy także stanowią przedmiot rabunków, choć – zwróciła uwagę Omilanowska – rzadziej, ponieważ „rynek dzieł sztuki jest scyfryzowany”. – Gdy jakiś obraz ginie, dostęp do wiedzy o nim jest tak powszechny, że nie za bardzo pozwala to na swobodne handlowanie nim czy udawanie, że to spadek po babci. 20 lat temu wystarczyło pojechać do innego kraju i sprzedać dzieło w antykwariacie. Z takim zamiarem ukradziono około 40 lat temu niewielki obraz Brueghela młodszego z Muzeum Narodowego w Gdańsku. Ostatnio powrócił na miejsce, ponieważ „wypłynął” na rynku antykwarycznym w Holandii. Przez cały ten czas figurował jako jedna z naszych strat – powiedziała.
Nawet wytrawni kolekcjonerzy narażeni są na to, że obiekt kupiony na aukcji lub wypatrzony w antykwariacie okaże się skradzionym przed laty dziełem sztuki. Taka sytuacja przytrafiła się polskiemu malarzowi, grafikowi i kolekcjonerowi Franciszkowi Starowieyskiemu. – Udzielał kiedyś wywiadu telewizyjnego. Ekipa przyjechała filmować go w domu – opowiada Omilanowska – Siedział w fotelu, a na ścianie za jego plecami wisiał zegar, jak się okazało, skradziony przed laty. Starowieyski kupił go w dobrej wierze od handlarza. Po szybkim dochodzeniu oczywiście oddał cenny obiekt.
źródło: PAP
czytaj też: >>> „Kradzież stulecia” może osłabić soft power Francji <<<
Dodaj komentarz