Paweł Storożyński: między Polską i Francją, koszykówką i muzyką


fot. pixabay.com
„Usłyszę dwa najpiękniejsze hymny” – tak o meczu Polski z Francją mówi Paweł Storożyński. Wyróżniający się koszykarz „Trójkolorowych” w gronie kadetów, któremu nie dane było zagrać o punkty w seniorskim zespole biało-czerwonych opowiedział PAP o swojej sportowej i muzycznej pasji.
Do meczu koszykarzy Polski i Francji dojdzie na czwartym kolejnym Eurobaskecie. Tym razem obie reprezentacje spotkają się 2 września w katowickim Spodku w meczu przedostatniej, 4. kolejki grupy D. Z obydwoma krajami Storożyński jest mocno związany.
„Mogę powiedzieć, że bez względu na wynik i tak… będę wygrany. Dla mnie to ogromna radość, że dojdzie do takiego meczu, a najwspanialsze w nim będzie to, że usłyszę dwa najpiękniejsze hymny. Ileż to już meczów stoczyli koszykarze obu krajów. Teraz w dodatku to spotkanie odbędzie się w Polsce. Na pewno wywoła wśród oglądających dużo emocji” – zaznaczył.
Francja to dziś koszykarska potęga, m.in. srebrny medalista ubiegłorocznych igrzysk w Paryżu i Eurobasketu 2022 w Berlinie. Gdy Storożyński junior na przełomie lat 80. i 90. zaczynał swoją przygodę z tą dyscypliną, basket nad Sekwaną startował do wielkich sukcesów.
„Lata, kiedy już byłem na świecie i myślałem o karierze koszykarza, też były całkiem niezłe, bo w 1984 francuska reprezentacja zakwalifikowała się na igrzyska w Los Angeles, chociaż faktycznie drużyna nie była jeszcze tak mocna jak teraz. Widać było jednak, że francuski basket rośnie, szczególnie w latach 90. Jednym z impulsów był triumf zespołu Limoges w Eurolidze w 1993 roku w pamiętnym, defensywnym finale przeciwko Benettonowi Treviso (59:55). System szkolenia koszykarzy był bardzo efektywny. Doszli do tego poziomu, że wychowali zawodników, którzy później grali bardzo dobrze w kadrze. Teraz mają sukcesy” – zauważył.
Urodzony w Łodzi w 1979 roku Storożyński – syn Bożeny Marciniak, czołowej koszykarki ekstraklasy i drużyny narodowej, trzykrotnej mistrzyni Polski z ŁKS oraz Tomasza Storożyńskiego, zawodnika Legii Warszawa i ŁKS z doświadczeniem w kadrze – dorastał w środowisku byłych reprezentantek i reprezentantów Polski kończących karierę we Francji. Jego rodzice wyjechali tam na początku lat 80.
„Przyjaciółką domu była Aniela Kaczmarow, z domu Majde. Z jej synem Nicolasem występowaliśmy przeciwko sobie w drużynach juniorskich. Wcześniej grali we Francji także Janusz Wichowski czy mieszkający w Auxerre, jak my, Jerzy Piskun – legendy polskiej koszykówki. Miałem to szczęście, że ich poznałem. Także Piotra Ciaka, którego córka Helena, bardzo dobra zawodniczka, grała w kadrze +Trójkolorowych+ czy superstrzelczynię Danutę Fromm, nazywaną tu +Daną+. Rodzice mieli z wszystkimi bliski i bardzo serdeczny kontakt” – przypomniał.
Na pierwsze treningi koszykówki trafił do klubu w Auxerre, a w 1992 roku przeniósł się do JDA Dijon. Z tym zespołem zdobył sześć tytułów mistrza Francji w kategoriach juniorskich.
„Trenerem w mojej grupie był Andrzej Curyl. Wyróżniałem się w mistrzostwach Francji, zdobywałem nawet po 47 punktów w meczu. Dzięki temu otrzymałem powołanie do reprezentacji kadetów” – wspomniał.
W mistrzostwach Europy do lat 16 w Portugalii w 1995 roku francuska reprezentacja zajęła szóste miejsce. Storożyński był najlepszym graczem drużyny i ze średnią 11,9 został najlepiej zbierającym turnieju.
Drogi koszykarskiej kariery poprowadziły go w pewnym momencie do Stanów Zjednoczonych. Tam na uczelni Texas Tech miał okazję trenować i grać w drużynie legendarnego Bobby’ego Knighta.
„Myślę, że mógłbym napisać o nim książkę. Mówiąc w paru słowach – wszystkie legendy, które o nim krążą, to… prawda. Niedawno zmarły Knight był niesamowitą osobowością, znakomitym trenerem. Miał imponującą wiedzę i pamięć dotyczącą koszykówki. W 1984 roku na igrzyskach w Los Angeles poprowadził do złotego medalu olimpijski team USA z Michaelem Jordanem, Patrickiem Ewingiem, Chrisem Mullinem, ale gdy opowiadał o tym wydarzeniu potrafił wymienić nazwiska reprezentantów Francji z tamtego turnieju: Richarda Dacoury’ego, Herve Dubuissona i innych. Wszystkich pamiętał. Cieszył się niesamowitą charyzmą, ale też był bardzo wymagający, ostry. Nauczyłem się przy nim wielu rzeczy potrzebnych w życiu” – podkreślił.
Jak opowiadał, słynny szkoleniowiec potrafił wpaść w szał.
„Po meczu z Chicago, przegranym przez nas u siebie, już w drodze do szatni trzaskał drzwiami, uderzał rękoma o ściany. Myśleliśmy wtedy: +O kurczę, na pewno będzie ciężko+. Usiedliśmy na ławkach w szatni, był tam taki duży pojemnik z wodą do picia. Wyrwał go z całego urządzenia, rzucił z całą siłą tak, że zawartość rozpryskała się po ścianach. Podchodził do każdego blisko i wydzierał się patrząc prosto w oczy. Zdarzało się, że po przegranych spotkaniach rzucał w szatni kawałkami zamówionej pizzy, mówiąc, że po takich meczach nie mamy prawa być głodni. Był fanatykiem pracy. Zdarzało się, że z wyjazdowych meczów wracaliśmy na miejsce o 3 rano i od razu mieliśmy trening czy zajęcia z wideo” – wspominał.
Po powrocie do Europy Storożyński grał m.in. we włoskim Air Avellino. Był drugim Polakiem, po Piotrze Karolaku, który trafił do Lega A. W trakcie kariery występował w różnych miastach i halach, ale największe wrażenie wywarły na nim areny w USA.
„Madison Square Garden w Nowym Jorku to obiekt legendarny – miejsce, gdzie odbyło się i odbywa tyle pamiętnych imprez, meczów, ale i koncertów. Grali tam moi idole boiskowi i muzyczni, jak Rolling Stones. Z drużyną wystąpiłem tam w National Invitation Tournament. W kwalifikacjach graliśmy przeciwko ekipie Chrisa Boscha. Inni znani koszykarze, których spotkałem na boisku, to T.J. Ford, Tony Allen czy Drew Gooden. Ten ostatni zrobił na mnie największe wrażenie. Wielkim przeżyciem był dla mnie mecz w Chicago. Graliśmy w hali United Center, gdzie występował mistrzowski zespół Bulls. Przypomniały mi się noce przed telewizorem w Dijon, gdy oglądałem z ojcem ich finałowe mecze ligi NBA, z Jordanem w głównej roli” – przyznał.
Storożyński ma za sobą także trwającą dwa lata przygodę z reprezentacją Polski seniorów. W okresie, gdy prowadził ją Andrzej Kowalczyk, rozegrał sześć meczów, ale tylko towarzyskich. Francuska federacja, dla której grał jako junior, nie wyraziła bowiem zgody na jego występy, już jako dorosłego koszykarza, w biało-czerwonych barwach.
„Obawiali się, że ich były reprezentacyjny junior może im zrobić krzywdę w meczach o punkty, a właśnie obie reprezentacje spotkały się w eliminacjach seniorskiego ME 2005. Pamiętam, że było to dla mnie smutne przeżycie. Bardzo chciałem być z polską drużyną. Cóż, nie udało się” – nie krył żalu.
Jak dodał, wiąże się z tym ciekawa historia.
„Już później, gdy starałem się we Francji o dyplom trenerski, jeden z moich wykładowców zagadnął mnie: +wiesz, że przez ciebie zamknęli mnie w Polsce w hali sportowej?+. W tamtych latach nie było jeszcze praktyki zdobywania materiałów ze spotkań rywali np. z internetu. Trzeba było zabrać kamerę, pojechać na mecz i go sfilmować. Właśnie ten francuski trener przyjechał do Wrocławia, by zarejestrować mecz Polaków, a gospodarze hali zamknęli go w pokoju czy piwnicy, by mu to uniemożliwić. Powiedziano mu, że dopóki Storożyński nie dostanie pozwolenia na grę w polskiej reprezentacji, on nie sfilmuje spotkania. Śmieję się teraz z tego, ale prawda jest też taka, że Aaron Cel być może zagrał w polskiej kadrze dzięki… mnie. On też przecież grał we Francji w kadrach młodzieżowych. Jemu dali pozwolenie na reprezentowanie Polski, bo pojawiło się więcej zawodników w podobnej sytuacji. Działacze, pamiętając o moim przypadku, jemu nie postawili już szlabanu” – powiedział.
Storożyńskiemu nie udało się zagrać o punkty w seniorskiej reprezentacji Polski, ale z nawiązką nadrobiła to jego życiowa partnerka Ewelina Kobryn, uczestniczka pięciu turniejów finałowym mistrzostw Europy, czterokrotna złota medalistka rozgrywek ekstraklasy i jedyna polska koszykarka, która zdobyła mistrzostwo amerykańskiej ligi WNBA.
„Chciałbym, żeby ktoś doświadczył tego samego, bo to niesamowite, co ona zrobiła – zwycięstwo w WNBA jest wyjątkowe. Pierwszy raz spotkaliśmy się w stolicy… Francji. Ona grała w UMMC Jekaterynburg i jej zespół przyjechał akurat na mecz do Montpellier. Po spotkaniu szybko wsiadła w samolot do Paryża. Wcześniej mieliśmy kontakt tylko poprzez internet. Mamy dwójkę chłopców – Aleks ma sześć lat, a Wiktor – cztery. Marzyłoby się nam, żeby kontynuowali rodzinną tradycję w tej dyscyplinie, ale wszystko jest w ich rękach” – zaznaczył.
Drugą, obok koszykówki, pasją popularnego „Storo” jest muzyka. Na scenie odniósł wraz z zespołem sukces m.in. w telewizyjnym programie Must Be the Music. Jego rockowe produkcje pozytywnie recenzowała Kora Jackowska. Na festiwalu w Opolu wystąpił wraz z Marylą Rodowicz.
„Pasję do muzyki miałem od samego początku. Ojciec był i jest ciągle mega fanem rocka i to on mi ją zaszczepił. Zabierał mnie na koncerty, m.in. Stonesów. Od tego się zaczęło. Gdy grałem w koszykówkę, nie miałem zbyt wiele czasu na muzykę. Chociaż jak tylko była możliwość, to i w trakcie sportowej kariery dawałem koncerty. Gdy skończyłem boiskowe występy, dobrze się stało, że mocniej wskoczyła w moje życie ta druga pasja. Sportowiec potrzebuje adrenaliny, wyzwania. Chce cały czas iść do przodu. Teraz nie jestem już sportowcem, nie wychodzę na boisko, ale podobne przeżycia mam na scenie. Na parkiecie chcesz wygrać mecz, na scenie chcesz wygrać… publiczność, przekonać ją do siebie. Uważam, że to przedłuża moją młodość. Mam swoje lata, ale ich nie czuję. Chcę też pokazać ludziom, że po karierze sportowej można robić coś innego” – podkreślił.
czytaj też: >>> Trójkolorowe zapiski #12 | Aaron Cel – reprezentant Polski w koszykówce znad Sekwany <<<
Dodaj komentarz