Wielkopostne zamyślenia “Jezus i ja” stacja XIII – Porażka
fot. Pixabay.com
Wykonało się. Męka Jezusa zakończyła się. Teraz nie pozostało już nic innego jak tylko zdjąć Ciało z krzyża i pochować. Nim spocznie ono w grobie, znajdzie się jeszcze na kolanach Maryi. Stacja XIII – Jezus zdjęty z krzyża.
Stacja XIII – Porażka
Budzę się z jakiegoś odrętwienia. Pogoda się uspokoiła. Nie czuję nawet najmniejszych podmuchów wiatru. Cisza i spokój, chociaż niebo jest zaciągnięte ciemnymi chmurami i jak gdyby zasmucone z powodu tego, co się stało – oto Pan ziemi i nieba jest martwy.
Rozglądam się naokoło. Widzę, że tłum, który tu był jeszcze niedawno, teraz gdzieś się ulotnił. Nie ma żołnierzy i oprawców. Jest tylko grupka osób, które bez trudu poznaję: kilka kobiet, a wśród nich Matka Boża. Są też mężczyźni: św. Jan Apostoł, Józef z Arymatei i Nikodem.
Z wielkim szacunkiem i pieczołowitością zdejmują Ciało Chrystusa – zbite, sponiewierane i skatowane do granic możliwość, ale już emanujące jakimś spokojem. Już prawie skończyli. Teraz przynoszą je do Maryi, która w otoczeniu kobiet siedzi na jakimś kamieniu. Kładą Jezusa na jej kolanach. Ona je przyjmuje z najwyższą miłością, tuli do serca i całuje. Z jej oczu nie płyną łzy, ale na zmęczonej twarzy widać przeogromną boleść, jednak ta pierwsza z kobiet jest pełna ufności. Pieta…
Wtem słyszę za sobą czyjeś kroki. Serce zaczyna mi bić trochę szybciej. Odwracam głowę i oto widzę kogoś. Jest ubrany w czarne szaty, a jego twarz spowija przezroczysta tkanina, spod której wyzierają dość strasznie wyglądające oczy i spiczasty nos. Podczas gdy od Maryi i jej towarzyszy bije spokój i ciepło, od tego tajemniczego jegomościa wionie chłód. Aż mrozi mi się krew w żyłach.
– Czy to twój głos i śmiech słyszałem wcześniej, gdy Jezus umierał na krzyżu? – odważyłem się zapytać, ale głos mi się rwał.
– Tak, mój – głos nieznajomego był jeszcze bardziej przeraźliwy niż jego postawa. Mimowolnie odsunąłem się nieco dalej, ale nogi odmawiały mi posłuszeństwa, a na całym ciele wystąpiła gęsia skórka.
Nieznajomy już nie czekał na kolejne pytania, ale mówił:
– Nie wstyd ci, nieudaczniku? Widzisz, co z nim zrobiłeś? Poszedł za ciebie na krzyż, a ty, skończony tchórzu, nawet nie kiwnąłeś palcem, żeby mu pomóc. A teraz jest już za późno. On nie żyje, ale nie myśl sobie, że ciebie nie spotka zasłużona kara. Byłeś, jesteś i będziesz do niczego! – te słowa przeszyły mnie na wylot. Chciałem coś powiedzieć, ale nie mogłem wypowiedzieć ani jednego słowa. Łzy napłynęły mi do oczu. Obcy nie przestawał:
– Teraz już nic ci nie pomoże. Twój pan nie żyje. Nic cię nie wyrwie z mojej ręki. Rozumiesz? Nic!
Chcę biec, ale padam, nogi mi się plączą. Tymczasem nieznajomy podchodzi coraz bliżej i bliżej. Jego oczy świecą się na czerwono. Podchodzi, wyciąga rękę, z której wyrasta coś w rodzaju szponów. Chcę krzyczeć, ale nie mogę. To chyba cud, ale przewracając się raz po raz uciekam z Golgoty. Nie wiem w jakim kierunku biegnę, ale uciekam. Nie śmiem się obrócić, ale słyszę za sobą coraz bardziej oddalający się śmiech, nienaturalny, diabelski, przeraźliwy.
Resztkami sił dobiegam do jakichś skał. Padam pod pierwszym lepszym drzewem i nie mam siły się poruszyć. To koniec.
Przegrałem.
Dodaj komentarz