Aleksander Edelman: dla mnie ojciec nie był bohaterem
Aleksander Edelman
Ojciec nie był w moich oczach bohaterem – on jest bohaterem dla Was. On był po prostu moim ojcem. Zawsze w domu opowiadał, że w getcie zginęli najlepsi. I dodawał: dwa tygodnie biegania po dachach, a potem taki krzyk. Faktem jest że był człowiekiem mądrym, odważnym i szlachetnym, choć w pewnym sensie można powiedzieć, że moja matka zrobiła więcej dobrego – mówi portalowi polskiFR Aleksander Edelman, syn ostatniego przywódcy powstania w getcie warszawskim, kardiologa, bohatera “Zdążyć przed Panem Bogiem” – Marka Edelmana.
Aleksander Edelman – kieruje laboratorium we Francuskim Instytucie Zdrowia i Medycyny (Inserm), jest współautorem przełomowych badań w leczeniu mukowiscydozy, reżyserem i scenarzystą filmowym.
Alicja Rekść: Jak to jest być synem Marka Edelmana i Aliny Margolis-Edelman?
Aleksander Edelman: To wszystko zależy, w jakim momencie życia. Jak jest się dzieckiem, sprawy te nie mają najmniejszego znaczenia. To byli rodzice, w zwyczajnym tego słowa znaczeniu – czasem byli bardziej zadowoleni ze swoich dzieci, czasem mniej. Jak miałem 18 lat, uważałem, że rodzice zniszczyli mi życie, zmuszając mnie do wyjazdu, zmienili moje plany, zostałem wykorzeniony z miejsca, poza którym nie wyobrażałem sobie życia. Z czasem musiałem udowodnić sobie, że i w obcym kraju muszę dać sobie radę. Osiągnąć coś poza wpływem moich rodziców.
Zająłem się nauką. Prowadziłem badania nad mukowiscydozą, nieuleczalną śmiertelną chorobą genetyczną płuc. Dzieci umierały w wieku 5-10 lat. Kiedy zaczynaliśmy badania nikomu z nas nie śniło się, że będzie nadzieja, za naszego życia, na lek, który mógłby zmienić los tych małych pacjentów. Byliśmy w grupie naukowców z Europy i Ameryki Północnej, których badania przyczyniły się do tego, że dziś jest pierwsze, jeszcze niedoskonałe, ale jest lekarstwo mające wpływ na stan zdrowia niektórych chorych, a ich średnia przeżycia – w wyniku postępu w leczeniu – wydłuża się do 40 lat. Co więcej, jest nadzieja że następne lekarstwa będą coraz lepsze. Natomiast większość ludzi patrzy na mnie, jako na syna Marka Edelmana, mniej na osobę, którą faktycznie jestem.
Rodzice bywali surowi?
Nie, raczej nie. Byli nade wszystko bardzo zajęci. Mieli mnóstwo obowiązków – oboje byli lekarzami i dla nich najważniejsi byli ich chorzy pacjenci, a nie ich własne zdrowe dzieci, które miały co jeść. To też były takie czasy.
Czy nagonka antysemicka w 1968 roku była wówczas jakimś zaskoczeniem?
Z początku osobiście nie odczuwałem tego bezpośrednio. Trochę wcześniej, chyba w 1967 roku, jeździliśmy z kolegą rowerami po parku 3 maja w Łodzi. Dostałem wtedy nowy rower, „kolarski” nazywał się Sport. Robiliśmy rundki i mierzyliśmy czas, raz on, raz ja. Za którymś razem, z boku, tam jest taki lasek, wyszła z tego lasku grupa około dziesięciu mężczyzn i stanęli na mojej drodze. Nie mogłem przejechać. Zatrzymali mnie, pobili i połamali rower. Bałem się że dostanę awanturę za zniszczony nowy rower. Gdy dotarłem do domu, rodzice uświadomili mi, że nie byli to zwyczajni chuligani, a ubecy. Ojciec wybiegł wówczas z domu, by ich ścigać, chciał ich odnaleźć. To było pierwsze wydarzenie w moim życiu, w którym dotarło do mnie, że ojciec zwraca na mnie uwagę. Chciał mnie bronić.
Jak to się stało, że wyemigrował Pan do Francji?
To było parę lat po 1968 r. Przed wyjazdem, w Polsce zdarzały się mniejsze i większe przykrości, te największe dotyczyły mojej mamy. No… ojca też. Jego wyrzucili dwa czy trzy razy z pracy, jej nie pozwalali normalnie pracować. Wyjechaliśmy z mamą, gdyż uważała, że w Polsce nie będę miał równego startu, zawsze w którymś momencie ktoś powie: to Żyd… i nie dostanę pracy, albo to Żyd… i wyrzucą mnie z pracy. Raz moja młodsza siostra wróciła do domu i powiedziała, że wolałaby mieć nazwisko kończące się na-ski”, aniżeli “Edelman”.
Co za kraj w którym 7 letnie dziecko wraca do domu i tak mówi. Sama tolerancja. Bo przecież dzieci powtarzały to co mówią rodzice. A Ci rodzice wszyscy wierzyli w Boga. Dużo później poznałem księdza, który był świadkiem strasznych zabójstw, ludobójstwa w Rwandzie. I on mi ciągle powtarza: Bóg jest dobry. Tylko człowiek nie umie wybrać dobra. Tak mi mówi. Ja nie odpowiadam.
Osobiście byłem przeciwny wyjazdowi, nie ze względu na walkę o zmiany w Polsce – takie pomysły nie przychodziły mi do głowy, ale z uwagi na to, że czułem się niezależny, nie chciałem, żeby ktoś mi mówił, co mam robić. Tu miałem przyjaciół. Tu było moje życie.
W 1968 r., wśród wielu rodzin przetaczały się prawdziwe boje o to czy zostać, czy wyjechać. U nas odbyło się to trochę później. W końcu mama zdecydowała wyjechać ze mną i siostrą, mój ojciec zaś został w Polsce. Wyjechałem w 1972 r. Oczywiście, że antysemityzm, który się rozpętał wówczas w Polsce miał wpływ na mamę, i w końcu na decyzję wyjazdu. 1968 r. był prawdziwym świństwem, mimo, że wówczas nikogo nie zabijano. Zresztą, nie byliśmy wychowani z siostrą w traumie wojennej, czy w nieustannym lęku. Wszystko odbywało się normalnie.
Był Pan młodym człowiekiem, musiało być Panu szalenie trudno…
Kiedy tu przyjechałem, nie znałem języka. Zapisałem się na uniwersytet na wydział fizyki. Mój francuski był kiepski. Nie powiem, że było łatwo i przyjemnie. Niczego nie wiedziałem, niewiele rozumiałem. Nie znałem kodów we Francji. Trochę jak ta dziewczyna z “Cold War” Pawlikowskiego. Przyjeżdża do Paryża, jest zdolna, ale nie rozumie kodów potrzebnych, żeby zrobić karierę. Nie wiem jak skończyłem studia. Może Bóg mi pomógł? Tylko że ja nie wierzę w Boga. Ale może? To był cud.
Kiedy dotarło do Pana, kim są Pana rodzice?
Kiedy byłem mały, nikt w Polsce, za wyjątkiem paru przyjaciół, nie wiedział, kim są. Pierwszy raz przeczytałem “Getto walczy”, kiedy miałem 13 lat, wtedy uświadomiłem sobie że ojciec walczył w getcie. Przedtem jeździłem z nim od czasu do czasu do Warszawy na rocznice powstania w getcie, ale jakoś nie docierało to do mnie. Pod koniec lat 70tych pojawił się w mediach. W 1978 r. Jean-Marie Cavada, znany francuski dziennikarz, dziś eurodeputowany, zaprosił ojca do programu w telewizji z okazji 45. rocznicy powstania w getcie warszawskim. Byliśmy wówczas z mamą od sześciu lat we Francji i to był pierwszy raz kiedy mogliśmy zobaczyć się z ojcem.
Audycja w telewizji była dla mnie pewnym zaskoczeniem, choć miało to miejsce chwilę po ukazaniu się fragmentów “Zdążyć przed Panem Bogiem” Hanny Krall na łamach miesięcznika “Odra”. Trzeba zaznaczyć, że ojciec nie był w moich oczach bohaterem – on jest bohaterem dla Was. On był po prostu moim ojcem. Nie był on nigdy w partii i był ostatnim komendantem powstania w getcie, dlatego zwrócił się do niego KOR [Komitet Obrony Robotników – przyp. red.], a potem się znaleźli dziennikarze, którzy nagłośnili jego postać, jako bohatera. A on zawsze w domu opowiadał, że w getcie zginęli najlepsi. I dodawał: dwa tygodnie biegania po dachach, a potem taki krzyk. Faktem jest że był człowiekiem mądrym, odważnym i szlachetnym, choć w pewnym sensie można powiedzieć, że moja matka zrobiła więcej dobrego.
Pana matka była bardzo zasłużoną lekarką dla Lekarzy Bez Granic i Lekarzy Świata…
Była pediatrą, zajmowała się początkowo cukrzycą u dzieci. Choć wyjechała z Polski, pozostała do końca życia bardzo z Polską związana. Mama miała duszę społecznika, była takim “doktorem Judymem”. Chyba w latach 80tych, sytuacja w Polsce była bardzo trudna, dla chorych brakowało leków. Moja mama organizowała pomoc dla Polski, zorganizowała fundacje “SOS”. Polegało to na tym, żeby ciężko chorzy, głownie dzieci mogli przyjeżdżać do Francji na leczenie. Ojciec powiedział kiedyś o ich związku, że gdziekolwiek by nie byli, zawsze patrzyli w tę samą stronę.
Czasem zdarzały się dramatyczne historie w Polsce – jakiś pacjent był umierający, polscy lekarze bywali bezradni, ojciec kontaktował się z matką. Proszę pamiętać, że wówczas nie było telefonów komórkowych. Niewiele osób zdaje sobie sprawę, jak wiele było przypadków, gdy nad losem jednego pacjenta w Łodzi debatowali paryscy specjaliści. Czasami, gdy operacja nie mogła być wykonana w Polsce, SOS zbierała pieniądze i udawało się takiego pacjenta przywieźć do Paryża.
Historia Pana ojca jest dość dobrze znana, natomiast postać Pana matki wydaje się fascynująca, choć niezbyt dostatecznie nagłośniona.
Zapewne to też dlatego, że była kobietą, tą obok Marka Edelmana. A jej działania są wręcz imponujące. Wraz z Lekarzami Świata jeździła ratować tych, którzy uciekali z komunistycznego Wietnamu, ukrywała dzieci bo żadne kraje nie chciały ich przyjmować. Jeździła do Czadu, gdy była tam wojna. Pojechała do Salwadoru w najgorszym momencie eskalacji konfliktu. To było przedziwne. My z siostrą nie mogliśmy uwierzyć, że ona tam faktycznie była.
Była aż tak niepozorna?
Mama była skromna. Dowiedziałem się kiedyś, że w Salwadorze, po jej wyjeździe, bardzo wielu dziewczynkom nadano imię Alina. Opowiadała kiedyś, że raz w Salwadorze żołnierze ostrzeliwali partyzantów, a tam byli też zwykli biedni ludzie, strzelano wszędzie, na środku drogi stała mała dziewczynka, której matkę zabili. Nikt nie chciał ryzykować i zabrać jej w bezpieczne miejsce, trzeba było wybiec na środek drogi, pod ostrzałem, złapać dziewczynkę i pobiec z nią z powrotem, uczyniła to matka. Była też w Afganistanie, w Bośni. Mama była w różnych miejscach na świecie. Była też w Rwandzie w czasie ludobójstwa. Opowiadała mi, że jak tylko przyjechała z Lekarzami Świata, rozpoczęła się Opération Turquoise. Żołnierze kazali im natychmiast opuścić kraj. Przed wyjazdem zdążyła z innymi ludźmi ukryć około dwustu Tutsi w jednym z kościołów. Jak tylko odjechali, kościół został otwarty i wszystkich zamordowano.
Skąd się u niej wzięła ta determinacja?
Jej ojciec i matka byli też lekarzami, ojciec pełnił funkcję ławnika w Łodzi. Został wybrany z ramienia Bundu do Rady Miejskiej. Kiedy Niemcy wkroczyli do Polski, natychmiast go wywieźli i rozstrzelali. Jego ciała nigdy nie odnaleziono. Babcia nigdy nie uwierzyła w jego śmierć, do końca swojego życia, wierzyła, że kiedyś wróci, więc pewnie mama wyniosła tę potrzebę pomagania dzieciom z domu. To była świecka rodzina, otwarta. Rodzice mamy pochodzili ze zasymilowanych rodzin, które od pokoleń nie były wierzące. Wiem, że dziadek nie znał jidysz, nauczył się go dopiero, gdy był dorosłym człowiekiem i miał przemawiać do ludzi w ramach działań Bundu.
Pana ojciec został pochowany w Warszawie, a matka w Paryżu. Ojciec nigdy nie chciał przeprowadzić się do Paryża?
Groby rodziców zaprojektowała moja żona – Zofia Lipecka. Zostały stworzone tak, by wzajemnie się dopełniały. Ich historia była skomplikowana, naznaczona wieloma dramatami. Ojciec nie wyobrażał sobie wyjazdu. Miał wówczas około pięćdziesięciu lat, nie znał, w przeciwieństwie do matki, języka francuskiego. W tamtych czasach polskie dyplomy nie były uznawane. Matka musiała zdawać egzaminy jeszcze raz. Nostryfikować dyplom! Czy pani może to sobie wyobrazić? W wieku pięćdziesięciu paru lat, po wielu latach praktyki lekarskiej, z pokorą nauczyła się wszystkiego po francusku i zdała egzaminy, jak inni studenci. Ja bym tak nie potrafił. Ojciec pewnie też nie.
Jak wyglądały jej kontakty z Polonią?
Mama działała mocno w opozycji. To lepiej pamiętają Ci, którzy z nią pracowali. Np. przyjechała tutaj wówczas Barbara Toruńczyk, która nosiła się z zamiarem założenia “Zeszytów Literackich”. Nikt nie chciał być skarbnikiem, a do tego trzeba było mieć francuskie konto bankowe. Mama zgodziła się na tę funkcję bez wahania. Przyjaźniła się z księdzem Eugeniuszem Platerem-Sybergiem, razem organizowali pomoc dla Polski. Z dr Ewą Rudnicką pracowali w SOS. Dom, dwa małe pokoje w Paryżu, zawsze był pełny ludzi z Polski. Ja uciekałem z tego domu.
Kim się Pan czuł w tym wszystkim?
Skupiałem się, by tu jakoś przetrwać. Rodzice działali w opozycji, ojciec w Polsce, matka we Francji. Siłą rzeczy, byłem gdzieś na obrzeżach tych działań, ale osobiście chciałem robić coś innego. Zająłem się nauką.
A skąd się wzięło u Pana zainteresowanie filmem?
Od zawsze. Gdy miałem kilkanaście lat, chciałem zdawać do szkoły filmowej z Łodzi. Rodzice jednak byli temu przeciwni. Powiedzieli mi twardo, że nie wiadomo, jak się życie może potoczyć, że muszę mieć zawód, który pozwoli mi przeżyć. Rodzice byli lekarzami i uważali, że jest to szalenie nudny i niewdzięczny zawód, mocno nalegali, żebym został inżynierem. Tu jednak udało mi się przeciwstawić, więc zacząłem studiować fizykę, a w końcu biofizykę.
Co wyniósł Pan z domu?
Wyniosłem tyle, żeby” nie dać się wepchnąć nikomu na beczkę” [nawiązanie do słynnych słów Marka Edelmana o niemieckich żołnierzach, którzy postawili na beczce Żyda i publicznie, szydząc z niego, obcinali mu brodę – przyp. red.], a także żeby nie bać się mówić tego, co się myśli. Wyniosłem też to, żeby przypominać ludziom, że trzeba walczyć o system społeczny który będzie dbał o słabego. O humanizm, którego narzędziem może być socjalizm. Ale ten otwarty, nie ten który znamy z Polski po 45 roku. To nie był zresztą socjalizm. To była dyktatura która używała słowa socjalizm. Nic dziwnego, nawet faszyści dodali do słowa narodowy słowo socjalizm. Bo jest to piękna idea: dbać o słabego. Jeśli połączy się wolność jednostki z instynktem społecznym wtedy powstaje system społeczny który broni słabego, który jest sprawiedliwy. Taki system, czy nazwie się go socjalizmem czy humanizmem politycznym, czy innym słowem chyba nigdy w historii nie został wprowadzony w życie.
Znakomitym przykładem, który był próbą wprowadzenia humanizmu w życie był Bund . Bund opiekował się żydowskimi masami robotniczymi, organizował szkolnictwo, darmowe obiady dla biedoty (tzw. “krople mleka”), bronił ludzi przed pogromami. Włodek Goldkorn, dziennikarz włoski pisząc tekst o Bundzie zatytułował go „Mama Bund”. Chyba też wyniosłem z domu, że trzeba ciągle pamiętać, że „najbardziej charakterystyczną cechą demokracji jest obrona mniejszości poprzez wolności demokratyczne” . Zresztą dziś trochę właśnie wartości humanizmu politycznego niesie unia Europejska. Mówi o tym Donald Tusk w rozmowie z Kurskim i Michnikiem w Gazecie Wyborczej. Ale nikt już nie pamięta, że to była utopia Bundu, i może w pewnym stopniu socjalistów francuskich z połowy XIXego wieku. A więc idee Bundu wchodzą w życie, choć teraz żyjemy w czasach w których znowu idee nacjonalizmu, populizmu i nie tolerancji stają się silne. Zło przypomina że istnieje.
Ostatnią rzeczą, jaką wyniosłem z domu jest to, by przypominać o tym jaki człowiek może być zły. Obecnie pracuję nad projektem filmu o ludobójstwie w Rwandzie w 1994 roku. Tam sąsiad zabijał sąsiada, matka zabijała dziecko. Należy o tym ciągle mówić. Być czujnym, gdy zło rodzi się między nami. Może wówczas człowiek się opamięta i stanie się wreszcie trochę lepszy. I wtedy człowiek się zastanawia co to jest dobro. Zresztą nie wiem jak je zdefiniować. Chyba łatwiej powiedzieć co to jest zło. Dla mnie dobro to np. pomóc drugiemu, kiedy jest w potrzebie. Uratować mu życie czy podać szklankę herbaty, kiedy sam już nie ma na to siły. Ale człowiek z natury nie jest dobry.
W naszej naturze leży chęć dominacji: okraść, oszukać, a jeżeli trzeba zgwałcić i zabić. To jest człowiekowi potrzebne żeby mieć władzę, kontrolę nad drugim. Najlepiej zabić sąsiadów. Od tego się zaczyna. Tak jak było w 1994 roku w Rwandzie kiedy Hutu mordowali Tutsi, albo w czasie drugiej wojny światowej w Jedwabnem (i nie tylko), kiedy Polacy mordowali Żydów. Albo, albo, albo – przykłady można by mnożyć. Zresztą być biernym w takich sytuacjach też nie jest chwałą. W czasie nocy kryształowej ludzie, zwyczajni ludzie, stali na ulicach i spokojnie patrzyli, jak zatrzymywano ich znajomych, nauczyciela ich dzieci, ich sąsiada… Po paru miesiącach Ci sami ludzie już nie byli bierni. Sami wyszukiwali Żydów i donosili. Niestety tak robili później Polacy pod okupacją niemiecką. Na szczęście byli też porządni ludzie.
W Rwandzie ci, którzy pomagali często płacili za to życiem, czy to byli Hutu, którzy ukrywali Tutsi, czy Europejczycy . W Polsce też. Przykłady zła można by mnożyć. Dziś, już prawie nikt nie pamięta, jak Turcy mordowali Ormian w 1915r. Na początku mojej kariery naukowej, pracowałem z Ormianką. Była małą dziewczynką, kiedy było ludobójstwo. To co opowiadała w głowie się nie mieści. Sąsiedzi sąsiadom zgotowali ten los . A więc nagonka antysemicka w 1968r była „pipi de chat” w porównaniu z tym o czym mówię. Ale kiedy tak się zaczyna nie wiadomo czym się kończy.
Przypisy wprowadzone przez Aleksandra Edelmana:
-żydowska partia socjalistyczna, która stawiała sobie za cel obronę biedoty żydowskiej w Polsce.
-Wiktor Alter, Człowiek w społeczeństwie, 1938r
– Gazeta Wyborcza 11 listopada 2018r
– Donald Tusk odwołuje się do Ortega y Gasset który pisał o liberalnej demokracji, – „o tym że fakt, iż ludzie wymyślili system, gdzie silny wykorzystuje swą siłę, by zaopiekować się słabszym, a nie go niszczyć – jest tak nadzwyczajny, że cieszmy się każdą chwilą.”Gazeta – Wyborcza 11 listopada 2018r
– 11 listopada 1938r, w Niemczech
– warto obejrzeć film Joanny Krauze „Ptaki śpiewają w Kigali”
– też warto obejrzeć film braci Tawiani Le Mas des Allouettes, 2007.
Piękny tekst. Dziękuję.
nie taki piekny, a mocno jednostronny. Pamietam dzialania p. Marka Edelmana po 1989 r w Lodzi, rozbijanie “S”, wspieranie UW i poparcie dla grupy kuroniowsko-michnikowskiej, walke z Kosciolem tez.
Znałem panią Alinę Edelman – piękna postać. Natomiast Aleksander wrzuca tu stereotypy, niegodne tej rodziny. “Polacy mordujący Żydów” i łaskawe: “byli też porządni ludzie”. To strasznie niesprawiedliwe. A jeśli już mowa o tych wyrzutkach, (karanych śmiercią przez Polskie Państwo Podziemnie), należałoby gwoli sprawiedliwości i prawdy powiedzieć o Żydach witających Armię Czerwoną i wydających Polaków w ręce NKWD. Oraz o organizacji Żagiew.
Ja też bardzo dziękuję.
Olek byl jednym z moich najblizszych kolegow w dziecinstwie. Widywalismy cala rodzine, oboje moi rodzice byli z nimi zaprzyjaznieni od czasow studenckich, moj ojciec byl na Akademii Medycznej razem z Markiem E., czesto z nim razem pracowal. Matka Ali wielokrotnie ratowala mnie w ciezkich chorobach, cudowny lekarz i wspaniala osoba. Ala dala mi mala role w swoim uczacym teatrzyku dla dzieci z cukrzyca co bylo wielkim przezyciem. Byli niezwykli. Bez cienia nadecia, blichtru, zaklamania, niczego nie udawali, im bylo trudniej, tym bardziej mowili wprost. Zbyt wiele przeszli i zrozumieli zeby cokolwiek ukrywac czy upiekszac. Nawet kiedy nasze drogi sie rozeszly, to tez bylo klarowne. Slysze te sama prawde w slowach Olka, Aleksandra, i jestem gleboko wdzieczna.
Edelman, wspaniały człowiek wielkiego formatu. Ideowy socjalista. Bundowiec. Szkoda, że idea Bundu – socjalizmu z ludzką twarzą – nie przetrwała, nie jest kultywowana jako coś cennego w polskiej kulturze. Gdyby zamiast bałamutnego kultu leśnych bandytów pod nazwą “żołnierze wyklęci”, otaczano czcią humanistyczne idee Bundu, świat byłby lepszy oi wszystkim wyszło by to na zdrowie (à propos wspomnianej akcji “kropla mleka”).
Panie Aleksandrze czuję ogromną bliskosc z panem. Natura lekarzy jest zawsze taka sama. Mój maż nie żyje juz od 20 lat a ja ciagle wspominam nasze ciezkie lata pracy z pacjentami w Wiejskim Ośrodku Zdrowia.Potem zabieganie i dyzury. dzieci zawsze nam to będą wypominały. Ale tak jest w tym zawodzie. Zupełnie przypadkowo odkryłam ten wywiad z panem.O Wielkim Ojcu wiele dobrego słyszałam. Czytałam.Ale Mama to …przerosło mnie i moje wyobrażenie o pracy i determinacji.Zyje Pan dzięki Jej madrosci i uporowi.Kiedy zostałam wdowa jeszcze w młodym wieku z córkami miałam propozycje pracy z Redemprois Missio ale bałam się o zycie i przetrwanie w Polsce moich dzieci. a były to czasy spokoju.I tak walczyła ze mną pediatria , powołanie do macierzyństwa i humantaryzm.Lata minęły prowadzę hospicjum dla Dorosłych i dla Dzieci spełnian się.Ale jak wynika z pana wywiadu ma Pan po rodzicach ten zyciowy cel.Robi Pan tyle dobrego. Także gratuluję pasji rezyserskiej. Plecam 2 ksiązki które powinien pan przeczytać.Karolina Przewrocka -Aderent – Polanim- z Polski do Izraela oraz Katarzyna Przybyszewska-Ortanowska tytul Gołda Tencer Jidysze Mame, może tam co zainteresuje. Podziły Narodów ,wyznań sa mi obce . Ja jestem lekarzem. Pozdrawiam zyczę sukcesów .
Postacie które w czasie wojny polsko-bolszewickiej wspierały bolszewików a później Stalina i NKWD. Niech żyją żołnierze wyklęci! Inka i major Łukaszka… Jak ktoś tu może pisać o socjalizmie z ludzką twarzą i obrażać żołnierzy wyklętych. To jest straszne.
Poznalem Alilene przez Lilke Sonik w latach 80 tych, czasami przchodzila do moich dzieci gdy byly chore, pzyjaznilismy sie i bylem tez jej przydatny w zakresie tzw zlotej raczki co to wszystko wyremontuje i naprawi, pamietam dobrze jej mieszkanie w podworku to chyba byla dzielnica XII w Paryzu, pamietam tez i wasze podparyskie, ktore odnawialem, pamietam Anie….Na poczatku lat 90 tych Alina poznala mine z Agnieszka Holland oraz jej matka i tu nasza znajomosc sie urywa…..A szkoda
Dziekuje Aleksandrowi Edelmanowi za wywiad o Rodzicach i troche o sobie
Początek wywiadu był ciekawy, a potem było coraz gorzej, gdyż p. Aleksander zaczął operować stereotypami typowymi dla lewackiego emigranta z Polski z lat siedemdziesiątych ub. wieku. Przechwalanie się swoją rzekomą wyjątkowością, humanizmem, wyjątkowością rodziców etc. Czytałem dziesiątki podobnych wywiadów i zaliczam je do klasy nudnych, stereotypowych gniotów dziennikarskich.
A jak żydzi pod zmienionymi nazwiskami np. Różański, Mietkowski i dziesiątki innych mordowali Polaków pracując w MBP, już po wojnie kiedy nic im nie groziło to Pan Edelman słyszał czy nie? Bo mogę pomóc!
A Pana ojciec nie tylko dla Pana nie był bohaterem, niech pan opowie dlaczego pański tatę nigdy po wojnie nie wybra się do Izraela? Chwała żołnierzom Wyklętym często mordowanym przez Żydów w polskich mundurach.
Mama, śp. Dr Alina podała mi lekarstwo, kiedy skoczyło mi ciśnienie w drodze na Jasną Górę. Zawsze będę czuła wdzięczność. Mam 71 lat wiem z grubsza, jaki świat mnie otacza. Ojca prześladował UB. Życie ma różne barwy.
@kleomenes
Tymi biedakami z PTSD, zagubionymi i zaszczutymi? Szkoda mi tej Polski, bo jej historię piszą teraz szczury. Wyklęci. Słowo które ma podkreślać mortyrologię postaci. A socjalizm nie jest złem wcielonym, tylko jednym z wielu systemów. Na pewno nie najgorszym.
Do Pana Edelmana i jego przypisów:
“Warto piszukać i obejrzeć film”…”POWROT DO JEDWABNEGO” Wojciecha Sumlińskiego i nie powielać kłamstw o tym kto mordował w czsie okupacji w Jedwabnem! Żyją świadkowie!
Proszę też nie udawać, że nie wie Pan jaki procent aparatczyków w UB po 45 r. było narodowości żydowskiej w Polsce i mordowało Polaków – tzw Niezłomnych.
Tylko kilka przykładów : Berman, Różański,
Światło…(oczywiście po zmianie nazwisk),
Brystygierowa “krwawa Luna” itd, itd….
Niech Pan nie bedzie ignorantem, w Pana wywiadzie jest pełno przekłamań i manipulacji.
A PRAWDA leży na drodze i wystarczy się schylić…
TYLKO TRZEBA CHCIEĆ.
Problem nienawiści rodzi się z byle czego. Kain zabił Abla za nic, za wznoszący się dym. Biblia to opisuje bardzo dobrze. Antysemityzm, antypolonizm, tych anty można wypisywać. A w czasie okupacji Żydzi też donosili na Żydów, Polacy na Polaków. W UB byli Żydzi i Polacy, jak mówionoŻydzi i Chamy, a za tym stało NKWD. Teraz też Rosjanie mordują Ukrainców. Ukraińcy mordowali Polaków. Wspomniany Tusk nienawidzi Kaczyńskich. Nie chciał lecieć z Lechem do Smoleńska. I tak do końca świata szatan ludzi zawodzi swoim podszeptem zabij, bo w Dekalogu jest Nie zabijaj.
Komentarze pod tym artykułem przynoszą więcej prawdy historycznej o tym, co naprawdę działo się w Polsce powojennej (i później) niż sam artykuł oparty na mieszance stereotypowej “wiedzy”, lewicowej perspektywie oraz pamięci zranionego dziecka Aleksandra.
czas zamilknąć.i podjąć próbę pojednania Nie wyobrażałam sobie że dożyję takiego czasu wzajemnej nienawiści .Do czego to prowadzi? Zyciorys Pani Aliny niech będzie przykładem.
Jestem zawiedziona wypowiedzia syna Pani Aliny . Szczegolnie jego druga polowa.
To właśnie przykład emigranckiego antypolonizmu.
Rok 1968 był doskonale przygotowaną akcją MOSAD-u mającą na celu ściągnięcie rozproszonych Żydów do Izraela.
Myli się Pan, system, gdzie silny wykorzystuje swą siłę, by zaopiekować się słabszym, a nie go niszczyć został wymyślony już dawno. Nazywamy go Chrześcijaństwem.
A Mama Bund był tylko dla ludności żydowskiej, więc w swej naturze nacjonalistyczny, a ubóstwa nie brakowało i wśród Polaków.
Żyd to żyd jak nie nakłamie to jest chory. Podla nacja
Kazdy ma prawo do wlasnego odczucia i czasem mozna spojrzec po latach inaczej sluchajac tych co przezyli ,bylo roznie ,terazdobrobyt i jeden czlowiek drugiemu zle zyczy,zamkniete drzwi i brak empatii i nie potrezba karabinu bo niektorzy zabijaa nienawiscia,slowe ,brakiem pomocy ,wsparcia czy podzielenia sie dobrem ikazdy ma prawo do wlasnej oceny z perspetywy wlasnej ,bylam na grobie pana Marka i symbolicznym grobie chyba pani Aliny ,Pokoj ich dusza b modlitwa zawsze trafia do Boga jakby nie byla i czynmy innym te dobro zawsze
Dziekuje Panu Aleksandrowi za piekne i szczere swiadectwo zycia a szczegolnie o przypomnieniu postaci Pana Matki i jej dokonan.
W roznych komentazach uderzajaca jest ilosc pogniewanych , rozzalonych i obrazonych Polakow. O co ?
Tak trudno uznac zaslugi i oddanie Polskich Zydow dla Polski i dla ludzi w ogole ? Zauwazylam ze wielu jeszcze Polakow nie zrozumialo że NIE TYLKO ONI byli ofiarami czy bohaterami podczas II ej wojny. Nie zrozumialo co oznaczala zaglada Zydow : wyniszczyc WSZYSTKICH, a nie jak w stosunku do innych nacji , wybrane grupy : partyzantow, opozycje polityczna, inteligencje itd.
Poza tym nie mylmy pojec : krytyczne spojrzenie na Polakow i polskie dzieje to nie sa postawy antypolskie !, To jest dazenie do prawdy. ktora wszystim dobrze robi. Mowienie o Jedwabnem czy roznych postawach antysemickich tylko chlube nam przynosi. Tak jak Francuzi i panstwo francuskie przyznalo uczciwie czym byl rezim Vichy. Tak jak zrobili to Niemcy – ci z zachodnich Niemiec i np kanclerz Willy Brandt w 1972 r, uznajac wine hitlerowskiego panstwa i , budujac system demokracji i dialogu godny podziwu. Nie mozemy byc zaklamani .
Wiadomo, ludzie sa rozni. Zydzi mogli byc zli lub dobrzy Inne nacje rowniez. Polacy rowniez. Dialogu w prawdzie nam potrzeba, bez posądzania .