Weekend w Paryżu, czyli z jednego marszu na drugi
Przedostatni weekend stycznia w Paryżu: marsz żółtych kamizelek w sobotę, Marsz dla życia w niedzielę. Różni uczestnicy, różne hasła, różna organizacja i forma, ale w obu ruchach podobna chęć zwrócenia uwagi na problemy, od których nowoczesne i światłe elity odwracają z pogardą wzrok.
„My jesteśmy żółtymi kamizelkami życia!” – brzmiało jedno z haseł wykrzyczanych ze sceny na początku Marszu dla życia. Uczestnicy tego marszu mają jednak niewiele wspólnego z uczestnikami protestów żółtych kamizelek. Na marsz przyszli zadbani, dobrze ubrani ludzie, w aksamitnych płaszczach i kapeluszach. Był to marsz dobrze sytuowanego mieszczaństwa, którego raczej nie dotykają problemy płacy minimalnej i podatku ekologicznego. Z sympatią obserwowałem nastoletnich chłopców, schludnie ubranych w koszule z kołnierzykami, w kaszkietach i eleganckich kurtkach, ładnie przystrzyżonych i uczesanych, którzy rozklejali na murach hasła przeciw aborcji, niczym mali partyzanci zaangażowani w akcję dywersyjną. Cieszyli się ze swoich drobnych aktów wandalizmu i transgresji. Kiedy krzyczeli hasła „za życiem nienarodzonym”, brzmiało to jak szczeniackie wulgaryzmy, na które nareszcie mogą sobie pozwolić w miejscu publicznym, udowadniając swoją odwagę i dorosłość. Dziewczęta z zalotnymi uśmiechami siały zgorszenie, manifestując, że życie to „nie kwestia wyboru, tylko prawa”. Dla nich feministyczne pryncypia stanowią politowania godną kwestię przeszłości i obciachu. Młodzież, rozbawiona swoimi prowokacyjnymi hasłami uczestniczyła w swojej nowej rewolucji obyczajowej. Podskakiwała w rytmie głośnej muzyki, niczym z czołówki serialu „Młody papież”, wykrzykując bluźnierstwa współczesnego świata.
Po drodze napatoczyło się kilka reakcyjnych grup, które krzyczały coś o wolności i ciele kobiety, ale zanikło to w entuzjastycznym krzyku zwolenników życia. Przechodnie, którzy z pogardą i zażenowaniem spoglądali na te tłumy jeszcze nie przyjmują do wiadomości, że ten powrót do tradycji i wartości chrześcijańskich jest nowym rodzajem buntu i rewolucji obyczajowej. Ciągle wierzą, że aby być modnym i nowoczesnym, trzeba nieustannie powtarzać te same hasła o wolności, ciele kobiety, prawie do wyboru etc. Tymczasem dziś hasłami tyleż rewolucyjnymi co szokującymi stały się właśnie „nietykalność życia poczętego”, „ochrona najsłabszych”, „nie zabijaj”.
Marsz żółtych kamizelek to przygnębiająca manifestacja rozczarowania i żalu. Francuzi zakładając żółte kamizelki zwracają uwagę, że coś w państwie nie działa, że nastąpiła jakaś awaria. Elity oderwały się od codziennych problemów zwykłych ludzi. W neoliberalnym porządku nie ma na nie miejsca. W tym sensie żółte kamizelki są równie transgresywnym ruchem co Marsz dla życia. Potrząsają społeczeństwem, wybudzając go z neoliberalnego snu, krzyczą o sprawach, o których „w dobrym towarzystwie”, wśród elit należałoby milczeć.
Z uwagą czytam pańskie artykuły. Dziękuję za dobre dziennikarstwo.