Misjonarz ks. Mieczysław Pająk: było mi za wygodnie
Praca na parafii w Polsce wydawała mi się zbyt prosta, łatwa; było mi może trochę za wygodnie. Chciałem dać coś więcej z siebie. Skoro Pan Bóg sprawił, że nadarzyła się okazja wyjazdu na misje, to zaryzykowałem – mówi ks. Mieczyław Pająk.
Niedziela Misyjna, to szczególny czas zainteresowania się i zgłębienia miejscami i problemami, których dzisiejszy świat nie chce wiedzieć lub słyszeć. Jest to dobry czas skierowania naszej uwagi na problemy niektórych krajów świata. To niedziela szczególnej modlitwy za tych, którzy ewangelizują na pierwszej linii misyjnego posługiwania. To zaproszenie dla każdego z nas na trudne misyjne drogi. O tych wyzwaniach i codziennych zmaganiach duszpasterskich opowiada portalowi polskiFR, misjonarz ks. Mieczysław Pająk, który pracował do niedawna w Republice Środkowej Afryki, w wiosce Bagandou, a obecnie został skierowany do parafii w Grenoble.
Pierwsza myśl
Jak dojrzewało w Tobie powołanie misyjne?
Pierwsza myśl o wyjeździe na misje poza granice mojej diecezji zrodziła się dosyć późno. Pojawiła się ona przypadkowo, gdy jeszcze byłem wikariuszem w Tarnowie. Ówczesny biskup tarnowski Józef Życiński zachęcał, aby księża zgłaszali chęć wyjazdu na misje.
Praca na parafii w Polsce wydawała mi się zbyt prosta, łatwa; było mi może trochę za wygodnie. Chciałem dać coś więcej z siebie. Skoro Pan Bóg sprawił, że nadarzyła się okazja wyjazdu na misje, to zaryzykowałem. Po rocznym przygotowaniu w warszawskim Centrum Formacji Misyjnej odbyłem staż językowo-pastoralny we Francji i rozpocząłem posługę w Republice Środkowoafrykańskiej.Tam przepracowałem już 18 lat. W międzyczasie, po 8 latach pracy w Afryce, spędziłem rok w 14 dzielnicy Paryża wśród Francuzów i ze wspólnotą Polaków w Saint Yves.
Łowca dusz
Jakie cechy powinien posiadać dobry misjonarz?
Podchwytliwe pytanie! Chciałoby się powiedzieć: żeby byli tacy jak ja!(ha ha) Raczej, powiem dokładnie odwrotnie: aby nie byli tacy jak ja! Czyli nie bali się tak bardzo, jak ja kiedyś, ruszając w nieznane.
Wydaje mi się, że dobrze by było, gdyby przyszły misjonarz czuł w sercu jakiś niedosyt apostolski. Żeby nie popadał w samo zachwyt nad swoimi dotychczasowymi osiągnięciami: – ależ ja już wyjątkowo dużo dałem z siebie, długie lata męczyłem się w seminarium, teraz z kolei wymagająca praca na parafii… ludzie są trudni… itp. Chodzi o to, aby ten ktoś miał głód przygody z łaską Bożą. Aby uwierzył, że skoro Bóg dał mu aż tyle, żeby rezygnować ze swoich planów na życie, to da mu jeszcze o wiele więcej. Będzie robił to, co może teraz wydaje im się niewykonalne, Pan sam zaprogramuje mu życie.
Warto wiedzieć, że ten nowy „łowca dusz” na misjach spotka ludzi, którzy nie są święci i do współpracy z nimi potrzeba nie tyle przekonania, że musi ich nawrócić, ale że pracując dla nich może się samemu czegoś od nich nauczyć. Trzeba zaakceptować życie proste, niewymagające pod względem materialnym, zdobyć więcej cierpliwości, a zwłaszcza wypracować w sobie głęboką, osobistą wiarę, wiarę pokorną, aby skromnie patrzeć na siebie. Nie wolno nam oceniać innych, jako tych gorszych od siebie.
Pokora pomaga też zaakceptować to, że czasami efektów naszej pracy nie widać i docenić fakt, że ludzi zbawia nie misjonarz, tylko sam Zbawiciel, któremu należy się poddać, aby kierował nami i najpierw nas samych urabiał po swojemu.
Aniołowie w ludzkich postaciach
Z jakimi problemami zderza się misjonarz przybyły z Europy?
Pracowałem przez 18 lat w dżungli pośród różnych plemion na Misji o nazwie Bagandou. Wśród nich byli też Pigmeje. Do podstawowych trudności zaliczyłbym te fizyczne i duchowe zmagania, aby zaadaptować się do nowych warunków. Trzeba wspomnieć też o ciągłej mobilizacji, aby nauczyć się języka miejscowego – sango, aby być pomocnym proboszczowi, ludziom.
W pracy misyjnej pojawiały się przeróżne akcje, nie tylko duszpasterskie, ale również na przykład budowlane: budowa kaplic, kościoła parafialnego, szkół, nieustanne naprawy w katolickim szpitalu naszej misji, którego funkcjonowanie przez długie lata było w mojej gestii. Ostatnio ma on na wyposażeniu 50 łóżek do hospitalizacji chorych.
Misje to jednak nie tylko trudności. Zdarzało się wiele razy, że odwiedzali misję „aniołowie w ludzkich postaciach”, z innej planety. Byli to wolontariusze do pracy z chorymi, do posługi w szpitalu – tacy moi wybawiciele. Dbali o to, żebym „nie zaorał się” sam w materialnych kwestiach, które należały do moich stałych obowiązków: nadzór budowlany, prowadzenie reparacji hydraulicznych, elektrycznych, spawanie, stolarka, z czasem nauczyłem się nawet kuchcić, na tyle dobrze, aby uznawano mnie za niezłego garmistrza.
Najtrudniej walczyć z czarami
W jaki sposób głosi się w krajach misyjnych „Dobrą Nowinę”?
Znajomość języka znacznie ułatwia kontakt z ludźmi. Gorzej jest z akceptacją ich kultury, przekonań, wiary… Najtrudniej walczyć z ich przekonaniami o czarach, obecności złego ducha, z którym uosabiają wszelkie nieszczęścia, choroby, śmierć, przypadkowe, niefortunne, losowe zdarzenia. Przeciwstawianie się ich nastawieniu do przesądów i czarów przypomina wymiatanie sadzy z pieca. Nie jest łatwo ten piec, duszę ludzką, uczynić wolną od naleciałości ich odwiecznych pogańskich wierzeń, wypaczonego sposobu widzenia świata. Nadprzyrodzoność w przekonaniu tamtejszych ludów opiera się na tym, że zły duch – szatan – ma więcej do powiedzenia niźli dobro, miłość, przebaczenie, czyli sam Bóg.
Mimo wszystko praca misjonarska bardzo przypomina tę w Polsce.Trzeba się natrudzić w przygotowaniu dzieci, młodzieży do sakramentów, aby można je było ochrzcić, wybierzmować… Choć w Afryce szczególnie ważną rolę spełniają katechiści jako nasi bezpośredni współpracownicy w przekazywaniu Słowa Bożego.
Marzycielem nie jestem
Powrót do Europy rozbudził u księdza jakieś nowe marzenia?
Może nie tyle rozbudził we mnie marzenia, bo wielkim marzycielem nie jestem! To raczej taki chwilowy powrót i czasowy pobyt we Francji dla podratowania zdrowia. Nadszarpnięte zdrowie jest dla mnie tą sytuacją nową, która osadziła mnie w realiach dosyć smutnych dla nas – misjonarzy, dla których naturalnym miejscem są misje. Zamiast marzyć, raczej życzę sobie i młodym kolegom kapłanom, aby wzbudzali w swoich sercach pragnienie otwartości na ludzi, niekoniecznie zamykali się w czterech ścianach; aby sami będąc blisko Boga zarażali swoją postawą innych. Pan Bóg naprawdę w nas i dzięki nam działa, jeśli tylko zechcemy pokornie uznać Jego wszechmoc i wszechobecność dla wszystkich, nie tylko dla nas. Potrzeba nam kapłanom, ale i wszystkim wiernym, zdobyć wewnętrzne przekonanie, że sami się nie zbawimy. A najlepszym środkiem do zbawienia jest troska o innych, przejęcie się losem drugiego człowieka. Innymi słowy: zbawimy siebie przez innych, a żyjąc dla innych, jesteśmy i dla nich drogą do nieba.
Dodaj komentarz