Krzysztof Warlikowski w Teatrze Chaillot – recenzja
Sztuka Hanocha Levina „On s’en va” (Wyjeżdżamy), czyli …nasza mizerna egzystencja na walizkach.
O Krzysztofie Warlikowskim napisano już wiele w Polsce i na świecie. Urodzony w Szczecinie (1962r.) polski twórca teatralny, reżyseruje z sukcesami w kraju i za granicą. W 2000r. Warlikowski zadebiutował także, jako reżyser operowy, przygotowując w Teatrze Wielkim w Warszawie prapremierę opery Roxanny Panufnik The Music Programm. Dotychczas zrealizował kilkadziesiąt spektakli, w tym 11 inscenizacji znanych dramatów Szekspira. Innym niezwykle istotnym polem zainteresowań teatralnych Warlikowskiego jest dramat antyczny w tym jego głośne przedstawienia m.in. Elektry Sofoklesa i Bachantek Eurypidesa. Inscenizuje również liczne dramaty współczesne, m.in. Bernarda-Marie Koltèsa i Sarah Kane. Jest niezwykle ceniony we Francji, gdzie w 2009 r. wyreżyserował w Operze Paryskiej Bastylia m.in. Króla Rogera Karola Szymanowskiego. Od 1999 był związany z warszawskim Teatrem Rozmaitości, a w 2008 r. został dyrektorem artystycznym Nowego Teatru w Warszawie. O międzynarodowej niekwestionowanej renomie Krzysztofa Warlikowskiego świadczą liczne odznaczenia, a wśród nich: francuski Order Kawalera Kultury (2004) i ostatnio prestiżowy operowy Oskar International Opera Awards w kategorii najlepsza produkcja roku (2019).
W minionym tygodniu Warlikowski i Zespól Nowego Teatru zaprezentowali na znanej paryskiej scenie Teatru Chaillot sztukę współczesnego dramaturga izraelskiego Hanocha Levina „On s’en va” (Wyjeżdżamy). Wcześniej, już w 2005 r., wyreżyserował inny spektakl Hanocha Levina p.t. Krum (Teatr Rozmaitosci w Warszawie w koprodukcji ze Starym Teatrem w Krakowie), który został doskonale przyjęty przez większość krytyków i odniósł też sukces na prestiżowym festiwalu teatralnym w Awinionie. Od razu pragnę uprzedzić wszystkich „zaniepokojonych”, że paryska inscenizacja Warlikowskiego „On s’en va”…nie jest w żaden sposób sztuką o …antypolskim charakterze! Właściwie nie dotyczy ona Polski …poza jedyną kwestią starszej Heni, polskiej Żydówki, która lamentuje nad faktem, że w 1968r. opuściło Polskę „z biletem w jedną stronę”… i to nie z własnej woli ok. 20 tys. obywateli żydowskiego pochodzenia. Przypomnę niektórym, że nazwano tę emigrację, pomarcową, ponieważ uruchomiły ją tzw. wydarzenia marca 1968 r., w szczególności hałaśliwie chamska kampania ówczesnych komunistycznych partyjnych elit przeciwko tzw. syjonistom. Ów smętny exodus wielu naszych żydowskich współobywateli miał więc miejsce nie z woli Narodu…, a pod butem reżimu i siłą totalitarnego aparatu towarzysza Gomułki! Ból polskich Żydów, wygnanych przez komunistów, jest wiec tu zrozumiały. Ale szkoda, że często, jak jest to szczególnie we Francji, prowadzi jedynie do nieuleczalnego „antypolonizmu”. Potencjalnych oskarżycieli piszącego te słowa o …polski antysemityzm, ostudzam, gdyż ten, kto choć trochę mnie zna, skwituje to stuknięciem w czoło i uśmiechem politowania nad ludzką ignorancją.
Ale zupełnie nie tego dotyczy sztuka Levina: to obraz dramatycznie rozpaczliwego poszukiwania sensu życia we współczesnym Izraelu i zapewne na całym świecie …w dobie ustawicznego życia na walizkach! Hanoch Levin (1943-1999), izraelski dramaturg, pisarz, poeta i reżyser teatralny, pochodził z rodziny religijnych Żydów, którzy w 1935 roku wyemigrowali z Łodzi do Palestyny. Sztuki Levina budzą często duże kontrowersje zarówno ze względu na treść, jak i prowokacyjną, epatującą wulgaryzmami formę. Levin uznawany jest jednak w swoim kraju za jednego z najważniejszych współczesnych dramaturgów, nazywany jest “sumieniem narodu”, mimo iż już jego pierwsza sztuka Ja i Ty i Następna Wojna wystawiona w 1968 roku, wywołała znaczne kontrowersje ze względu na krytyczny stosunek do izraelskiego zwycięstwa w wojnie sześciodniowej. Nie inaczej jest w sztuce On s’en va, zaprezentowanej w Teatrze Chaillot. Warlikowski prowokuje, jak Levin, do bόlu od pierwszych chwil! Witamy w ultranowoczesnym Izraelu…no i na dzień dobry szok! Praktyczny jest ten naród żydowski, pełna równowaga: coś dla ducha i dla ciała, niemal z fabryczną kadencją wali w nas rytmicznie, jak tragifarsa, medytacja i …kopulacja. Seks i wulgarność we wszelkiej postaci odmierzam, średnio, co kwadrans, nawet przy okazji pogrzebu. Czyżby seks miał być jedynym i uniwersalnym lekarstwem na egzystencjalne leki i frustracje nas współczesnych? Sądząc po reakcji widzów, czasy epatowania seksem chyba minęły nawet w „libertyńskim” Paryżu. Chyba, że chodziło jedynie o wysublimowaną „rewię” naprawdę atrakcyjnych jeszcze ciał eksportowej czołówki naszych aktorów? Tu sukces był niewątpliwy i nie tylko moim zdaniem! Medytacja i … ot duet szok!
Ale znowu powtórzę: nie tego dotyczy sztuka Levina! Jej rytm to „życiowe” miotanie się bohaterów: starych „po przejściach” i młodych beztroskich „millenialsόw”. Jedyną cezurą mistyczną były tu ceremonie pogrzebowe jej bohaterów, których nekrologi na wielkim ekranie, wybiegające datami poza 2019 rok, każą nam się zastanowić nad tym memento mori! Ale już chwilę później … Warlikowski budzi nas oszałamiającym techno! Oto nasze czasy. Egzystencjalna karawana rusza dalej. Zdrady, kłamstwa i inne grzechy no i wciąż … walizki w ręku. Świat stoi otworem. Ustawiczna walka wszystkich przeciwko wszystkim i co tragiczne … bez głębszego sensu. Ulotność relacji międzyludzkich w oczach Levina – rodzina, przyjaciele, sąsiedzi – bije w widza bez litości. Jesteśmy sobie potrzebni tylko na chwile i najlepiej bez żadnych zobowiązań ni wartości! Jednak w tym pozornym scenicznym chaosie, gdzie patos jest połykany przez seks i wulgarność, Warlikowski skłania nas do podjęcia trudu drogi ku światłu. Zdaje się podpowiadać: zatrzymajmy się i rozejrzyjmy, dokąd tak naprawdę zmierzamy? I ma racje. Wszyscy neurotycznie boimy się o zdrowie, prace, o przyszłość Polski, Europy i Świata. Czy jest jakaś nadzieja? Niektórzy sięgają po walizki, aby uciec. Ale dokąd? Emigracja rzadko jest niestety „fajną przygodą”, jak przekonywał nieskutecznie pewien autorytet, znacznie częściej to dramatyczna konieczność. Dobrze, że Warlikowski ma odwagę prowokować boleśnie, ludzie opanujcie się i odłóżcie walizki. Ucieczka od życia nie jest żadnym wyjściem z mrocznego tunelu ku światłu! Zostań i żyj tu i teraz! Miej odwagę! Oby ten jego głos nie był tym wołającego na pustyni XXI wieku. Wiec miejmy nadzieję, że tak nie będzie.
Sztuka teatralna to praca zespołowa i nie mógłbym tu pominąć talentu i artyzmu choćby niektórych postaci Zespołu Nowego Teatru z Warszawy. Mieliśmy rzadką okazję podziwiać w Paryżu czołowych polskich aktorów. Wybaczcie, ale z konieczności jedynie nie wymienię wszystkich. I tak, Agata Buzek świetnie wcieliła się w panią lekkich obyczajów z biznesowymi ambicjami, Andrzej Chyra był wyluzowanym amantem „szanującym bezlitośnie uczucia wszystkich swoich kochanek”…aż do śmierci podczas seksu, panie Ewa Dałkowska, Jadwiga Jankowska-Cieślak w roli Babci i Dorota Pomykała z gracją uosabiały odchodzące pokolenie „młodych inaczej”, Maja Ostaszewska niemal bez retuszu była typową żydowską mamełe, wiecznie ciężarną, ale i sprośną matką-rodzicielką (w Jerozolimie widok ortodoksyjnej matki Żydówki z dwunastką dzieci nie jest wcale rzadkością!). Z kolei Jacek Poniedziałek i Marek Kalita zagrali zagubione młodsze generacje i na koniec, Maciej Stuhr, także przekonywał, jako młody i ambitny lekarz cynik, a ostatecznie beztroski homoseksualista. Nie w sposób pominąć tu postaci Magdaleny Cieleckiej, która zachwycała w roli Amerykanki, słodkiej idiotki, powracającej do żydowskich korzeni z projekcjami chronicznego vloga prowokując salwy śmiechu. Nowoczesna scenografia, na dużej scenie Teatru Chaillot, mobilny koncept z ekranami i charakterystycznym rzędem szklanych drzwi, była zasługą niezawodnej Małgorzaty Szczęśniak, wieloletniej współpracowniczki i muzy Warlikowskiego. Muzyka w opracowaniu Pawła Mykietyna, od Chopina do ogłuszającego techno, zadowoliła chyba wszystkich. Mnie szczególnie fragmentami jazzu. Jacek Poniedziałek jest autorem polskiego przekładu sztuki Hanocha Levina, granej w Paryżu z dobrym symultanicznym tłumaczeniem na angielski i francuski. Niestety, niektóre momenty spektaklu i meandry polszczyzny prowokowały do reakcji i śmiechu jedynie polskojęzyczną część publiczności. Ale oj tam, oj tam! Nie tylko mnie, co zaręczam, Zespól Nowego Teatru sprawił ogromną przyjemność jakże fizycznego doświadczenia teatru po polsku w Paryżu, za co wielkie dzięki!
Na koniec zamiast puenty słowo do Reżysera Warlikowskiego. Drogi Krzysztofie, pisze tak, bo przecież dla nas obu ta poufałość nie wymaga chyba wyjaśnień, nikt, nie wybiera sobie imienia. Ty swoje nosisz, jak mniemam, bardzo świadomie acz boleśnie. Mniej wtajemniczonym wyjaśniam, że greckie Christophoros, powstałe ze złączenia słów Χριστος – Chrystus i φορος – nosiciel w tłumaczeniu znaczy „niosący Chrystusa”. Nieś dalej, pomimo wielu przeciwieństw, swój ciężar artystyczny, piękny, ale i ciernisty. Twoja paryska inscenizacja sztuki Hanocha Levina zapewne jednych zachwyciła, innych przeraziła, bo przekaz jej prawd, chociaż dla mnie czasem zbyt wulgarny, jest dziś bardziej niż konieczny. Do jednego na pewno mnie przekonałeś, gdy spojrzeć na naszą kruchą współczesną egzystencję na wiecznych „walizkach” przez pryzmat Hanocha Levina, to, jak mόwił pewien klasyk : Życie to naprawdę sen wariata.
Dodaj komentarz