szukaj
Wyszukaj w serwisie


Jabłonowski – jedyny ciemnoskóry generał w polskiej historii

Mariusz Grabowski / 03.07.2025
Władysław Jabłonowski, fot. Wikimedia (domena publiczna)
Władysław Jabłonowski, fot. Wikimedia (domena publiczna)

Kolor skóry nie był przeszkodą, by Władysław Jabłonowski, zwany „Murzynkiem”, zrobił karierę w polskiej armii. Przeszedł szlak bojowy, który rozpoczął się podczas obrony Pragi, a kończył na walkach na San Domingo.


Ciemny odcień skóry gen. Jabłonowskiego, dość niezwykły w czasach kończącej się I Rzeczypospolitej, był owocem romansu jego matki, żony gen. Konstantego Aleksandra Jabłonowskiego – Marii Franciszki Dealire, angielskiej arystokratki – z czarnoskórym lokajem. Pochodzący z tego pozamałżeńskiego mezaliansu chłopczyk został przez sędziwego Jabłonowskiego usynowiony. Co ciekawe, ustosunkowany generał-adiutant buławy wielkiej koronnej nie doznał przy tym żadnego uszczerbku na reputacji. Przeciwnie, przysporzyło mu to nawet w pewnych kręgach dozy zrozumienia, a wręcz sympatii.

Znajomość z Bonapartem

Władysław Franciszek Jabłonowski przyszedł na świat 25 października 1769 r. w Gdańsku. Miał szczęśliwe dzieciństwo, a troskliwy ojciec – zgodnie z rodzinną tradycją – wysłał go do szkoły wojskowej. Nie byle jakiej, lecz jednej z najlepszych szkół w ówczesnej Europie, czyli francuskiej École de Brienne w Brienne-le-Château. Ukończył ja jako podporucznik w 1786 r.

W życiorysie Jabłonowskiego można odnaleźć informację, że jego szkolnym kolegą był sam Napoleon Bonaparte, wówczas dopiero pretendent do sławy. Ponoć byli tak wielkimi przyjaciółmi, że ślubowali sobie braterstwo do śmierci. Co ciekawe, innym jego kolegą z École de Brienne był też przyszły marszałek Francji Louis-Nicolas Davout, uważany za jednego z dwóch, obok André Massény, najwybitniejszych dowódców Cesarza Francuzów.

Młody Napoleon Bonaparte jako porucznik, fot. Wikimedia (domena publiczna)

Po odebraniu patentu Jabłonowski rozpoczął służbę w szeregach armii francuskiej – trafił do pułku kawalerzystów Royal-Allemand, złożonego w głównej mierze z niemieckojęzycznych poddanych króla Francji. Zadecydowało o tym miejsce urodzenia świeżo upieczonego oficera – Gdańsk. Służba w elitarnej jednostce skończyła się dla Jabłonowskiego w lipcu 1789 r., gdy wraz z towarzyszami ścierał się bohatersko ze zrewoltowanym tłumem w rejonie ogrodów Tuileries.

W roli konspiratora

W 1791 r. Jabłonowski porzucił rewolucyjną Francję i wrócił nad Wisłę, a już trzy lata później wziął udział w Powstaniu Kościuszkowskim. I szybko zapisał bogatą kartę bojową: bitwa pod Szczekocinami, gdzie otrzymał stopień podpułkownika i dowództwo nad kosynierami; Maciejowice; a wreszcie obrona Pragi. Dla wielu swych podkomendnych musiał być postacią dość egzotyczną, nie ma więc nic dziwnego w tym, że już wtedy zaczęto go nazywać „Murzynkiem”.

Po klęsce przyszedł dla Jabłonowskiego czas konspiracji. Brał udział w założeniu tzw. Centralizacji Lwowskiej, organizacji niepodległościowej obejmującej teren wszystkich trzech zaborów. Jako jej przedstawiciel wyjechał nawet z misją nawiązania kontaktu z rządami francuskim i tureckim. Jego misja w Konstantynopolu, choć pełna sensacyjnych zwrotów akcji, dyplomatycznych rozgrywek, a nawet erotycznych przygód, spełzła jednak na niczym.

Wiemy, że następnie trafił do Bukaresztu, gdzie dołączył do gen. Franciszka Ksawerego Dąbrowskiego, który starał się organizować wyprawę zbrojną z Wołoszczyzny na teren zaboru austriackiego i rosyjskiego. Ale jego nazwiska brak w składzie oddziału brygadiera Joachima Deniski, który w czerwcu 1797 r. na czele 200-osobowej formacji wtargnął na Bukowinę. Zresztą bezskutecznie – wyprawa skończyła się całkowitą katastrofą.

Mundur legionisty

Cóż może robić młody, uzdolniony oficer? Walczyć! Dlatego już rok później odnotowujemy Jabłonowskiego w roli szefa brygady kawalerii w wojsku Republiki Rzymskiej, pod dowództwem Jerzego Franciszka Grabowskiego. I jako żołnierz nowej armii wziął udział w wojnie francusko-neapolitańskiej, gdzie dzielnie dowodził swoimi kawalerzystami. Dodajmy, że w tej wojnie Francuzi, pod dowództwem gen. Jeana-Étienne’a Championneta, szybko zajęli Neapol w styczniu 1799 r., tworząc tzw. Republikę Partenopejską.

Po zwycięskiej bitwie nad Trebbią późną wiosną 1799 r. Jabłonowski zmienił przydział: przeniósł się do Legionów Polskich, a 20 maja 1800 r. otrzymał awans, tym razem na generała brygady. Co warto odnotować – największym przeciwnikiem jego awansu był Napoleon, dawny kolega. Tłumaczył to koniecznością „redukcji rodowitych generałów francuskich”, co przecież „Murzynka” nie mogło w żaden sposób dotyczyć.

Bitwa pod Trebbią, fot. Wikimedia (domena publiczna)

Tu dygresja literacka. Wojny włoskie to moment, gdy postać „Naszego Murzynka” odnotowuje polska literatura. Adam Mickiewicz umieścił go np. w I księdze „Pana Tadeusza”, pisząc:

„Jak Jabłonowski zabiegł, aż kędy pieprz rośnie,
Gdzie się cukier wytapia i gdzie w wiecznej wiośnie
Pachnące kwitną lasy; z legiją Dunaju
Tam wódz Murzyny gromi, a wzdycha do kraju”.

Co zrobić z Polakami?

Początki roku 1801 były katastrofalne dla Polaków w służbie Cesarza. Oto bowiem 9 lutego 1801 r. Francja i Austria podpisały w Lunéville traktat pokojowy. Oznaczało to praktycznie likwidację Legionów. Co prawda właśnie wtedy Władysław Jabłonowski został ich dowódcą (skutek sympatii Joachima Murata, szwagra Napoleona), ale cóż to za dowódca, który nie ma kim dowodzić.

Resztkę pozostających pod bronią Polaków postanowiono wysłać na San Domingo, gdzie trwała Rewolucja haitańska. Co prawda w 1794 r. we francuskich koloniach niewolnictwo zostało zniesione, ale problem powrócił. W 1801 r. Napoleon wysłał na Karaiby kontyngent gen. Charlesa Leclerca, a wraz z nim naszych rodaków z Legii naddunajskiej. W liczbie ok. pięciu tysięcy bagnetów. W połowie sierpnia Jabłonowski przybył do stolicy kolonii Cap-Français (dziś Cap-Haïtien).

January Suchodolski: Bitwa na San Domingo, fot. Wikimedia (domena publiczna)

Tu rządzi febra

Polacy trafili w sam środek krwawej wojny z tubylcami. Utrudniał ją dodatkowo fakt zdrady, czyli przejścia na stronę buntowników gen. Jeana-Jacquesa Dessalines’a, skądinąd także czarnoskórego. Oprócz wojny Polaków dziesiątkowała szalejąca na wyspie żółta febra oraz tropikalny klimat.

Jean-Jacques Dessalines, fot. Wikimedia (domena publiczna)

Gdy Dessalines w listopadzie 1803 r. pobił Europejczyków pod Vertières, w styczniu 1804 r. proklamował niepodległość Haiti, a dziewięć miesięcy później ogłosił się cesarzem Jakubem I, karaibska epopeja Polaków dobiegła końca. Z ponad pięciu tys. Polaków wysłanych na egzotyczną wojnę blisko 4 tys. zmarło, a reszta dostała się do niewoli. Tylko ok. 700 żołnierzy powróciło do Europy.

A co się działo z Jabłonowskim? Jako dowódca wziął jeszcze udział w bitwie pod Bourg aux Matheux, ale nie zdobył dodatkowych laurów. Zmarł 29 września 1802 r. na żółtą febrę w Jérémie, w zachodniej części Haiti, mając zaledwie 33 lata. Tam też został pochowany. Świadkowie mówią, że niemal natychmiast, ponieważ „własność klimatu tak straszną była, że w dwie godziny po zgonie rozlało się ciało jak smoła czarna, tylko kości zostały”.

Zostały po nim zapiski w księgach historycznych i w literaturze. Pisał o nim wspomniany już Mickiewicz, ale jedną ze swoich powieści tzw. napoleońskich poświęcił mu także Wacław Gąsiorowski. „Czarny generał”, wydany po raz pierwszy w 1904 r., opowiada historię chłopaka z nieprawego łoża, który „choć skórę miał czarną, to serce jego było białe” – polskie i szlachetne.

 

czytaj też: >>> Francuz do cara w Pałacu Sprawiedliwości: Niech żyje Polska! <<<

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Avatar użytkownika, wgrany podczas tworzenia komentarza.


2025-07-02 23:15:11
Skip to content