Niezwykła historia obrazu znajdującego się naprzeciwko Mona Lisy
Paolo Veronese, Gody w Kanie Galilejskiej, 1563, Luwr / Wikimedia Commons
“Nikt nie spodziewał się hiszpańskiej inkwizycji” – jak kpili sobie komicy z Monty Pythona. Tym bardziej włoskiej inkwizycji, która mocno zamieszała w sprawie twórczości Paolo Veronese, autora okazałego płótna, obecnie zawieszonego naprzeciwko słynnej Mona Lisy w Luwrze.
Paryski Luwr słynie przede wszystkim z Giocondy. Portret Mona Lisy Gherardini, żony florenckiego patrycjusza Francesco di Bartolomeo di Zanobi del Giocondo powstał pomiędzy 1503 a 1506 rokiem. Jego autorem był geniusz renesansu – Leonardo da Vinci (1452-1519)- malarz, architekt, rzeźbiarz, teoretyk sztuki, uczony. Obraz wyobrażający kobietę o szczególnym, “wodzącym” za widzem spojrzeniem i nieodgadnionym uśmiechu miał dla mistrza znaczenie szczególne. Do tego stopnia, że, gdy przybył do Francji na zaproszenie króla Franciszka I, zabrał ów obraz ze sobą. Niewykluczone jest, że go ustawicznie poprawiał – da Vinci twierdził bowiem, że obraz jest zagadką, gdy zaczynał rozumieć, jak oddać dany temat w najlepszej formie, nie kończył dzieła. Jedynie te, które nadal stanowiły dla niego wyzwanie, poprawiał i doskonalił do najmniejszego detalu.
Choć historia Giocondy i jej wibrujący wizerunek nadal będzie fascynować i prowokować do kolejnych głośnych teorii spiskowych, dzieje zawieszonego naprzeciwko obrazu autorstwa tworzącego w Wenecji Paolo Veronese (1528-1588) są wyjątkowo interesujące.
Gody w Kanie Galilejskiej (1563) to olbrzymie płótno, mierzące sobie 666 cm wysokości na 990 cm szerokości. Wyobrażona na nim została scena biesiadna – w wielkim przepychu, w zamieszaniu, z dużą ilością bohaterów. Obraz, zdobiący pierwotnie ścianę klasztoru San Giorgio Maggiore w Wenecji, przedstawia scenę biblijną, przeobrażoną we współczesną scenę dworską – tłumną, ruchliwą, pełną zbytków i rodzajowych detali. Świecka chwała była pewnym znakiem rozpoznawczym prac Veronese. Przy okazji wizyty w Luwrze, warto zwrócić uwagę na detale, elementy rodzajowe, uzmysławiające bogactwo i splendor uczty.
Inkwizycja czuwa
To właśnie zbyt niepohamowany apetyt w tej mierze stał się w za kilka lat przyczyną dość dużego skandalu, w którym to artysta musiał wytłumaczyć się z “niemoralnych” elementów, zaburzających mimetyczny charakter innego monumentalnego obrazu, także ukazującego spektakularną biesiadę – tym razem Ostatnią Wieczerzę.
Środek ciężkości przypadający na ziemskie splendory zaprowadził, tworzącego w Wenecji artystę na przesłuchanie Inkwizycji. Płótno, mające pierwotnie wyobrażać Ostatnią Wieczerzę uznano za niemoralne. Wówczas natłok, wspomnianych wcześniej rodzajowych detali – pojawiających się psów, małpek, czy karłów, a także fakt, iż artysta namalował tam… Niemców (kojarzonych niechybnie z reformacją i Lutrem) – został uznany za zbyt niebezpieczny i zagrażający wypracowanym założeniom kontrreformacji.
W 1573 roku artysta stanął przed inkwizycyjnym sądem, gdzie zmuszony był się tłumaczyć, dlaczego Ostatnia Wieczerza stała się nade wszystko ucztą dla oka. Znużony artysta nieszczególnie przejął się zarzutami. W zachowanym protokole z przesłuchania, możemy prześledzić, jak rezolutnie zwodzi inkwizytorów, powołując się na prace poprzedników, w tym choćby Michała Anioła. W efekcie sąd nakazał mu przemalować dzieło, czego Veronese oczywiście nie uczynił. Zdecydował się zwyczajnie zmienić tytuł – z Ostatniej Wieczerzy na Ucztę u Lewiego.
Dodaj komentarz