#Niekościółkowo. Kara czy znak?
Dobrze wiemy, że francuskie śniadania rządzą się swoimi prawami. Filiżanka kawy, niewielki rogalik, kilkanaście minut niezobowiązującej, luźnej pogawędki i… każdy rozchodzi się we własnym kierunku, do swoich zajęć. To prawie jak rytuał, ceremonia. W naszych domach, kawiarniach i miejscach pracy schemat porannych spotkań długo pozostawał nienaruszony. Z jednym wyjątkiem. Z biegiem czasu, zamiast swobodnej rozmowy o tym i owym, zaczął dominować jeden temat: koronawirus. Z początku niezrozumiale brzmiące słowo po kilku tygodniach stało się kluczową frazą w telewizji, Internecie, radiu i gazetach. W konsekwencji wywróciło życie całego kraju i świata do góry nogam
Około miesiąc temu jeden parafianin właśnie przy śniadaniu zapytał naszego proboszcza: „Czy epidemia koronawirusa to kara za grzechy?”. Zapadła niezręczna cisza. Kapłan cierpliwie odpowiedział, jednak widocznie odpowiedź nie została przyjęta, ponieważ jakiś czas później ten sam człowiek przy innej okazji jeszcze raz poruszył tę kwestię.
Z podobnym pytaniem, w różnej formie na pewno ostatnio borykał się niejeden z nas. No bo przecież ludzie coraz mniej przejmują się Panem Bogiem, Zachód podobno gnije od ateizmu, kościoły nawet w katolickiej Polsce pustoszeją, a młodzież robi wszystko, żeby z Panem Bogiem nie mieć nic wspólnego. Sytuacja niemalże woła o pomstę do nieba! Wydaje mi się jednak, że takie spojrzenie na wiarę i sytuację na świecie jest mocno niepełne, wyrywkowe. Pan Bóg nie jest perfidny. Nie jest też złośliwy. Nie przypomina sąsiadki z bloku, która wali mopem w sufit, bo impreza studentów piętro wyżej przeciąga się grubo po godzinie 22. Ani policjanta, który z dziką satysfakcją wlepi ci mandat, bo przeszedłeś na drugą stronę ulicy 2 metry od przejścia dla pieszych. Nie! Znamy dobrze przypowieść o bogaczu i Łazarzu (Łk 16,19-31).
Widzimy, że do samej śmierci bogacz żył w błogiej rozpuście. Jadł, pił i popuszczał pasa, niczym polska szlachta w czasach saskich, w XVIII w. Interesował się tylko czubkiem własnego nosa, mając w głębokim poważaniu ubogiego, który leżał u wrót jego pałacu. Owszem, konsekwencje przychodzą, ale… dopiero po śmierci. Bogacz trafia do Otchłani, z której już definitywnie nie ma przejścia do nieba. Życie na ziemi było po to, żeby siać. Potem przyszedł czas zbierania tego, co wyrosło.
Wydaje mi się, że w przypadku pandemii wirusa ciężko mówić o umyślnej karze zesłanej przez Boga na świat. Lepszym sformułowaniem wydaje się być określenie, że wszyscy cierpimy z powodu zaniedbań i nadużyć człowieka. Na rażącą skalę. Zamiast trąbienia naokoło o karze niebieskiej, lepsza wydaje się być kategoria „znaku”, sytuacji, przez którą Pan Bóg chce do nas przemówić i zmobilizować wszystkich do nawrócenia.
Dodaj komentarz