Wielkopostne zamyślenia “Jezus i ja” stacja VII – Za miastem
fot. Pixabay.com
Kolejne spotkanie w ramach wielkopostnych zamyśleń. Dzisiaj zatrzymujemy się przy stacji VII i rozważamy, co spotkało Jezusa wychodzącego z miasta.
Stacja VII – Za miastem
Już właściwie jesteśmy w bramie Jerozolimy. Widać coraz więcej gapiów, którzy tłumnie zebrali się w tym ważnym punkcie miasta żeby przyjrzeć się korowodowi skazańców. Żołnierze i żołdacy muszą teraz wykonać nieco więcej pracy, żeby utorować drogę.
Dwaj skazańcy, którzy szli przez Jezusem i Szymonem, przeszli już przez bramę. Teraz przechodzi Jezus i Cyrenejczyk.
Ludzie mnie trochę przyblokowali. Na chwil kilka straciłem Chrystusa z oczu. Przeciskam się. Mijam krzyczących wniebogłosy jegomościów i szlochające niewiasty. Tu i tam słychać wrzaski i płacz dzieci. Myślę, że powinienem zatkać uszy, bo nie mogę wytrzymać tego zgiełku. A On? Przecież On cierpi chyba o wiele bardziej niż ja…
Nagle rwetes zrobił się jeszcze większy. Słyszę jeszcze donioślejsze krzyki oprawców. Wychylam głowę żeby zobaczyć, co tam się dzieje. Wtem widzę Szymona, którego odepchnięto i nakazano powrót do domu. Widzę, że Cyrenejczyk wcale się nie śpieszy z odejściem. Chyba spotkanie z Chrystusem wywarło na nim wielkie wrażenie.
Naraz dostrzegam w oddali Kalwarię – posępną, mroczną i tajemniczą górę. To tam skazańcy mają zostać ukrzyżowani. Przez jakiś czas nie mogę oderwać wzroku od szczytu. I pomyśleć, że to ja powinienem tam zostać ukrzyżowany, a nie On – niewinny…
Z zamyślenia wyrywa mnie jakiś dźwięk. Odwracam głowę i dostrzegam Jezusa, który leży twarzą do ziemi, a belka przygniata jego ramiona. Widziałem jak wygląda. Przecież On nie wstanie! Nie ma szans! Widać, że bez czyjejś pomocy nie da rady sam dotrzeć na tamten szczyt. To po prostu niemożliwe. Żołdacy kopią Go i pociągają za sznury…
Znów do mojej głowy powraca myśl, że może to ja powinienem Mu pomóc. No, ale jeśli się narażę, to jeszcze i mnie ukrzyżują albo mi coś zrobią.
Gdy wydawało mi się, że Chrystus już chyba skonał, usłyszałem w sercu Jego słowa skierowane do mnie: “To dla (tu wstaw swoje imię). Miłuję Cię, dziecko, i pójdę dalej, dla Ciebie”. Nie wiem jakim sposobem, ale Chrystus podniósł się z ziemi i z wysiłkiem nadludzkim ruszył dalej. Ma się wrażenie, że zaraz upadnie znowu, bo praktycznie nie ma kontroli nad swoim ciałem.
Ale idzie dalej. Dla mnie. Dla tchórza, złodzieja, oszusta i grzesznika pełną gębą. Wszyscy zawsze mieli mnie za nic, a On ma mnie za wszystko.
Ja tego nie rozumiem…
Idziemy dalej na górę, wznoszącą się za miastem.
Dodaj komentarz